Schody były rzeczywiście w okropnym stanie. Co jakiś czas w wyrwie wąskich, krętych stopni przezierała pod ich nogami ciemna czeluść. Tam, gdzie brakowało paru stopni, strażnik podsadzał Agatę, a potem ona podawała mu rękę i wciągała wyżej. Zmęczeni dotarli na szczyt. Dalszą drogę zagradzały szerokie żelazne podwoje. Strażnik wyjął z zanadrza olbrzymi klucz, zardzewiały i pogięty. Drzwi z jękliwym zgrzytem otworzyły się i ujrzeli okrągłą komnatę. Bezużyteczne i pokryte grubą warstwą pajęczyn stały tu astronomiczne przyrządy: lunety, cyrkle, globusy i jakieś inne, nie znane Agacie mechanizmy. Strażnik dotknął jej ramienia i ściszając głos, powiedział:
– Teraz patrz uważnie i szybko, bo nie pozwolę ci tu zostać dłużej niż chwilkę! To grozi straszną karą…
Jego ręka dotknęła małego guziczka w kamiennej ścianie. Część ściany drgnęła i powoli rozsunęła się na dwie strony. W głębi ukazał się duży obraz. W kamiennej skrytce wspaniale zachowały się jego barwy i teraz grały wszystkimi przepysznymi kolorami tęczy.
– Piękne i groźne… – szepnęła zafascynowana dziewczynka. – Czuję dziwny lęk przed tym obrazem. Drzemie w nim jakaś straszna siła…
Z lewej strony obrazu, jakby na kuli, stał potężny król Tutain. Długie czarne włosy rozwiewały mu się na wietrze, lśniła złocista korona, a z ramion spływał purpurowy, malowany w złote gwiazdy płaszcz. Tutain kierował rozkazujący gest gdzieś przed siebie, w granatowy, jarzący się rozsianymi gwiazdami nieboskłon. Wydawało się, że niczego więcej nie ma na tym obrazie. Ale jednak… Z prawej strony rysunek gwiazd nie był czysty, lecz jakby zamglony… Mgła układała się w jakiś niepojęty kształt. Wyglądało to tak, jakby malarz w ostatniej chwili zawahał się i tylko kilkoma maźnięciami pędzla, lękliwie, oddał ruch jakiegoś wielkiego, skrytego w gwiazdach ciała. Jakże zdolnym artystą musiał być ten malarz, skoro martwą mgłę umiał przeobrazić w żywą, choć bezkształtną postać…
– …Wielka Istota Kosmiczna oddaje hołd Tutainowi – objaśnił szeptem przerażony strażnik. – I dlatego to jest takie straszne, bo nie ma nikogo w całym wszechświecie, kto byłby tak potężny jak Ona, Wielka Kosmiczna Istota. Nie patrz na to, bo to nie mogło być prawdą. Było co najwyżej jakimś niebezpiecznym wyzwaniem… A tu, popatrz, tu jest to, co uciekło…
W pierwszej chwili dziewczynka nie zrozumiała strażnika. Wskazywał na płaszcz króla Tutaina, spływający purpurowymi fałdami z jego ramion. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że obraz od razu wydał się jej piękny i pełny w swej urodzie, bo wśród kolorów, jakimi posłużył się nieznany artysta, był także kolor czerwony! Poza płaszczem króla Tutaina jeszcze obrys kuli, na której stał Tutain – a ona wyobrażała planetę – miał barwę rubinu, a na krańcach nieboskłonu granatowe nocne niebo poprzez fiolet, wrzos i róż przechodziło stopniowo, płynnie w kolor krwistej czerwieni.
– Szirwany. Kolor szirwany – szepnął strażnik. – Ten, co uciekł. Ty masz go na włosach…
– Czerwony – poprawiła machinalnie Agata, jak urzeczona wpatrując się w obraz.
– Niech będzie czirwany, to nie ma znaczenia. Po co nazwa, gdy nie ma tego, co nazywa? – szepnął strażnik. – Chodźmy już. W tym obrazie kryje się jakaś niebezpieczna tajemnica i wiem, że niczyje oczy nie powinny tego oglądać. Pamiętaj, że nie może ci się to przyśnić, bo nawet we śnie mogłabyś obrazić Wielką Kosmiczną Istotę…
– Kim jest Wielka Kosmiczna Istota? – również szeptem spytała Agata, udzielił się jej bowiem nastrój lęku.
– Jest Wielką Kosmiczną Istotą, czy trzeba ci czegoś więcej? Nie ma rąk, nóg, nie ma ciała. W ogóle nie ma wyglądu. Ona jest. I dlatego jest straszna. Jest wszędzie i nigdzie. Krąży we wszechświecie i wszechświat jej podlega. Ona nie podlega nikomu. I dlatego ten obraz jest jakimś okropnym bluźnierstwem. Zapomnij o nim.
Agata zrozumiała, że niczego więcej nie dowie się od strażnika królewskiego pałacu. Choć był znacznie bystrzejszy niż mieszkańcy miasta, jednak i jego pamięć miała ograniczony zasięg, wiedzy zaś nie miał żadnej. Gdy zeszli z wieży Astronomów i znowu znaleźli się wśród ruin pałacu, dziewczynka podjęła decyzję:
– Jutro rano idę dalej…
– Dokąd? – spytał strażnik.
– Nie wiem, ale od ciebie dowiedziałam się już wszystkiego, co wiesz, i teraz muszę iść dalej, by szukać rozwiązania zagadki.
– Lepiej zostań tu, bo tu nic ci nie grozi. Gdzież pójdziesz?
– Nie wiem. Doradź mi, gdzie mam iść, w góry czy w głąb doliny?
– Obojętne, gdzie pójdziesz, wszędzie czai się niebezpieczeństwo. Tu, w tych ruinach, przynajmniej można się ukryć.
– Przed czym ukryć?
– Przed wszystkim – oznajmił ponuro strażnik. – Nieważne, czy będą to dzikie huringi, dzikie uru, czy coś zupełnie innego. Jeśli jednak musisz iść, to najlepiej we śnie spytaj ich, co ci radzą…
– Pewnie, że byłoby to najlepsze – burknęła Agata ze złością. – Ale oni do mnie wcale nie mówią, gdy śpię. Tylko wy ich słyszycie.
– To nieprawda, oni mówią do wszystkich – powiedział z przekonaniem strażnik. – Tyle że nie wszyscy ich rozumieją. Coś widocznie stoi na przeszkodzie… Ha!… Co to może być?
Strażnik obrzucił Agatę uważnym spojrzeniem.
– Masz na sobie naszyjnik czarownic. Czy zdejmujesz go do snu?
– Naszyjnik czarownic? – zdziwiła się Agata, dotykając szmaragdowego kamienia na szyi, o którym już zdołała zapomnieć.
– No tak. Ojciec mojego ojca opowiadał, że gdy król Tutain zjednoczył pod swym berłem ogromną liczbę państw, były trudności z porozumiewaniem się, bo każdy naród miał własny język. Wtedy królewskie czarownice stworzyły ten naszyjnik. Był to magiczny przekładacz języków. Tych naszyjników było mnóstwo, prawie każdy je nosił, i jeszcze do dziś wiele ich zostało. Mieszkańcy miasta noszą je dla ozdoby. Pewnie to oni ci go dali, żebyś ich rozumiała, prawda?
– Tak, przecież nie znam waszej mowy ani wy nie znacie mojej…
– Kto wie, czy właśnie naszyjnik nie przeszkadza ci słyszeć we śnie ich mowy, bo nastawiony jest na mowę rzeczywistą, a oni mówią językiem własnym i niepowtarzalnym, ale zrozumiałym dla każdego. Spróbuj go zdjąć przed snem i zobaczymy, co się stanie…
Powoli szli wśród ruin i dotarli tam, gdzie strażnik urządził – w jednej z najmniej zrujnowanych izdebek – swoje mieszkanie. Zgromadził parę mało zniszczonych mebli i doprowadził wszystko do względnego ładu. Izdebka była przytulna i czysta. Na kolację zjedli dziwne, jakby mączyste placki, które po prostu rosły na pobliskim drzewie.
– Zapamiętaj, że zrywając z drzew te owoce i te duże fioletowe, nie umrzesz z głodu ani z pragnienia – pouczył Agatę strażnik. – A one rosną właściwie wszędzie. Innych nie jedz, bo mogą ci zaszkodzić. Dzięki tym drzewom żyjemy tu sobie całkiem nieźle…
Wieczór już zapadał i strażnik z ulgą wyciągnął się na wygodnym łożu, przykładając głowę do wypchanej suchymi liśćmi poduszki.
– Jest tu dość miejsca także dla ciebie. Śpij spokojnie i nasłuchuj we śnie. Kto wie, może tym razem ich usłyszysz. Dobranoc… – powiedział i niemal natychmiast rozległo się jego potężne, swobodne chrapanie.
Agata jeszcze długo obracała się z boku na bok, usiłując złożyć w całość wszystkie poznane do tej pory cząstki prawdy o tym świecie. Ale wcale jej się to nie udało i z poczuciem narastającej bezradności zasnęła. Na legowisku, koło poduszki z liści, leżał szmaragdowy naszyjnik.
Читать дальше