– Lepiej schyl głowę, bo ci coś na nią spadnie – powiedział troskliwie strażnik, wchodząc w jedne z nich. Wąskie, wijące się schody prowadziły w dół. Po trzydziestu paru kamiennych stopniach dostali się do dużego i niezwykle wysokiego pomieszczenia, znajdującego się pod tronową salą. Ściany, wilgotne i pokryte pleśnią, od góry do dołu zabudowane były rozpadającymi się ze starości półkami. A na nich… na nich stały tysiące książek! Grube i cienkie, o różnych formatach, oprawne w skórę, ucieszyły dziewczynkę i dały nową nadzieję.
– Z tego księgozbioru dowiem się wreszcie czegoś o tym świecie! Kto wie, może trafię na rozwiązanie wszystkich zagadek…?
– To jest ploteka – oznajmił z dumą strażnik.
– Biblioteka – poprawiła odruchowo Agata.
– Możliwe. Gdy jakieś słowo wędruje zbyt długo, traci czasem swe brzmienie. Znam to słowo od mojego ojca, a on od mojego dziadka, a dziadek… I tak dalej. Ty się tu rozejrzyj, a ja tymczasem trochę pośpię. Już na mnie pora…
Strażnik zwinął się w kłębek na kamiennej posadzce i zaczął donośnie chrapać.
Agata z bijącym sercem pośpiesznie sięgnęła po pierwszy z brzegu opasły tom. Ledwo jej palce dotknęły go – rozsypał się w proch… Dziewczynka osłupiała. Dotykając, najdelikatniej jak mogła, kolejnego tomu, z rozpaczą, ujrzała, że dzieje się z nim dokładnie to samo. Próbowała sięgnąć po następne foliały, ale wszystkie rozsypywały się na drobiny unoszącego się nad głową dziewczynki pyłu. Zrozpaczona Agata pojęła, że czas nie oszczędził ani jednej z tych książek; że ten znakomity ongiś księgozbiór nie istnieje. Nie mogła już liczyć na pomoc w rozwiązaniu jakiejkolwiek zagadki…
Strażnik właśnie budził się, szeroko ziewając, gdy na jednej z najniższych półek dziewczynka namacała ręką mniej zniszczony egzemplarz. Wyjęła go najdelikatniej, jak mogła, i rozłożyła. Przed nią leżała wielka, gruba księga, w spleśniałej oprawie, z resztkami nadgryzionych zębem czasu stronic. Ani jedna nie zachowała się w całości. Pożółkłe szczątki wypełniały drobniutkie, nie znane jej literki…
– Przeczytaj mi to! – zawołała Agata gwałtownie.
– Co mam zrobić? – zdziwił się strażnik.
– Mój Boże, czyżbyś nie umiał czytać? -jęknęła żałośnie Agata.
– Pytasz, czy wiem, co znaczą te maleńkie jak ziarnka piasku obrazki? Tego nie wiem i mój ojciec też nie wiedział, a ojciec mojego ojca również nie miał o tym pojęcia. Pradziadek podobno umiał niektóre z nich objaśnić. Lecz w tej księdze znajdują się też większe rysunki…
Agata z nadzieją zaczęła przewracać szczątki księgi, myśląc równocześnie ze zgrozą:
Jak straszliwie upadła ta bogata kiedyś i rozumna kraina, skoro dziś już nikt nie umie nawet czytać…
Na kolejnej stronicy ukazała się nagle czarno-biała rycina. Delikatny, wypłowiały rysunek przedstawiał postać w królewskich szatach, otoczoną nisko kłaniającymi się istotami. Istoty miały na głowach ozdoby w kształcie gwiazd, księżyców, słońc…
– Król Tutain odbiera hołd wasali z innych planet – powiedział z dumą strażnik. – Tutain, niech mu będzie wieczna chwała, najpierw rządził tylko jednym państwem, Argoną, ale wkrótce zjednoczył pod swym berłem wszystkie państwa naszego świata. Nie sądź, że na tym się skończyło! Z pomocą czarów król Tutain został wkrótce władcą wszystkich sąsiednich planet! Czy przypadkiem nie był również królem twojej planety przed paroma setkami lat? Nigdy o nim nie słyszałaś?
– Nie, w moim świecie nikt nie słyszał o królu Tutainie. Hej! Czyżby to były uru? – i Agata wskazała na rysunku czworo podobnych do psów zwierząt, czołgających się u nóg Tutaina.
– Tak, to są uru. Mówiłem ci, że kiedyś były oswojone i przebywały w tym pałacu.
– Właśnie takiego szukam! Ale mój jest czarny.
– Nie ma czarnych uru, mówiłem ci już – powiedział strażnik. – Uru są fioletowe, zielone, żółte, różowe, ale czarnych nie ma.
Po przewróceniu dalszych kilkudziesięciu stron księgi Agata znalazła, drugą wyblakłą rycinę. Przedstawiała Tutaina w otoczeniu wysmukłych postaci w długich, powłóczystych szatach. Głowę króla wieńczyła korona, tajemnicze postacie zaś miały głowy oplecione wężami, których pyszczki z rozwidlonymi językami schodziły ku szyi. Dwie spośród nich trzymały przed królem… lustro! To lustro, a nie jakieś zwykłe zwierciadło. Agata od razu rozpoznała charakterystyczną ramę z roślinno-zwierzęcym ornamentem…
– Co to jest?! – z wrażenia aż potrząsnęła strażnika za ramię.
– To są królewscy magowie i królewskie czarownice. Byli podobno równie potężni jak Tutain, a może nawet obdarzeni większą mocą. I nieśmiertelni. Prapradziadek mówił memu pradziadkowi, że ich ród żyje do tej pory ukryty gdzieś w naszym świecie, ale mój ojciec twierdził, że nie jest to możliwe. Gdyby żyli, to chybaby się pokazali…
– Ale co to jest?! – Agata wskazała palcem lustro.
– Nie wiem. Jakiś magiczny przedmiot, skoro trzymają go magowie…
– To jest lustro – oznajmiła z powagą Agata.
– Czemu pytasz, jeśli wiesz? Ja nie wiem, co to znaczy lus-tro. W mieście tego nie widziałem. Ani w pałacu. To wygląda jak obraz bez obrazu. Same ramy…
Więcej rycin dziewczynka nie znalazła. To, co z nich pozostało, nie nadawało się do oglądania, tak było pokryte plamami pleśni.
– Chodź już. W plotece nie wolno długo przebywać, bo potem boli głowa – powiedział strażnik i ruszył w kierunku schodów.
Gdy znaleźli się z powrotem na górze, strażnik rozsiadł się wygodnie na kolistej cembrowinie dawnej fontanny i zaczął głęboko wzdychać, falując tłustym brzuchem.
– Mówiłeś o dwóch tajemnicach – przypomniała mu Agata. – Wyjawiłeś dopiero pierwszą…
– Właśnie myślę – zaczął strażnik, nadal wzdychając.
– O czym myślisz?
– Zastanawiam się, czy mogę wyjawić ci Drugą Tajemnicę, która jest o wiele bardziej tajemnicza niż Pierwsza i niczyje oczy nie mają prawa jej oglądać. Ojciec zaprowadził mnie tam tylko raz i powiedział: „Nie oglądaj tego więcej, synu, bo może cię spotkać kara lub nagła śmierć”. Bardzo się bałem i od tego czasu nie odważyłem się tam pójść. A było to piętnaście lat temu!
– Mówiłeś, że oni kazali ci mnie ugościć i we wszystkim pomóc. Przypuszczam, że zgodziliby się, żebyś mi to pokazał – przekonywała dziewczynka.
– Oni nic do tego nie mają. Jest ktoś silniejszy od nich, kto może ukarać i mnie, i ciebie, i ich również, jeśli tylko zechce. Nie, nie pokażę ci tego, bo się boję…
– Błagam cię, pokaż! Przysięgam, że nigdy nikomu o tym nie powiem! – zaczęła prosić Agata. Strażnik zawahał się.
– No to chodź, ale proszę cię, zrób, co możesz, żeby to, co ujrzysz, nawet ci się nie przyśniło w najśmielszych snach. Ktoś, kogo to dotyczy, mógłby się okrutnie zemścić…
I strażnik skierował swoje kroki ku ocalałym szczątkom wysokiej, posępnej wieży.
– To jest wieża Aprotonów – wyjaśnił ponuro.
– Aprotonów? – powtórzyła Agata. – Aprotonów…
– Być może coś przekręciłem, nie upieram się. Mój ojciec mógł też przekręcić. To słowo wędruje tyle lat i już nic nie znaczy… Podobno z tego miejsca król Tutain, za pomocą skomplikowanych przyrządów, rozmawiał z gwiazdami, księżycem, słońcami…
– Ach, wieża Astronomów!
– Możliwe. Chodź, tylko uważaj na schodach, bo już się rozsypują. Dawno tu nie byłem i teraz pewnie te schody są jeszcze bardziej zniszczone niż przed laty.
Читать дальше