– Kim jesteś? – spytała bardziej z rozbawieniem niż z lękiem.
– Jestem strażnikiem. A ty jesteś Ta, wiem, bo widzę – wskazał kopią na jej włosy. – Ale i tak musisz mieć przepustkę. Nikt nie ma prawa wchodzić do królewskiego pałacu bez zgody komendanta wieży!
– Doprawdy… – stropiła się Agata. – Nie widzisz, że nie ma tu ani pałacu, ani wieży, ani tym bardziej komendanta? Skąd mogłabym wziąć przepustkę? I po co? Przecież tu nic nie ma, tylko ruiny!
Strażnik zasępił się.
– Masz rację… Powinienem przepuścić cię choćby dlatego, że dałaś mi tyle radości, pewnie po raz pierwszy i ostatni w moim życiu…
– Radości? – zdziwiła się Agata.
– Widzisz, Ta… – strażnik najwyraźniej speszył się i dreptał teraz w miejscu krótkimi nóżkami. – Widzisz, ja jestem strażnikiem od urodzenia, ale jeszcze nigdy nie miałem okazji nikogo zatrzymać. Dopiero twoje przyjście dało mi tę szansę. Dzięki tobie naprawdę poczułem się strażnikiem, sprawdziłem swoją czujność i odwagę. Teraz mógłbym nawet umrzeć, taki jestem szczęśliwy. A zresztą oni kazali cię przepuścić, gdybyś nadeszła. I pomóc ci we wszystkim.
– Oni? Kiedy ci to mówili?
– Och, we śnie. We wszystkich snach.
– Powiedz mi, strażniku, kim są oni?
– Oni? Nie wiem. Oni to jest po prostu Głos we Śnie. Poza nimi nikt tutaj nie mówi niczego mądrego, rozumiesz?
– Rozumiem – westchnęła Agata, przypominając sobie miasto. – Ale powiedz mi, dlaczego jesteś strażnikiem, skoro nie ma tu niczego do strzeżenia?
– Kłamiesz! To jest pałac Tutaina! Najwspanialszy pałac na całej planecie! To właśnie tu sprawował rządy król Tutain, największy władca. Pałac nie może być przecież bez strażnika!
– Gdzie teraz jest król Tutain?
– Tutain? Ależ, Ta, przecież Tutain był władcą dawno, dawno temu! Rządził bardzo długo, ale potem nagle zniknął. Mówił mi o tym mój ojciec, a jemu jego ojciec i ojciec ojca, i… Nie ma już króla Tutaina. Jest tylko jego pałac.
– Nawet pałacu nie ma – rozgniewała się Agata. – Czy doprawdy tego nie widzisz? To są tylko ruiny! Po co strzeżesz tych ruin?
Strażnik smutno zwiesił głowę.
– Widzisz, Ta, mój ród był rodem królewskich strażników od wielu setek lat. I nikt nas z tego obowiązku nie zwolnił. Król Tutain zniknął i nie zdążył mojemu praprapraprapradziadkowi powiedzieć: „Idźcie sobie, jesteście wolni…” I dlatego nadal wszyscy w naszym rodzie, kolejno z ojca na syna, są strażnikami. Jakieś pięćset lub nawet więcej lat temu mój przodek przysiągł jednemu z przodków króla Tutaina, że jego ród zawsze, dopóki istnieje, będzie strzec tego królewskiego miejsca. Niestety, ja jestem ostatnim z rodu i po mnie już nikt nie będzie strażnikiem. Jestem ostatnim, któremu zlecono tę misję i wszystkie związane z nią tajemnice. Gdy umrę, wezmę je ze sobą do grobu… – zakończył i w oczach zakręciły mu się łzy.
Agata zadumała się nad dziwnymi dziejami strażnika i z bezwiednym szacunkiem dla jego niezwykłej wierności wobec dawno wygasłego królewskiego rodu delikatnie położyła mu rękę na ramieniu.
– Nie martw się, strażniku – szepnęła. – Mimo przeciwieństw losu wykonywałeś wszystko, co do ciebie należało, i teraz…
Nagle strażnik brutalnie schwycił Agatę za ramię i obalił na ziemię. Jedną ręką trzymając ją przy sobie, drugą szybko narysował dokoła nich niewidoczny krąg na twardym kamiennym podłożu.
– Co robisz?! – wykrztusiła dziewczynka, usiłując się wyrwać, ale strażnik trzymał ją z całych sił.
– Nie widzisz, że lecą dzikie huringi?!
Agata uniosła głowę i ujrzała nadlatujące stado ogromnych niby-ptaków, niby-nietoperzy z wielkimi, czarnymi skrzydłami. Ich oczy, jak błyszczące guziki, dziko połyskiwały w dużych, spiczastych głowach, zakończonych potężnymi dziobami. Dziewczynka skuliła się, przytulając do strażnika.
– Czy one są groźne? – spytała cichutko, wstrzymując oddech. Łomot ogromnych skrzydeł był coraz donośniejszy i dzikie huringi jęły zataczać kręgi nad głowami leżących.
– Bardzo groźne – wystękał strażnik, leżąc w niewygodnej pozycji ze skulonymi nogami. – Atakują wszystko, co się rusza, i rozszarpują na strzępy! Ale nikomu nic nie grozi, jeśli zdąży narysować dokoła siebie krąg. Więc leż spokojnie i nie ruszaj się. One zaraz odlecą…
– Dlaczego akurat krąg?
– Tego nie wiem, ale zawsze wszyscy tak robili i zawsze to pomagało.
Groźny łopot potężnych skrzydeł zaczął powoli przycichać. Za chwilę stado huringów, szybując nisko, zniknęło nad ruinami.
– Czy one już nie wrócą? – spytała zaniepokojona Agata, gdy strażnik wstał i podając jej rękę, zachęcił także do powstania.
– Nie miałyby już siły. Po każdym dłuższym locie muszą odpocząć.
– A pies? Czy one są groźne dla psa? – wystraszyła się dziewczynka, myśląc o swym zabłąkanym ulubieńcu. – Pies to jest takie na czterech łapach, futrzaste, duże… – objaśniła.
– Ach, mówisz o dzikich uru… Huringi są groźne dla uru, ale uru niekiedy dają im radę, zwłaszcza jeśli jest ich więcej. Jeden uru musi zginąć, rozszarpany na strzępy. Skąd wiesz o uru? Czyżbyś je spotkała? One bardzo rzadko zbliżają się do miasta lub tutaj, do ruin. Choć niekiedy to robią. Może pamiętają jeszcze dawne czasy…
– Dawne czasy?
– Kiedyś uru żyły bardzo blisko z władcami tego pałacu.
– Szukam takiego czarnego uru, nie widziałeś go?
– Nie widziałem uru od paru tygodni. Ale mylisz się, czarnych uru nie ma. Są we wszystkich kolorach, z wyjątkiem czarnego i tego, który masz na głowie. Uru biegają sobie gdzieś w głębi doliny lub poszły w góry. One chodzą, gdzie chcą, są jak wiatr, w przeciwieństwie do nędznych mieszkańców miasta…
– Nędznych?
– Spójrz tylko na mnie! – strażnik z dumą wypiął pierś. – Jestem od nich większy i silniejszy. Sypiam tylko raz na dwie godziny, a oni nie wytrzymują nawet jednej. Jestem zdolny odwiedzić ich przynajmniej dwa razy w roku, żeby sprawdzić, czy coś się nie zmieniło, a oni boją się choćby nos wystawić za mury. Wybrali kiedyś to marne, nieruchawe życie w mieście i robią się słabsi z roku na rok. Czeka ich nieuchronna zguba.
– Zguba?
– No tak. Ci, co są, wkrótce umrą, ci, co się po nich narodzą, umrą jeszcze szybciej, po prostu usną i nie obudzą się, a miasto rozsypie się w proch. Chyba że ty coś zrobisz… Oni mówili, że przyjdzie Ta i przyniesie zmianę.
– Jaką zmianę?
– Nie wiem. Zmianę i tyle. Myślę, że każda zmiana może być na lepsze lub na gorsze. Wolałbym, żebyś przyniosła zmianę na lepsze.
– Gdzie mam ich szukać?
– Doprawdy, chyba tylko we śnie. Oni są jak uru, nigdy nie wiesz, gdzie przebywają, i nie dogonisz ich.
– Może są w górach?
– Och, góry wydają mi się z daleka okropne. Nie idź tam.
– Więc mam iść w dół, tam, gdzie widać wieczną mgłę?
– W dole jest jeszcze paskudniej, zapewniam cię! Wprawdzie nigdy tam nie byłem, ale przecież wystarczy popatrzeć… Najlepiej zostań tu ze mną. Razem będzie nam weselej. I wyjawię ci Bardzo Ważne Tajemnice: Pierwszą i Drugą. Druga jest jeszcze większa od Pierwszej…
– Wyjaw je więc!
– No to chodź! Jesteś Ta, więc chyba masz prawo zobaczyć wszystko, co tu jest…
I kolebiąc się na boki, strażnik ruszył w ruiny. Szerokimi, rozlatującymi się schodami, pod łukiem spękanej bramy, weszli do pałacu. Pałac już dawno był pozbawiony dachu i tylko gdzieniegdzie, jakiś cudem, na zwietrzałych podporach utrzymywały się jego szczątki. Długi, szeroki korytarz zaprowadził ich do ogromnej, okrągłej tronowej sali, z resztkami kolumn wspinających się hen, wysoko, pod nie istniejący dach. Z sali tej kilkadziesiąt niegdyś ozdobnych drzwi prowadziło do dalszych królewskich komnat.
Читать дальше