Oni nie potrafią nawet liczyć – pomyślała ze zgrozą dziewczynka. – To nie jest możliwe, żeby byli starsi ode mnie tylko o parę lat i aż tak staro wyglądali! Moja babcia wydaje się przy nich całkiem młoda. Doprawdy, czuję, że od nich też niewiele się dowiem…
– Od kogo wiecie, że miałam przyjść? – spytała głośno. – I dlaczego jestem Ta?
– Jesteś Ta, bo masz takie włosy. Przyszłaś, bo musiałaś. My wszystko wiemy, wszystko rozumiemy. Siwe włosy, duża pamięć.
– Od kogo to wiecie?
– Od nich.
– Kim są oni?
Srebrne postacie spojrzały nieufnie i zaświergotały paroma głosami naraz:
– Oni. Po prostu oni. Powinnaś wiedzieć. Dlaczego nie wiesz?
– Jak oni wyglądają i gdzie mam ich szukać?
– Oni w ogóle nie wyglądają i nigdzie ich nie ma.
– Więc jak mogą z wami rozmawiać?! – oburzyła się Agata.
– Ależ we śnie! My śpimy, oni mówią. Zawsze tak było. I będzie.
Agata westchnęła bezradnie. Spełniało się jej najgorsze podejrzenie: Najstarsi byli zdziecinniali i ospali umysłowo jak pozostali mieszkańcy miasta. Ich odpowiedzi były równie niezrozumiałe i niczego nie tłumaczyły. Jakie pytanie im zadać, żeby uzyskać sensowną odpowiedź? Kto wreszcie wyjaśni, przez kogo została tu sprowadzona i po co? Czy był to przypadek, czy zamierzone działanie? Co ma zrobić, żeby odzyskać psa i wrócić do domu?
– Co oni wam mówią? Spróbujcie mi to powtórzyć…
– Przecież powtarzamy ci cały czas. Oni mówią: „Przyjdzie Ta z takimi włosami, szirwanymi, od razu to poznacie, bo kolor szirwany nie istnieje. Ta przyniesie zmianę i ratunek, więc traktujcie ją grzecznie i spełniajcie wszystkie jej życzenia. Dajcie jej jeść, pić, zaopiekujcie się nią. Ta przyniesie zmianę i już nie będziecie tyle spać. Bez tej zmiany szybko pomrzecie i umrą wasze miasta”. Tak oni mówią, ale przecież my musimy spać, więc może lepiej, żebyś sobie poszła, skoro masz nam zabrać nasz święty sen.
– Gdzie mam iść?
– Do innego miasta.
– Są tu inne miasta?
– Nie wiemy. Może są. Skoro oni tak mówią…
– Pójdę sobie, jeżeli mi powiecie, gdzie jest mój pies – oznajmiła kategorycznie Agata.
– Co to jest pies?
– Duże, futrzaste, ma cztery łapy, ogon, biega, szczeka, warczy… Jest czarne.
– Och! Och! Nie może być czarne! Mówisz o dzikich uru, ale uru nigdy nie są czarne. Są kolorowe i złe. Gryzą, warczą i są od dawna przeklęte. Nie powiesz chyba, że szukasz uru! Nie rób tego, bo to niebezpieczne! – zaświergotały trwożnie głosy.
Nagle jeden z Najstarszych ziewnął szeroko. Za chwilę ziewał drugi i trzeci. Ich ziewanie stawało się coraz bardziej rozdzierające.
– Wybacz, Ta, nadchodzi święta pora snu… – wymamrotał jeden z nich i już po chwili wszyscy układali się gdzie popadnie. Trzech zajęło szerokie łoże, dwóch zasypiało na krzesłach, z opuszczoną bezradnie na piersi głową, a dwóch po prostu ułożyło się na podłodze.
Zrezygnowana Agata usiadła koło nich. Najstarsi wydawali z siebie delikatne, przechodzące w jęk chrapanie. Śpiąc, poruszali się niespokojnie i przewracali z boku na bok.
– Jest… jest… tak, już przyszła – wymamrotał jeden z nich i znowu zachrapał.
– Och, góry, wiem, ale nie męcz mnie, nie męcz… – zaszeptał rozpaczliwie drugi i zasłonił łokciem twarzyczkę. Ich chrapanie to wzmagało się, to ściszało, przypominając brzęczenie roju pszczół.
Pewnie oni teraz z nimi rozmawiają – pomyślała Agata. – Co z tego, skoro ci biedni staruszkowie nie umieją powtórzyć tej rozmowy? Są tacy sami jak mieszkańcy miasta, zaspani, apatyczni, obojętni. A tymczasem ja, bez czyjejś pomocy, nie trafię nawet na drugą stronę lustra!
Dzień powoli chylił się na stronę nocy. Niebo, widoczne przez szerokie otwory okienne, przybrało barwę wrzosową, a potem zaczęło fioletowieć.
U nas, na Ziemi, z barwy różowej przeszłoby w ciemną czerwień – zadumała się dziewczynka. – Tęsknię do czerwieni. Nasze wschody i zachody słońca są znacznie piękniejsze, choć mamy tylko jedno słońce. Jakże wiele znaczyć może brak jednego koloru! Właściwie jest to niemal kalectwo. Tylko jeden kolor, a wszystko od razu jest o tyle uboższe… Jaki byłby na przykład świat bez zieleni? Chyba straszny; świat bez zielonych łąk i krzewów, bez zielonych drzew i zielonych oczu… A świat bez błękitu? Co rano, budząc się, widziałabym niebo, ale na przykład w kolorze wrzosu, a nie lazuru… A żółć? Biel? Czerń? Świat bez ciemnej nocy… Jakże byłby męczący… Teraz dopiero widzę, że każdy kolor jest potrzebny, do czegoś służy, jest niezbędny człowiekowi. Kto tak potwornie okaleczył ten świat? A może zawsze był taki…? Nie, to niemożliwe…
„Kaleki” – był to przymiotnik, który zdaniem dziewczynki bardzo tu pasował. Kalectwo, spowodowane niepojętym brakiem jednego z siedmiu podstawowych kolorów, zubożało tę krainę, jej przyrodę, jej miasta, nawet urodę jej mieszkańców. Także niebo – które teraz z ciemnego fioletu zaczęło powoli przechodzić w barwę granatu i ukazywały się już na nim pierwsze, tak dziwnie obce gwiazdy – było zubożone o tę jedną barwę wschodzącego i zachodzącego słońca.
Chrapanie Najstarszych zaczęło przycichać. Agata odwróciła się od okna i ujrzała, że powoli, jeden za drugim, Srebrzystowłosi budzą się z głębokiego, choć krótkiego snu. Zaczęli przecierać zaspane oczy, przeciągać się z jękliwym postękiwaniem, ich stare, kruche kości z trudem się prostowały.
– Dlaczego wszyscy ciągle śpicie? – spytała dziewczynka oskarżycielsko. – Miasto się wam wali, umiera, a wy śpicie!
– Święta pora snu ogarnia każdego przynajmniej raz na godzinę. Tylko najsilniejsi mogą nie spać aż dwie godziny – wyjaśnił z godnością jeden z Najstarszych.
– A czy zawsze tak było?
– Podobno nie zawsze. Ale co roku każdy z nas potrzebuje coraz więcej snu – westchnął drugi.
– Ponoć kiedyś, ale to było dawno, dawno temu, ludzie spali tylko w nocy. Jednak nie chce mi się wierzyć, aby to była prawda – pokiwał głową trzeci. – Jakżeby to było możliwe? Przecież nikt by nie miał sił, śpiąc tak krótko! A ile ty śpisz?
– Tylko w nocy – powiedziała Agata.
– Kłamiesz. Gdy przyszliśmy do ciebie, właśnie spałaś…
– Och, bo wy zarażacie mnie swoją sennością! – obruszyła się dziewczynka. – Powiedzcie mi, czemu w tym domu nie ma ani jednego lustra? I gdzie mogę je znaleźć?
– Co to jest lustro? – zaniepokoili się Najstarsi. – Czy także coś futrzastego i okropnego jak uru?
– Skądże znowu! Lustro jest gładkie, bardzo gładkie i bardzo błyszczące, i odbija to, co przed nim się znajduje – wyjaśniła dziewczynka.
Najstarsi poruszyli się niespokojnie.
– Cały czas mówisz o jakichś okropnych rzeczach – zajęczał jeden.
– Cóż okropnego jest w lustrze?!
– Wszystko! – zaświergotało naraz kilka głosów. – Lustro może przejrzeć cię na wylot i zrobisz się przezroczysta, a potem znikniesz! U nas nikt nie zna i nie chce znać podobnie niebezpiecznych przedmiotów!… Skoro jesteś Ta, to rób, co masz robić, byle szybko! I idź sobie! Niepokoisz nas i sprawiasz, że lękamy się… A może nie rób w ogóle niczego? Tak, tak… najlepiej nie rób niczego, niech już będzie, jak jest, bo mogłoby być gorzej! I wracaj, skąd przyszłaś!
– Nie wrócę bez psa i bez lustra! – tupnęła nogą Agata, ale nikt jej nie słuchał. Ptasie głosy wzbijały się pod niewysoki sufit i lamentowały jękliwie. Równocześnie Najstarsi poprawiali swoje szaty, układali starannie faliste, połyskliwe włosy, otrzepywali się z niewidocznego kurzu.
Читать дальше