– Och, idź tam, w końcu kogoś spotkasz… Dopiero któryś z kolejnych przechodniów udzielił w miarę sensownej odpowiedzi:
– Oni mają srebrne włosy…
– Ależ jestem głupia… – westchnęła głośno Agata, wcale się nie krępując, bo już zdołała zauważyć, że jej monologi na nikim tutaj nie robią wrażenia. – Jestem głupia, bo od razu powinnam się domyślić, że Najstarsi, nawet w takiej zwariowanej krainie, muszą mieć siwe włosy i po prostu najprawdopodobniej będą wyglądać staro…
Ruszyła dalej, wpatrując się uporczywie w każdego przechodnia. Jej zainteresowanie wyraźnie ich peszyło, a nawet wywoływało lęk. Przyspieszali kroku i znikali możliwie szybko z zasięgu jej wzroku. Wreszcie Agata wypatrzyła kogoś wyraźnie starszego niż reszta przechodniów, z włosami w srebrzystym kolorze.
– Hej! Poczekaj! – krzyknęła i podbiegła do niego, a on aż skulił się ze strachu. – Czy nie jesteś przypadkiem Najstarszym?
– Kandydatem – odparł wystraszony osobnik, ukazując pomarszczoną, drobną twarzyczkę. – Jestem Kandydatem na Najstarszego. Zajmę miejsce po tym, który umrze. Ściśle rzecz biorąc, jestem Kandydatem numer osiem i będę czekać, aż umrze siedmiu Najstarszych, dopiero wtedy zajmę miejsce jednego z nich.
– Mógłbyś mi powiedzieć, po co tu przyszłam i dlaczego jestem Ta? I czego się po mnie spodziewacie?
– Och, mnóstwa kłopotów – westchnął Kandydat. – Chyba sama wiesz, że każda zmiana to kłopot, a ty jesteś Zmianą…
– Zmianą z czego na co…?
– Zmianą z tego na coś zupełnie innego.
– Ale na co?
– Tego nikt nie wie.
– A co wiedzą Najstarsi?
– Że musiałaś wreszcie przyjść. Zapowiadali twoje przyjście od wielu lat. Ci, co umarli, i ci, co jeszcze żyją. W każdym pokoleniu.
– I co jeszcze?
– Nie wiem. Przecież mówiłem ci, że nie jestem Najstarszym.
– Czy Najstarsi to tutejsza władza?
– Władza? Co to jest władza? Najstarsi to Najstarsi, i tyle. Jeśli pytasz o króla, to zapewniam cię, że już dawno go nie ma. Najstarsi to tacy, co najwięcej wiedzą, najszybciej umrą, ale nim umrą, przekażą, co wiedzą, Kandydatom.
– Zaprowadź mnie do nich – rozkazała Agata, porzucając wszelką grzeczność. Grzeczność nie prowadziła w tym świecie do niczego. Co prawda brak jej także do niczego nie prowadził. Gdy poprzednio zaczęła szarpać Zielonego, by zmusić go do odpowiedzi – Zielony najzwyczajniej zasnął. Ku zaniepokojeniu Agaty, Kandydat również zaczął przeraźliwie ziewać.
– Błagam cię, zanim uśniesz, powiedz, gdzie mam szukać Najstarszych!
– Och, doprawdy… – rozdzierająco ziewnął Kandydat i zaczął się rozglądać, jakby w poszukiwaniu dogodnego miejsca na sen.
– Mów, szybko! – krzyknęła dziewczynka, ale już było za późno.
– Okropnie mnie zmęczyłaś… – wyjąkał Kandydat i spokojnie zwinął się w kłębek u stóp Agaty. Jego donośne chrapanie rozległo się niemal natychmiast, nie budząc wśród przechodniów żadnego zdziwienia.
Zrezygnowana Agata powlokła się dalej. Czuła się już zmęczona bezskutecznym krążeniem po mieście i niemożnością porozumienia się z jego mieszkańcami. Kręte uliczki wyprowadzały ją w ślepe zaułki, zakończone kamiennym murem. Miasto z każdym krokiem obnażało przed jej oczami ponure oblicze nadchodzącej i nieuchronnej śmierci. Przechodnie mijali ją obojętni i apatyczni. Wymieniali między sobą ospałe pozdrowienia, mówili o pięknej pogodzie i dobrodziejstwie nadchodzącej nocy z długim, spokojnym snem. Bez przekonania chwalili nawzajem swoje fryzury i tuniki, pytali o zdrowie rodziny i znajomych. Coraz rzadziej wyrażali zainteresowanie jej osobą:
– O, idzie Ta, patrz, jakie ma włosy… Więc to jest ten kolor… Ale po co ona przyszła, będą kłopoty… Musiała przyjść… Będą kłopoty… Patrz, Ta… Ale ma włosy…
Zniecierpliwiona i zmęczona Agata postanowiła wrócić do przeznaczonego jej domku. Z łatwością trafiła na znajomy placyk i mały domek, stojący pod zrujnowanym murem. Ziewanie przechodniów i widok tak dużej liczby śpiących zaraziły dziewczynkę sennością. Po chwili już spała, rozciągnięta wygodnie na szerokim łożu. Szmaragd delikatnie pulsował na jej szyi.
…góry pięły się ku niebu wysmukłe, groźne, czarne. Ich zbocza pokryte były lasami i tylko ostre, nagie wierzchołki wyzierały spoza ciemnozielonego gąszczu drzew. Agata, pełna lęku i niepokoju, pokonując niechęć i strach, weszła do lasu. Szła powoli, omijając wielkie głazy i obalone przez czas omszałe drzewa. Pnąc się wytrwale, dotarła wreszcie do podnóża gór. Były zryte pieczarami, które, ciemne i posępne, rozwierały się znienacka. Dziewczynka stała twarzą do jednej z nich; otwierała się ona głęboką i mroczną, czeluścią, odstręczającą od wejścia. Agata bała się, ale równocześnie coś kusiło ją, żeby wejść w labirynt skalnych korytarzy. Nagle stanęła jak wryta: głuche echo, odbijając się od skały, niosło z głębi pieczary dźwięk przypominający szczekanie psa…
Z mocnego i zatrważającego snu obudziły ją świergotliwe, ptasie głosy. Otwarła oczy. W jej komnacie znajdowało się kilku mieszkańców miasta. Stali koło łoża i przyglądali się jej z bezceremonialną, lecz łagodną ciekawością. Ich włosy połyskiwały srebrzystym blaskiem. Także tuniki mieli srebrne, a na szyjach szmaragdowe naszyjniki, podobne do tego, jaki nosiła Agata. Z połyskliwej aureoli falistych fryzur wyłaniały się pomarszczone, drobne twarzyczki.
– Ta śpi świętym snem, nie budźcie jej! – mówił jeden z osobników, nachylając się nad dziewczynką.
– Jeśli Ta męczy się równie szybko jak my i ciągle musi spać, to niewiele zrobi… – szepnął drugi.
– Tym lepiej. Ja sobie nie życzę, żeby coś robiła. To coś może być dla nas bardzo złe. Teraz przynajmniej mamy spokój.
– I tak wkrótce umrzemy – powiedział apatycznie czwarty. – Co nas to obchodzi? Będziemy szczęśliwi w krainie wiecznego snu, nawet jeśli się to wszystko zawali…
– Oni mówią, że Ta musi coś zrobić. Bo po co miałaby takie włosy?
Agata gwałtownie usiadła na łóżku.
– Patrz, Ta się obudziła…
– Nawet nie jest brzydka, choć ma ten kolor na głowie. Oczy bolą, gdy na to patrzeć…
– Oni mówią, że ten kolor nazywa się jakoś dziwacznie: szirwany…
– Nie szirwany, tylko czir… czirwany…
– Czerwony – poprawiła Agata mimo woli. – To jest kolor czerwony. Nie znacie go? Nigdy go nie widzieliście?
– On uciekł – powiedziała jedna z istot.
– Kto uciekł? – spytała dziewczynka.
– No, on – powtórzyła istota i wykonała jakiś niezrozumiały gest. – A więc przyszłaś.
– Dlaczego nikt w waszym mieście nie zdziwił się, że przyszłam?
– Wszyscy wiedzieli. Zawsze wiedzieli. Od lat. Oni zapowiadali twoje przyjście. Nie wiadomo było tylko, kiedy przyjdziesz. Wielu już umarło, czekając na ciebie – zaświergotało parę głosów naraz.
– Jesteście Najstarszymi?
– Tak, siedmiu Najstarszych. My wszystko wiemy, wszystko rozumiemy. Siwe włosy, dużo lat, duża pamięć…
– Ile macie lat? – zaciekawiła się Agata. Jeszcze nigdy nie widziała aż tak starych istot. Ich twarzyczki wyglądały jak zimowe jabłuszka zmarszczone od mrozu, a oczy były tak wyblakłe jak niebo w ciepły jesienny dzień.
– Ho! Ho! Ja już mam dwadzieścia jeden! – krzyknął dumnie jeden z nich. – Nie spodziewałaś się tego, przyznaj sama! Na ogół umieramy wcześniej, niewielu przekracza dwudziestkę!
Читать дальше