– To niesamowite, że akurat moje włosy są tu jedynym czerwonym akcentem – roześmiała się. – Czy możliwe, że w tym świecie nie ma najważniejszego z siedmiu kolorów tęczy?
Po raz pierwszy w życiu Agata – zapalona kandydatka na malarkę – pomyślała o tym, jak bardzo światu potrzebne są wszystkie kolory, w całym bogactwie swych odcieni; jakże karleje uroda przyrody, pozbawiona choćby jednego z nich, jak niepokoi ten brak, nawet jeśli początkowo trudno dociec, czego właściwie brakuje.
Wszystko tu wydawało mi się piękne, ale jakąś niepełną, ułomną urodą. Dopiero teraz wiem, czego brakowało – pomyślała dziewczynka.
Szła dalej krętymi uliczkami miasta, posępnymi przez swe uderzające zaniedbanie. Na jej szyi wisiał tajemniczy szmaragdowy naszyjnik. Kamień delikatnie pulsował, jego morskozielona barwa to bladła, to znowu intensywniała. Widocznie niezwykły „tłumacz” cały czas pracował według nieznanych prawideł. Blask kamienia przypomniał jej, po co wyszła z domku, i energicznie zatrzymała jedną z przechodzących osób.
– Dzień dobry, jak się nazywasz?
– Nazywam się Puu – odparła istota z błękitnymi, spływającymi faliście do połowy pleców włosami.
– A ja… – zaczęła Agata, ale Puu jej przerwał:
– Ty jesteś Ta.
– Dobrze, jestem Ta – zgodziła się Agata. – Ale powiedz mi, czego ode mnie chcecie?
– Najlepiej nie rób nic! – zamachał rączkami Puu.
– Nie rozumiem…
– Nie rób nic. Niech będzie, jak jest. Jest źle, ale może być jeszcze gorzej! – zaświergotał Puu. – I idź sobie. Nie chcę być przy tobie, gdybyś nagle zaczęła coś robić…
– Ale co robić?
– Nie wiem, zostaw mnie – i Puu podreptał w przeciwnym kierunku.
Nie zrażona tym Agata podeszła do zielonowłosej istoty, która przysiadła na progu jednego z domów. Dom wyraźnie osiadał na fundamentach i Agata pomyślała, że za parę miesięcy na pewno się zawali. Nie było widać, żeby jego mieszkańcy czynili jakiekolwiek wysiłki w celu ratowania go. Zielony osobnik siedział na progu apatyczny i znudzony. Nawet nie podniósł głowy, gdy usłyszał głos dziewczynki:
– Dzień dobry…
– Dobry jak dobry, skoro przyszłaś…
– Nie zamierzam robić nic złego, naprawdę!
– Coś jednak musisz zrobić, skoro już tu przyszłaś – mruknął Zielony niechętnie.
– Ale co? Co, twoim zdaniem, miałabym robić?
– Nie wiem. To ty powinnaś wiedzieć.
– Czy naprawdę nikt z was nie wie, po co przyszłam?
– Wszyscy wiedzą, że musiałaś przyjść. Zapowiedziano cię. A skoro przyszłaś, no to już jesteś i zrobisz to, po co tu przyszłaś.
– Nic nie rozumiem! – zirytowała się dziewczynka.
– Tu nie ma nic do rozumienia. Musiałaś przyjść. Jesteś. I coś zrobisz. Ale nikt nie wie, czy to coś będzie dla nas dobre. Żyjemy tu sobie spokojnie, wygodnie, śpimy, ile chcemy, jemy, co się da, a tu nagle pojawiasz się i na pewno teraz okaże się, że już nie jest tak, jak było…
– A jak niby było, skoro teraz wali ci się dom?! Całe miasto się wali! Dlaczego nie ratujecie go?! Wystarczy naprawić to, co zniszczone, albo… – zirytowała się Agata.
– Och, nie męcz mnie. Czuję się coraz gorzej… – westchnął Zielony i ziewnął.
– Jeśli chcesz wiedzieć, co tu robię, to szukam mojego psa – powiedziała dobitnie Agata. – I nic więcej mnie nie obchodzi. Ani wy, ani wasze miasto, ani wasz sen, wasze jedzenie i wasz spokój!
– Co to jest pies? – przestraszył się Zielony.
– Duże, futrzaste, czarne, na czterech łapach, ma ogon, szczeka, warczy, biega…
– Och, nie mów więcej, to okropne, co mówisz! -jęknął Zielony. – Ty przecież mówisz o uru, a uru jest zielone albo niebieskie, ale nigdy czarne! Uru są niedobre, bo gryzą, a czarne uru musi być jeszcze paskudniejsze niż niebieskie czy żółte. Idź już sobie, nie chcę cię więcej słuchać…
Zdenerwowana Agata chwyciła Zielonego za ramię i potrząsnęła.
– Czy w tym strasznym mieście jest ktoś, z kim można sensownie rozmawiać?!
Zielony ziewnął przeciągle i z godnością poprawił tunikę, uwalniając się z rąk Agaty.
– Idź do Najstarszych…
– Gdzie ich szukać?!
– Tam gdzieś… Idź przed siebie… – wymamrotał jej rozmówca i zamknął oczy. Po chwili do uszu dziewczynki dobiegło ciche pochrapywanie. Zielony spał.
– Sytuacja staje się nie do wytrzymania! – krzyknęła głośno Agata i tupnęła ze złości nogą. Przechodzące obok drobne istotki zatrzymały na chwilę swój flegmatyczny marsz, ale zaraz ruszyły dalej, niespecjalnie zainteresowane tym, co się dzieje.
– Wszyscy w tym walącym się, umierającym mieście wiedzą, że jestem Ta! Wszyscy oprócz mnie! – krzyczała coraz głośniej, zirytowana i bezradna. – Nikt nie umie powiedzieć, po co mnie tu ściągnięto! I kto mnie ściągnął! Nikt nie chce ze mną rozmawiać, choć wszyscy oczekują, że zaraz zrobię coś złego! Nie zamierzam nikomu robić nic złego, przysięgam! I nie wiem, po co tu jestem! Niechże wreszcie ktoś mi to powie! Czego ode mnie oczekujecie?!
Przechodnie obojętnie mijali ją, rzucając spojrzenia nieufne i zafrasowane. Jednak jeden przystanął, patrząc z ciekawością na włosy dziewczynki.
– Gdy się zdenerwuję, to coś w końcu zrobię i może się okazać, że naprawdę będzie to coś złego! Potrzebuję waszej pomocy, nie rozumiecie tego?! – wołała coraz gniewniej Agata.
Wszyscy przechodzili bez słowa. Tylko ten jeden stał w bezpiecznej odległości i sprawiał wrażenie, że słucha.
– Nikt ci nie pomoże, więc nie krzycz tak – powiedział z niesmakiem. – To, co masz zrobić, musisz robić sama.
– Ale co mam zrobić?
– Nie wiem. Może to ci się samo jakoś nasunie. Myślałem, że skoro jesteś Ta…
– A skąd wiesz, że jestem Ta?
– Wszyscy wiedzą.
– Od kogo?
– Od Najstarszych.
– Kim są Najstarsi?
– Najstarszymi.
– Gdzie ich szukać?
– Tu gdzieś, w mieście… – powiedział apatycznie i odszedł bez pośpiechu.
Idąc w głąb miasta, Agata widziała coraz większe zniszczenia. Nie były one jednak najwyraźniej wynikiem jakiegoś kataklizmu czy wojny. Charakter zniszczeń kazał domyślać się, że jedynym wrogiem tego miasta był czas – i zdumiewająca wręcz nieporadność jego mieszkańców. Niektóre domy wyglądały tak, jakby się miały zawalić jeszcze tego dnia. Mimo to pod fragmentami dachów, jakimś cudem trzymających się na ostatnich filarach, spały spokojnym snem kolorowe istotki. Mijając kolejne kręte uliczki, Agata nie napotkała ani jednej osoby próbującej ratować ginące miasto. Nikt nie naprawiał rozpadających się dachów, nie podpierał skrzywionych niebezpiecznie ścian, nie próbował choćby osadzić w zawiasach nadwerężonych bram. Wszystkie koronkowe balkoniki wyglądały tak, jakby zaraz miały runąć na ulicę. Bruk na uliczkach ział wielkimi dziurami, a kamienne schody zarastała trawa.
Dlaczego tylu ich śpi, i to w biały dzień? – myślała dziewczynka. – Może chorują? A może są po prostu tak leniwi?
Co jakiś czas kręte uliczki wyprowadzały ją w ślepy zaułek, zakończony murem. Miasto było jeszcze mniejsze, niż sądziła. Mur również trzymał się resztkami dawnej zaprawy, łączącej potężne kamienie, i jego żywot najwyraźniej dobiegał końca.
– Jeśli grozi im jakieś niebezpieczeństwo z zewnątrz, to go nie unikną – szepnęła dziewczynka.
Idąc, co jakiś czas zagadywała mijanych po drodze przechodniów, pytając o Najstarszych. Kilka osób wzruszyło ramionami i bez słowa poszło swoją drogą. Inne nonszalancko machały drobnymi rączkami, mówiąc:
Читать дальше