– Może w mieście spotkam jakichś mądrzejszych – westchnęła z nadzieją i już bez słowa dała się prowadzić Fioletowej Istocie.
Z krużganków na szczycie zniszczonego muru malutki pochód – Agata i kilkanaście kolorowych istotek – ruszył w dół, na poły zrujnowanymi kamiennymi schodami, a potem dalej, w głąb miasta.
Miasto przedstawiało widok ponury i do reszty przygnębiło dziewczynkę niemożnością dowiedzenia się czegokolwiek. Kręte, wąskie uliczki, brukowane kocimi łbami, prowadziły wzdłuż szeregu niewysokich domów. Można było dostrzec, że ongiś te domy musiały być piękne, wyrafinowane architektonicznie, pełne lekkich, rzeźbionych balkoników, wysmukłych wieżyczek, szerokich, drewnianych bram zdobnych w płaskorzeźby. Ktoś oglądający te domostwa z dużej odległości nadal mógł sądzić, że widzi oryginalne i wykwintne twory przebogatej architektury – domy dostatnie, zamożne, zadbane. Jednak z bliska widać było odpadające tynki, dziurawe dachy, rozlatujące się futryny okien, wiszące na skrzywionych zawiasach bramy. W bruku, którym wyłożone były wąskie uliczki, coraz to pojawiały się głębokie dziury.
– To miasto przecież umiera… – szepnęła pełna smutku dziewczynka. – Umiera i wygląda tak, jakby nikt go nie próbował ratować…
Choć szli przez dłuższy czas, nie było widać żadnych pojazdów. Dziewczynka wiedziała już – po wędrówce wzdłuż muru – że miasto nie było duże, więc pojazdy były właściwie zbędne. Świeża zaś, wysoka trawa za murem zdawała się świadczyć o tym, iż za granice miasta nikt nie wychodził.
Byłoby to niezwykle dziwne, ale przecież możliwe, zwłaszcza że w murze nie było żadnej bramy…
Mały pochód, idąc w głąb miasta, mijał po drodze niewielkie grupki przechodniów, którzy na ich widok zatrzymywali się i szeptali z niechętnym zainteresowaniem:
– Przyszła Ta, która miała przyjść… Będą kłopoty… Musiała przyjść, przecież wiecie… Musiała, niestety, ale będą kłopoty. Mogłaby iść sobie gdzie indziej, do innych miast… Ale czy są inne miasta? Kto to wie?… Będą kłopoty… Przyszła Ta…
W tych szeptach Agata nie czuła ani gniewu, ani agresji, ani strachu, lecz tylko apatyczną rezygnację; przechodnie, podobnie jak jej współtowarzysze, nie mieli siły lub ochoty do okazywania mocniejszych uczuć. Nawet ich zainteresowanie osobą dziewczynki było krótkotrwałe. Ci, co już ją obejrzeli, odwracali się leniwie i udawali w swoją drogę. Jednak ich wzrok każdorazowo padał najpierw na włosy Agaty, a dopiero potem, jakby mniej uważnie, lustrował jej sylwetkę, ubiór, twarz…
Agata ciekawie rozglądała się dokoła. Miasto – choć chylące się ku upadkowi – musiało być ongiś niezwykłe. Wszystkie budowle były wysmakowane w szczegółach. Niegdysiejsi budowniczowie kochali się w pięknie, w luksusie, nie szczędzili swemu miastu wyszukanych zwieńczeń dachów, wielości wysmukłych kolumienek, mnogości płaskorzeźb i skomplikowanych ozdób. Wąskie i kręte uliczki miały mnóstwo schodków, prowadzących w jakieś zaułki w górę lub w dół. Kiedyś musiało tu tętnić życie. Jakiż kataklizm spowodował upadek tej zamożnej ongiś społeczności? Przechodniów na ulicach było niewielu i Agata pomyślała, że albo idzie jakąś pośledniejszą uliczką, albo też miasto ma niewielu mieszkańców; mniej w każdym razie, niż mogłoby ich swobodnie pomieścić.
Po pewnym czasie wzrok jej zarejestrował inne dziwne szczegóły. Ku swemu zdumieniu stwierdziła, że bardzo wiele osób śpi na ulicy. Jedni spali wprost na ziemi, zwinięci w kłębek pod ścianą domu lub u wejścia do bramy, niektórzy spoczywali w otwartych sieniach czy na kamiennych schodkach.
– Czy to są bezdomni? – spytała zdziwiona Agata, bo wydawało jej się, że domów, choć zrujnowanych, jest znacznie więcej niż ludzi.
– Jacy bezdomni? – zdziwiła się Fioletowa. – Oni śpią.
– Ale dlaczego śpią na ulicy zamiast w domu?
– Tam śpią, gdzie muszą – padła niczego nie wyjaśniająca odpowiedź.
Niewielki pochód dotarł wreszcie do małego domku, położonego na uboczu, w pobliżu muru. Nieduży placyk przed domkiem był pusty. Fioletowa Istota wprowadziła dziewczynkę do środka, a pozostali uczestnicy pochodu rozeszli się bez pożegnania w różne strony. Oczom Agaty ukazała się niewielka, przytulna komnata, ale zaniedbana, jak wszystko w tym dziwnym mieście. Gdzieniegdzie kąty komnaty zdobne były w gęste pajęczyny, a sprzęty spowijała delikatna i miękka warstwa kurzu. Tynki na ścianach już dawno utraciły swoją gładkość. W rogu komnaty stało szerokie, wygodne łoże, a na niskim stoliku o koślawych nogach – taca pełna ogromnych, apetycznie wyglądających owoców o barwie ciemnego fioletu i wysmukły dzban z wodą. Agata chciwie wypiła kilkanaście dużych łyków. Woda miała zwyczajny smak, ale była zbyt ciepła.
– Masz tu wszystko, czego ci trzeba – powiedziała niecierpliwie Fioletowa. – Teraz rób, co chcesz, albo rób to, co musisz. Ja się zdrzemnę…
I ku zdumieniu dziewczynki ułożyła się wygodnie na szerokim łożu, zasypiając niemal w tej samej sekundzie, w której jej głowa przywarła do przybrudzonej poduszki.
– Coś podobnego… – wyszeptała urażona Agata.
Po chwili jednak, godząc się z dziwacznymi obyczajami mieszkańców miasta, zaczęła oglądać wnętrze domku. Nie było w nim jednak nic szczególnego. Zwykłe, mocno podniszczone meble rozstawione były w dwóch niewielkich pokojach. Nieduże pomieszczenie tuż obok przypominało łazienkę. Dopiero teraz Agata stwierdziła, że nigdzie w oknach nie ma szyb i nie wyglądało na to, by kiedykolwiek były. Otwory okienne były owalne, miały spore rozmiary, dzięki czemu do pokoi wpadało dużo światła.
Dwa słońca dają pewnie tak dużo ciepła, że nie ma tu nigdy zimy, więc szyby są niepotrzebne – pomyślała Agata, i jej bowiem zdążył już dać się we znaki skwar, panujący w tej krainie od chwili, gdy nad horyzont leniwie wpełzły dwie jaskrawo świecące kule słoneczne.
Agata nie zdążyła jeszcze obejść całego domku, gdy Fioletowa Istota obudziła się. Przeciągnęła się swobodnie i wstała z łoża. Po chwili, nie patrząc w ogóle na Agatę i głośno ziewając, wyszła z domku, nie skinąwszy nawet głową.
– Cóż to za obyczaje! – obruszyła się Agata, ale Fioletowa już zniknęła, skręciwszy z niewielkiego placyku w jedną z wąskich uliczek.
Agata została sama.
– No i co ja mam teraz zrobić? – spytała głośno i bezradnie samą siebie. Nie odpowiedziało jej nawet echo.
Agata nie bała się na ogół samotności, a nawet lubiła chwile, w których przebywała sama ze sobą. Teraz jednak, w tej niezwykłej sytuacji, obecność kogoś z mieszkańców miasta wydawała się jej niezbędna, żeby mogła zrozumieć coś z tego, co się dzieje. Niestety, pierwsze napotkane istoty nie powiedziały jej nic sensownego. Egzotyczne z wyglądu, ospałe umysłowo – choć nie wydawały się pozbawione rozumu – niezdolne były cokolwiek wyjaśnić. Jakby wszystko uważały za oczywiste. Tak oczywiste, że niegodne wyjaśnień. Tymczasem wszystko – zdaniem dziewczynki – było całkowicie niezrozumiałe.
One nie były wcale zaskoczone tym, że pojawiłam się w ich świecie – myślała Agata. – Przeciwnie, wyraźnie oczekiwały mojego przyjścia, wydawało się im ono czymś nieuniknionym, choć niekoniecznie przyjemnym. Nie były zadowolone z mego pojawienia się, o, nie, coś je zirytowało, zaniepokoiło…Ta”… Mówiły o mnie „Ta” i dawały do zrozumienia, że wiedzą, iż wcześniej czy później musiałam tu przyjść. Ten domek rzekomo czeka na mnie od dawna! Cóż to wszystko znaczy? Kto pomoże mi to wyjaśnić? Nigdy nie pojmę tego bez czyjejś pomocy…
Читать дальше