Miasto oddalało się z każdym krokiem, a jego biały mur znowu wydawał się nieskazitelnie piękny. Piętno śmierci wyryte w jego kamieniach widoczne było tylko z bliska.
Dolina łagodnymi tarasami opadała w dół. Jej dno, odległe o wiele kilometrów, kryła gęsta mgła.
Chyba pójdę i sprawdzę, co kryje się w tych mgielnych oparach. Może tam znajduje się Kusy i wyjaśnienie zagadki? – pomyślała.
Trawiasta, rozległa łąka usiana była wielobarwnymi kwiatami, pełna kolczastych krzewów i paprociowatych, potężnych drzew.
Cokolwiek czerwonego ogromnie podniosłoby urodę tej krainy – dumała dziewczynka maszerując. – Choćby jeden malutki, malusieńki czerwony kwiat… Lub nawet malutka biedronka przycupnięta na jednym z tych pięknych białych kielichów… Niechby choć jeden z tych ptakomotyli miał purpurowe skrzydła… wszystko wyglądałoby wtedy inaczej.
Ogromne ptakomotyle znowu pojawiły się nad jej głową, fruwały swobodnie, co jakiś czas zatrzymując się, jakby oszołomione niezwykłym płomienistym kolorem jej włosów. Nawet drzewa, mimo braku wiatru trzeszcząc konarami i szeleszcząc liśćmi, kierowały ku niej swe długie gałęzie w niemym zachwycie nad siódmym, nie znanym im kolorem. Dopiero teraz, gdy ponownie znalazła się wśród przyrody tego obcego świata, Agata wyczuła, że jej obecności towarzyszy jakieś pełne niezwykłego napięcia zainteresowanie wszystkiego, co żyje: kwiatów, drzew, krzewów, ptakomotyli, a nawet trawy. Gdy spoczywała na chwilę w dobroczynnym cieniu drzewa, trawa pieszczotliwie muskała jej włosy, jakby zdziwiona i zarazem mile zaskoczona. Agata wszędzie wyczuwała niewidzialne spojrzenia, które z niezwykłą intensywnością przywierały do koloru czerwieni, płomieniście iskrzącej się na jej włosach.
Dopiero po godzinie marszu dziewczynka ujrzała pierwsze zwierzęta. Płowe, drobne i zwinne, przypominały zające. Właśnie wizerunkiem takiego zwierzątka lustro zwabiło Kusego. Na jej widok stworzonka przystawały w radosnym zachwycie, wcale nie spłoszone. Wyglądało na to, że nie znają ludzkich istot i nie zdążyły jeszcze doznać od nich krzywd, więc ciekawość przeważała nad strachem. Pozwalały Agacie podchodzić do siebie bardzo blisko i dopiero wówczas smyrgały spod jej nóg, kryjąc się w wysokiej trawie.
Upał narastał z każdą godziną. Blask obu słońc sączył z nieba dokuczliwy żar. Zmęczona Agata przysiadła w cieniu drzewa, wyjęła z torby soczysty, choć mdły w smaku owoc i jedząc go, zaczęła rozglądać się dokoła. Cały czas miała nadzieję, że wreszcie gdzieś dostrzeże wysmukły kształt ukochanego psa, że usłyszy jego radosne szczekanie. Ale poza zającopodobnymi zwierzątkami i zwiewnymi, przypominającymi motyle ptakami – nic żywego nie poruszało się w całej tej rozległej dolinie. Im dłużej dziewczynka spoglądała na nią, tym bardziej zaczęła się jej wydawać monotonna.
Spotkałam dotąd tylko dwa rodzaje żywych stworzeń – zadumała się. – Jakież to ubóstwo w porównaniu z ziemską przyrodą! Mam jednak szczęście: gdybym trafiła do świata pełnego życia, mogłabym zginąć od kłów lub pazurów… A Kusy? Kusy na pewno już by nie żył do tej pory…
Skurcz niepokoju poraził jej serce. Dziewczynka opuściła dobroczynny cień drzewa i wolno ruszyła dalej. Mijały kolejne godziny marszu i widziała ciągle to samo: falującą zieleń traw, skłębioną kolczastość krzewów, rozłożyste konary drzew.
– To zaczyna być męczące i nudne – szepnęła. – Gdyby wreszcie w tym przeklętym krajobrazie pokazało się coś nowego…
I nagle wydało się jej, że w pewnym oddaleniu dostrzega jakąś przysłoniętą cieniem drzew budowlę. Przyspieszyła kroku. Z każdym metrem, który ją zbliżał do niewidocznego w pełni obiektu, utwierdzała się w mniemaniu, że ma do czynienia z dziełem ludzkich rąk. Zdawało się jej, że widzi kolistą kamienną basztę, prześwitującą spomiędzy drzew, to znowu majaczyły jej wśród zieleni niezwykle szerokie schody.
– Jakiś dwór… albo nawet pałac – powiedziała przejęta. – Może nareszcie spotkam tych, którzy mnie tu sprowadzili. Przecież za wszystkimi sprawkami lustra musi kryć się ktoś rozumny i żywy! Może wreszcie dowiem się, p co chodzi, i odzyskam Kusego…
Szła coraz szybciej, niemal biegła, podniecona i wzruszona. Serce biło jej coraz mocniej, a pot skapywał do oczu dużymi kroplami. Prawie nic nie widziała, poza majaczącym, coraz wyrazistszym kształtem potężnej budowli. Już widoczne były schody, szerokie, ogromne, kamienne… I wysoka, okrągła wieża… I chyba pałac… wielki, bogaty, rozłożysty budynek z licznymi oknami… Bardzo duża, ozdobna brama…
Dziewczynka przystanęła, zmęczona, i otarła pot z twarzy. Mgiełka przed oczami po chwili ustąpiła. Serce biło coraz szybciej, a nadzieja rosła. Drzewa rozstąpiły się, odsłaniając nagle cały widok…
To, co kryło się w ich cieniu, nie było pałacem ani dworem. Było ogromną, ponurą ruiną. Martwym i przytłaczającym zwaliskiem gruzów. Jeśli kiedykolwiek kwitło tu życie, musiało to być dawno, dawno temu. Nadzieje dziewczynki wyschły jak ciepły wiosenny deszcz. Zrezygnowana, przybliżała się do czegoś, co niegdyś zapewne przeżyło czas świetności, ale dziś straszyło martwymi kamieniami.
Z bliska rumowisko okazało się potężniejsze, niż wydawało się z daleka. Kiedyś zapewne stał w tym miejscu pełen przepychu pałac, w otoczeniu nie mniej wspaniałych domostw. Kikutami białych kamieni sterczały wysmukłe wieże, tu i ówdzie zawisły w powietrzu prowadzące donikąd marmurowe schody, spod kupy rumowiska przebłyskiwały gdzieniegdzie błękitne płytki glazury i wyrafinowane w kształtach kolumny z jasnoróżowego marmuru. Posępny nastrój unosił się nad tym pomnikiem niegdysiejszej świetności.
Agata zagłębiła się w ruiny, wyczuwając stopą wygładzony bruk ulic, ominęła kolisty kształt zrujnowanej fontanny, uchylała głowę przed grożącymi zawaleniem resztkami zdobnych balkonów. Jej wzrok rejestrował smutne szczątki dawnych płaskorzeźb, zdobiących ściany budynków, które wyobrażały mnogość zwierzęcych i roślinnych form życia, o jakich dziś temu smutnemu światu nawet się nie śniło.
Dawni budowniczowie nie mogli wymyślić tych zwierząt i roślin… musiały one kiedyś tutaj żyć, w całym swoim bogactwie…
Ponury nastrój ruin udzielił się dziewczynce. Jednak ruiny te, podobnie jak zniszczenia w mieście, nie powstały w wyniku wojny czy kataklizmu. Wszystko wskazywało na to, że jedynym wrogiem świetnego ongiś pałacu stał się czas, którego niszczącemu działaniu nie przeciwstawili się mieszkańcy tego świata. Agata nie mogła zrozumieć, jak doszło do tego, że istoty te – zarówno tu, jak i w mieście – skazały swe siedziby na zagładę, nie zdobyły się na to, by wzmocnić choć jeden kamień w murze, podeprzeć walący się dach, załatać dziurawy uliczny bruk.
A przecież, skoro potrafili zbudować takie miasto, taki pałac, stworzyli taką cywilizację, musieli być rozumni, energiczni, pracowici. Cóż się stało, że nagle utracili te cechy i pragną tylko spokoju w „świętej porze snu”? – zastanawiała się gorączkowo Agata, wodząc wzrokiem po szczątkach dawnej świetności tej krainy.
Nagle usłyszała za sobą skrzekliwy, ostry głos:
– Stój! Ani kroku dalej! Masz przepustkę? Zobaczyła opasłego osobnika w rycerskim rynsztunku, który biegł za nią na krótkich, krzywych nóżkach, kolebiąc się na boki i wymachując grubymi ramionami. Dopiero z bliska Agata ujrzała, że jego hełm jest pordzewiały, a stalowa koszulka pełna dziur. Nawet kopia, którą skierował w stronę dziewczynki, miała ułamany szpic i zżarte przez korniki drzewce:
Читать дальше