Joanne Harris - W Tańcu
Здесь есть возможность читать онлайн «Joanne Harris - W Tańcu» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:W Tańcu
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
W Tańcu: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «W Tańcu»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
W Tańcu — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «W Tańcu», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Matka otrzepuje bluzkę.
– Cholerny niezdara – mówi.
Udaję, że podtrzymuję jedno z dzieci. Chłopiec jest ciepły, nie może ustać w miejscu. Z dobrotliwą miną podchodzę bliżej.
– Tylko nie wypadnij za barierkę, mały. Rekiny miałyby używanie! – Idealnie. Teraz powinienem poczuć falę energii, ożywczy strumień płynący od chłopca. Ale nie. Czuję się dziwnie, ogarnia mnie nagłe znużenie. Prawdopodobnie za dużo wypiłem. Niepewnie poklepuję chłopca po głowie, czując pod palcami złociste loki. Skup się. Potrzebujesz życia, gorącego życia, kulek do gry i gumy balonowej, kaszta nów i naklejek. Sekretów szeptanych w uliczce przyjacielowi. Pierwszego roweru. Pierwszego pocałunku. Zastygam w oczekiwaniu.
Nic.
Matka patrzy na mnie z ukosa. Próbuję się uśmiechnąć, ale mi nie wychodzi i padam na deski mola. Jestem jak pijany, pusty w środku, jakbym zamiast zyskać energię, utracił resztki własnej. Chłopiec spogląda na mnie z uśmiechem: wyraźnie go widzę w świetle czerwonego neonu z pobliskiej arkady, rozpromienioną twarz, wielkie, roziskrzone oczy.
Matka pochyla się nade mną; czuję napływającą woń róż, smażeniny oraz preparatu, którym utrwala fryzurę. Zapachy przenikają się nawzajem, coraz mocniej, coraz goręcej… Nie daję rady. Bez tchu wyciągam rękę, wygłodniały i przemarznięty do szpiku kości.
– Pomóż mi – szepczę.
– Cholerny niezdara – powtarza. Mówi lekkim, obojętnym tonem. Ojciec podchodzi bliżej, butami wystukując po wolny rytm na deskach molo. Ręce kobiety są miękkie i pachnące; na brzoskwiniowym meszku pulchnych przed ramion zawisły kropelki potu. Świat dookoła zaczyna się zamazywać. Głos kobiety gęstnieje jak melasa, jakby mówiła z ustami pełnymi ciasta. Chyba słyszę w nim rozbawienie.
– Zostaw go, ojciec – mówi. – Ten jest do niczego.
Kiedy odprowadzam ich wzrokiem, chłód zaczyna ustępować. Świat powoli nabiera znów wyrazistości i mogę usiąść. Czuję się tak, jakbym dostał w twarz. Tamci podążają skąpani w blasku okolicznych neonów. Dziewczynka z lodem rzuca mi zaciekawione spojrzenie. Płynie od niej ta sama intensywna woń, ta sama obietnica życia. Próbuję wyciągnąć rękę, czując w palcach mrowienie wywołane jej bliskością. Emanuje żarem. Życiem. Tak bardzo jej potrzebuję, że jestem bliski omdlenia. Lecz mimo głodu cofam rękę, zdjęty nagłym strachem przed jej witalnością, niewinną łapczywością. Jestem tak osłabiony, że ścięłaby mi krew w żyłach, nawet o tym nie wiedząc.
Klienci mijają mnie obojętnie. Są zdrowi, hałaśliwi, rumiani na twarzach; rozdzielają się, żeby mnie wyminąć, po czym na powrót łączą w gorący strumień przechodniów. Po latach spędzonych w ciasnych, zamglonych uliczkach Whitby prawie zapomniałem, że żywi potrafią tryskać takim zdrowiem. Mimo to łączy ich coś w rodzaju rodzinnego podobieństwa. Coś odrobinę zbyt jaskrawego i świetlistego. Przypominam sobie dawnych urlopowiczów z Whitby, młodych chudzielców w czerni, o smutnych, stężałych twarzach, zszarzałych i pozbawionych wyrazu. Ci są inni; roztaczają blask, który zaczynam rozpoznawać… Czerstwe policzki.
W pasie parę centymetrów za dużo. Prostoduszne oblicza. Przekonujące złudzenie życia. Zatem tu trafiają wyrzutki, ofiary systemu rynkowego. Ich miejsce jest tutaj, wśród jasno oświetlonych arkad, sklepów rybnych i lunaparków. Nie do odróżnienia. Niektórzy powiedzieliby, że nawet lepsi. Nieśmiertelni i niezmienni: weseli urlopowicze na nieustających wakacjach. Powoli staję na nogi i brnę przez tłum zalegający molo. Odwracają za mną głowy. Czuję na skórze muśnięcia palców. Zastanawiam się mimochodem, ilu ich jest, w jakiej proporcji przewyższają liczebnie żywych. Dziesięć do jednego? Sto? A może tysiąc? Czy też jest ich tylu, iż żerują na sobie nawzajem, zachłannie i bez rozlewu krwi, ramię w ramię, w milczącej, braterskiej komitywie?
Światła plaży migoczą jak spławik zawieszony na tle pociemniałej tafli. Życie, powiadają. Energia i życie. Zbyt słaby, by nie ulec owej odległej nadziei, znużony podążam w ich kierunku, próbując uniknąć spotkania z samym sobą. Jeszcze jeden drań na długiej, krętej drodze do Betlejem.
Eau de toilette
Wczasach botoksu, przekłuwania najróżniejszych części ciała oraz nieudanych operacji plastycznych, warto pofantazjować o epokach bardziej romantycznych od naszej. Rzekomo.
Dopiero na pańskim dworze przekonałem się, jak cuchną bogacze. Cuchną jeszcze bardziej niż biedota; na wsi nie mamy przynajmniej wymówki, aby stronić od balii. Tutaj kąpiel przewraca wszystko do góry nogami. Trzeba zagrzać wodę, następnie zanieść ją do komnaty wraz z całym arsenałem gąbek, szczotek, pachnideł, ręczników oraz innych niezliczonych drobiazgów, nie wspominając o samej balii – żelaznej i ciężkiej – którą należy wydobyć ze schowka, oczyścić z rdzy i zataszczyć po schodach do buduaru madame.
Czeka tam, en deshabillee. Ma na sobie strój domowy z różowej lustryny, ze wstążkami o koralowym odcieniu, tak modnym w tym sezonie, który wytworne damy określają mianem soupir etouffe. Widoczny pod spodem gorset jest szary z brudu; zaschnięte plamy od potu tworzą kręgi, przywodzące na myśl słoje wiekowego drzewa.
Ale madame jest bogata; posiada tyle sztuk bielizny na zmianę, że służące piorą ją tylko raz w roku na płaskich, czarnych kamieniach laveraie, na brzegu Sekwany. Jest wrzesień i schowek z brudną odzieżą zapełniono zaledwie do połowy, jednakże gryząca woń nieświeżej bielizny madame płynie schodami przez korytarz aż do gotowalni, gdzie nawet cztery wazony ciętych kwiatów oraz wiszący pomander nie zabijają smrodu.
Mimo to madame powszechnie uchodzi za niebywałą piękność. Panowie piszą sonety do jej oczu, ponoć nieprzeciętnej urody. Nie można rzec tego samego o jej spróchniałych zębach ani brwiach, modnie zgolonych i zastąpionych replikami z mysiej skórki, przylepionymi do czoła rybim klejem. Na szczęście, w porównaniu z resztą, zapach kleju jest nieznaczny i nie drażni wrażliwych nozdrzy madame. Bo niby dlaczego miałby drażnić. Monseigneur stosuje te same środki upiększające, a uchodzi za jednego z najwytworniejszych panów na dworze. Potwierdza to sam król (zapach Jego Wysokości również pozostawia wiele do życzenia).
Czekając na kąpiel, madame przegląda się z zafrasowaniem w złoconym lustrze. Jako dwudziestodwulatka pierwszą młodość ma za sobą; w ostatnim sezonie krąg jej wielbicieli niepokojąco zmalał. Monseigneur de Rochefort, jej faworyt, często bawi gdzie indziej; co gorsza, krążą plotki, że dwukrotnie widziano go w towarzystwie La Violette, tancerki z Pigalle.
Madame ogląda w lustrze więdnącą cerę. Brak rumieńców bardzo ją niepokoi; zastanawia się, co też może być przyczyną. Czyżby zbyt częste bale? Albo zawody miłosne? Poza tym woda, jak wiadomo, to istne utrapienie dla skóry. Madame delikatnie nakłada jeszcze trochę bielidła na policzki z dołeczkami.
Teraz puderniczka; madame wytrząsa odrobinę pudru na houppe z gęsiego puchu, po czym oprósza twarz i dekolt. Może odrobina różu – naprawdę odrobina, nie chce przecież narazić się na kpiny – dla ożywienia karnacji. Następnie La Galante i – czemuż by nie? – La Romance, przytwierdzone tym samym klejem, który posłużył do przytwierdzenia brwi.
Wystarczy. Efekt nie jest jednak doskonały: madame jest dotkliwie świadoma cieniutkich zmarszczek między brwiami oraz czerwonego placka łuszczącej się skóry na upudrowanej piersi. Chwała Panu za dar kosmetyków. Żeby skutecznie zamaskować liszaj, założy na dzisiejszy bal rubinową kolię.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «W Tańcu»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «W Tańcu» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «W Tańcu» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.