Po krótkim okresie żałoby po Parmys Dariusz wrócił do zwyczaju porannych audiencji; skorzystałem z okazji, żeby przedstawić na dworze Fan Cz’y. Początkowo druga izba kancelarii piętrzyła trudności wszelkiego typu. Czy żółty człowiek naprawdę jest posłem? Jeśli tak, to jakiego króla? Skoro jest tylko kupcem, nie może zostać przyjęty. To była decyzja ostateczna. Dopiero po interwencji Kserksesa polecono posłowi Fan Cz’y pokłonić się przed Wielkim Królem i oświadczyć, że książę państwa Lu uznaje jego zwierzchność nad sobą.
W południe stawiliśmy się w sali kolumnowej. Kserkses właśnie ukończył tę piękną budowlę, znajdującą się na północny zachód od pałacu. Przyjął mnie uprzejmie marszałek dworu. Perscy wielmoże nie bardzo wiedząc, jak należy się do mnie odnosić, traktowali mnie z szacunkiem. W zasadzie nie lubią oni kapłanów. Ale taki ze mnie kapłan jak i szlachcic. Poza tym – choć ani kapłan, ani szlachcic – jestem bliski rodzinie królewskiej, toteż wszyscy notable darzą mnie grzecznymi uśmiechami, nadstawiają policzki, szepczą komplementy; wszyscy prócz Gobryasa. On ledwie raczył mi się ukłonić. Jako członek stronnictwa Atossy i Kserksesa byłem wrogiem. Zauważyłem, że broda starca przeszła jeszcze jedną metamorfozę: jak jesienne liście z jaskrawoczerwonych zrobiła się matowozłota.
Nie dostrzegłem nigdzie Mardoniosa, ale obecnych było ponad stu synów i bratanków Wielkiego Króla. Po raz pierwszy zobaczyłem Artafernesa, syna satrapy Lidii. Przypominał ojca. Miał tylko inny wyraz twarzy, wręcz skamieniałej z ambicji. Koło niego stał medyjski dowódca floty Datis, którego przed laty poznałem w domku myśliwskim na drodze do Pasargady.
Frakcja grecka zgromadziła się na lewo od tronu. Hippiasz wyglądał bardzo staro, choć dziarsko. Kurczowo trzymał się ramienia Milona, obecnie przystojnego mężczyzny. Ukłoniłem się Hippiaszowi. Uściskałem Milona, który powiedział ze zdziwieniem:
– Poczerniałeś.
– Za dużo nałykałem się ognia. – Wycofałem się. Nie chciałem rozmawiać z królem Sparty.
Fan Cz’y trzymał się mojego boku. Zebrani gapili się na niego, jak na jakieś dziwaczne monstrum. On z kolei gapił się na nich. Perska architektura nie była wprawdzie w jego guście, lecz podziwiał przepych strojów. Nagle spytał:
– A gdzie są Egibi?
– To jest dwór. – Uważałem, że ta odpowiedź wystarczy.
– Wiem. Wiem również, że pożyczają pieniądze następcy tronu. Dlaczego więc ich tu nie ma?
– To jest dwór – powtórzyłem. – Egibi to bankierzy, kupcy. Wielki Król nie może ich przyjmować.
– Jego rodzina prowadzi z nimi interesy.
– Tak, ale tylko prywatnie. Na dworze jedynie szlachta może usługiwać Wielkiemu Królowi. Czy w Chinach nie jest tak samo?
– Słyszałem, że podobno bywało tak w dawnych czasach. – Fan Cz’y po mistrzowsku opanował sztukę udzielania wymijających informacji przypisywaną zazwyczaj jego nauczycielowi, Mistrzowi K’ung.
W każdej ze stolic Wielkiego Króla ceremoniał dworski stosuje się do nakazów protokółu sprzed utworzenia imperium perskiego. W Memfis jest on faraonem i bogiem. W świętej Pasargadzie wodzem klanu. W Babilonie królem chaldejskim, którego władza wsparta jest na kapłanach nieustępliwie głoszących, że choć miasto może dzisiaj należeć do śmiertelnego króla Persów, to ceremoniał dworski musi być ziemskim odbiciem nieśmiertelnej chwały Bel-Marduka. W rezultacie muzykanci grają melodie stosowne raczej na wieczór z nierządnicami niż na poranne przyjęcie u Wielkiego Króla, podczas gdy sprowadzone ze świątyni tancerki wykonują drażniąco lubieżne ruchy składając hołd Isztar, która jest Kybelą, która jest Anahitą, która jest Dianą, która jest – wszędzie!
W Babilonie najwyższy kapłan Bel-Marduka występuje jako mistrz ceremonii. Tego dnia najwyższy kapłan miał szczególnie gromki głos. Stał u wejścia do sali kolumnowej i ryczał wniebogłosy po starochaldejsku. Po czym zagrzmiał dowódca gwardii:
– Wielki Król Dariusz, pan wszystkich krajów, król Babilonii, król królów!
W drzwiach stanął Dariusz mając za sobą słońce. Kiedy postawił stopę na długim dywanie z Sardes, który sięgał tronu, wszyscy padliśmy na twarz.
Wielki Król odziany był w purpurową medyjską szatę, do jakiej ma prawo tylko władca. Na głowie miał wysoki filcowy kidaris otoczony niebiesko-białą wstęgą Cyrusa. W prawej dłoni trzymał złote berło, w lewej – złoty kwiat lotosu. Marszałek dworu niósł za nim obrzędową packę na muchy i złożoną serwetę. Dowódca gwardii podnóżek. Potomek królewskiej rodziny babilońskiej trzymał nad głową Wielkiego Króla tradycyjny złoty parasol. Ten właśnie parasol należał do dawnych królów Asyrii. Za Wielkim Królem szedł następca tronu.
Podczas gdy Dariusz powolnym, majestatycznym krokiem zmierzał do środka sali, kapłani Bel-Marduka podjęli uroczyste śpiewy. Co prawda powinniśmy byli utkwić wzrok w czerwonej podłodze, wszyscy jednak przyglądaliśmy się Wielkiemu Królowi.
Dariusz był teraz jasnowłosy jak Scyta. Szukałem oznak starości i znalazłem je – zawsze łatwo je znaleźć wszędzie poza własnym zwierciadłem. Przed kilkoma miesiącami Dariusz miał coś w rodzaju ataku paraliżu. Wskutek tego powłóczył nieco lewą nogą, a lewa ręka, w której trzymał lotos, wydawała się sztywna. Potem powiedziano mi, że w ogóle stracił czucie po lewej stronie ciała i że lotos przywiązano mu do palców.
Niemniej twarz miał nadal piękną i nie był chyba bardziej niż zwykle wymalowany. Niebieskie oczy patrzyły bystro. Mimo to zwracał uwagę aż nazbyt jaskrawy kontrast między nim a Kserksesem. Kserkses przewyższał o pół głowy ojca i był młody. W lewej dłoni trzymał złoty lotos. Prawą miał jeszcze pustą.
Dariusz zdawał sobie sprawę, że w sali nie ma człowieka, który nie zastanawiałby się, ile czasu upłynie, zanim tron na lwich łapach zajmie nowy władca – z tym zastrzeżeniem, że w Babilonii nie używano tronu na lwich łapach. Kapłani nalegali, żeby Wielki Król zasiadał na niezbyt okazałym złoconym krześle, które, jak utrzymywał najwyższy kapłan, służyło królom akkadyjskim przez tysiąc lat. Po ostatnim buncie w Babilonie Kserkses kazał krzesło porąbać i spalić. Spoglądając na kopcące płomienie rzekł:
– Widzicie, miałem słuszność! To świeże drewno. Wszystko tu jest podrabiane.
Babilonia zawsze opętana była kultem starożytności. Odpowiedzialnością za to obarczyć należy Nabonida, ostatniego z królów babilońskich. Spędził on życie odkopując zapomniane miasta. Kiedy Cyrus najechał na Babilonię, Nabonid, zajęty odcyfrowywaniem napisu na kamieniu węgielnym świątyni liczącej sobie trzydzieści dwa wieki, nawet nie zauważył, że nie jest już królem, póki nie wrócił pewnego wieczoru do miasta, gdzie zastał Cyrusa rezydującego w nowym pałacu. W każdym razie czarnowłosi lubią opowiadać tę historię. W istocie Nabonid został pojmany, uwięziony i zwolniony. Po czym powrócił do swoich wykopalisk.
Przy takich ludziach jak Nabonid i jego przyjaciel Amazys, faraon Egiptu, przeszłość nie tylko odgrzebywano i odgrzebuje się stale, lecz także naśladuje. Nic nie może być za stare czy za brzydkie dla prawdziwego miłośnika starożytności. Na domiar złego wskrzeszono wszelkiego rodzaju dawno zapomniane obrządki religijne, zwłaszcza w Egipcie. Ku swej wiecznej hańbie Cyrus popierał antykwarskie zamiłowania swych babilońskich i egipskich poddanych, a co gorsze utożsamiał Achemenidów z każdą sławniejszą wygasłą dynastią. Wszyscy jego następcy, z wyjątkiem Kserksesa, dalej oddawali się temu szaleństwu. Przez ponad dwadzieścia lat kilkunastu magów na tyłach pałacu w Suzie niestrudzenie wynajdowało wiarygodne rodowody dla Dariusza. W końcu okazał się spokrewniony ze wszystkimi, od Zeusa do Amona Ra, i to zawsze w prostej linii!
Читать дальше