Nastrój na placu był dziwnie poważny. Tłum indyjski jest zazwyczaj hałaśliwy i wesoły. Myślę, że tego dnia ludzie poddali się jak gdyby magii ceremoniału odprawianego rzadko, nie częściej niż raz za panowania jednego króla, chociaż stara legenda głosi, że pierwszy na ziemi król, który złoży sto takich ofiar, obali boga Indrę i zajmie jego miejsce w niebie.
Nie ma chyba na świecie nic nudniejszego niż nie kończąca się ceremonia prowadzona w niezrozumiałym języku i poświęcona bogu lub bogom, których się nie uznaje.
Ale pod koniec sztuczki odgrywanej przez braminów rzecz zaczęła być interesująca. Zaprowadzono konia z powrotem do słupa, do którego był przywiązany. Główny kapłan nakrył mu łeb płócienną płachtą i powoli udusił zwierzę, które z hukiem runęło na ziemię i jeszcze przez kilka minut wierzgało nogami w agonii. Następnie stara królowa podeszła do zwłok. W tłumie panowała zupełna cisza. Królowa ostrożnie położyła się przy martwym koniu. Główny kapłan nakrył ją i ogiera jedwabną chustą.
Kiedy tak leżeli ukryci przed ludzkim wzrokiem, kapłan powiedział głośno i wyraźnie:
– W niebie jesteście oboje nakryci. Niechaj nasienie płodnego ogiera znajdzie się w jej wnętrzu.
Dopiero po chwili zrozumiałem, co się tam działo. Po ceremoniach w świątyni Isztar w Babilonie myślałem, że już nic nigdy mnie nie zgorszy ani zadziwi. Ale to mną wstrząsnęło. Pod nakryciem z jedwabiu stara królowa miała wsunąć sobie przyrodzenie martwego ogiera.
Dialog rytualny był niejasny i sprośny. Zaczął się od mrożącego krew w żyłach okrzyku starej królowej:
– O matko, matko, matko! Nikt mnie nie weźmie! Biedna szkapa śpi! Mnie, wspaniałe stworzonko obleczone w liście i korę drzewa pampili.
Główny kapłan zawołał:
– Zachęcę twórcę życia. Ty go też musisz zachęcić! Teraz królowa powiedziała do martwego ogiera:
– Chodź. Tryśnij nasieniem głęboko w łono tej, która rozwiera dla ciebie uda. Och, symbolu męskości, uruchom organ, który jest dla kobiet twórcą życia, który wsuwa się i wysuwa szybko w ciemności, tajemny oblubieniec.
Pod chustą coś się ruszało. Nagle stara królowa zawyła:
– O matko, matko, matko, nikt mnie nie bierze!
Potem główny kapłan rozegrał sprośną scenkę z jedną z dam. Wskazał na jej przyrodzenie:
– Ta biedna kurka jest taka podniecona i głodna. Zobaczcie, jak pragnie zostać nakarmiona.
Kobieta wskazała na przyrodzenie kapłana.
– Och, rusza się, jest prawie tak długi jak twój język. Milcz, kapłanie.
Stara królowa nie przestawała wyć:
– O matko, matko, matko, nikt mnie nie bierze!
Główny kapłan wymienił kilka mało zrozumiałych, sprośnych uwag z każdą z królewskich żon. Sam król nie odezwał się ani słowem. W końcu to, co miało się stać, jakoś się stało. Prawdopodobnie udało się starej królowej wcisnąć przyrodzenie ogiera do swojej pochwy. Chustę zdjęto. Królewskie żony zaśpiewały chórem hymn do skrzydlatego niebiańskiego rumaka. Przyniesiono im miednice, umyły sobie twarz i ręce w rytualny sposób i odśpiewały hymn do wody. Potem wszystkie zwierzęta, ptactwo i ryby zostały zarżnięte i zapalono ogniska.
Stara królowa siedziała na krześle obok martwego ogiera i patrzała, jak czterej bramini wprawnie ćwiartowali zwierzę. Główny kapłan osobiście smażył kości. Zaskwierczał szpik i król Bimbisara wdychał unoszącą się zeń parę. W ten sposób oczyścił się z grzechów. Każdy z szesnastu kapłanów usmażył kawałek końskiego mięsa, a kiedy to się skończyło, tłum ryknął jednym wielkim głosem. Bimbisara był teraz władcą świata.
Słyszałem o różnych obrzędach kultu płodności odprawianych w dzikich zakątkach Lidii i Tracji, ale ofiara konia jest chyba najdziwniejszym z nich i według braminów najstarszym. Podobno pierwotnie miała zapewnić królom i ich żonom płodność. Nikt tego jednak nie będzie nigdy wiedział na pewno, ponieważ nikt z żyjących nie rozumie wszystkich hymnów, których bramini nauczyli się na pamięć i które śpiewają od dwóch tysięcy lat. Wiem tylko tyle, że całe to widowisko jest przerażające. Jak gdyby nagle powróciło się do pradziejów.
Tańce i uczta trwały całą noc. O wschodzie słońca rodzina królewska wycofała się do złotej wieży. Podobnie jak większość uczestników ceremonii przespałem się pod gołym niebem.
Następnego dnia powiedziano mi, że mam poślubić córkę księcia Adźataśatru. Nie przestawano mnie zapewniać, że to dla mnie wielki honor. Jako przedstawiciel Wielkiego Króla, uznany zostałem za członka stanu rycerskiego. Nie będąc Wielkim Królem, nie mogłem poślubić córki króla Bimbisary, lecz byłem wystarczająco wysoko postawiony, by pojąć za żonę jedną z dwudziestu trzech córek Adźataśatru.
Z początku obawiałem się, że zostanie zastosowane jakieś stare prawo wedyjskie, które zmusi mnie do kupna żony od jej rodziny. Ale okazało się, że stare prawo wedyjskie przewiduje rzecz wręcz odwrotną. Zapłacono mi, i to bardzo hojnie za to, że zgodziłem się ożenić z dwunastoletnią Ambaliką, która, jak się przekonałem, nie była jeszcze dojrzałą kobietą, wbrew temu, co mówił jej kochający ojciec. Indusi uważają to za bardzo ważny szczegół i nie bez racji, bo kobiety cieszące się tak dużą swobodą z chwilą osiągnięcia dojrzałości małe zaiste mają szansę na zachowanie dziewictwa w tym klimacie i na tym dworze.
Mimo że wstępne negocjacje prowadzone były bardzo formalnie przez reprezentującego rodzinę królewską Warszakarę i Karakę, który reprezentował mnie, ostateczne porozumienie zawarte zostało w sposób wielce przyjazny, a nawet rzec można czarujący, bezpośrednio pomiędzy Adźataśatru i mną. Odbyło się to w Kasynie na Pięciu Wzgórzach, największym z licznych domów gry stolicy.
Indusi pasjonują się hazardem. Są bardzo lekkomyślnymi graczami. W jednej grze w kości potrafią stracić fortunę, nie mówiąc już o grze w odgadywanie numerów. Za czasów Bimbisary kasyna gry znajdowały się pod ścisłym nadzorem państwowym. Pięć procent z każdej stawki szło na utrzymanie budynku. Ponieważ nie pozwalało się graczom na przynoszenie własnych kości, państwo ciągnęło niezły zysk z ich wypożyczania. Dom gry nigdy dużo nie przegrywał – czyżby kości były spreparowane? gra sfałszowana? a może rachunek prawdopodobieństwa sprzyja domowi gry? – dochody króla były tak olbrzymie, że ich wysokość stanowiła jedną z najlepiej strzeżonych tajemnic Magadhy. Podczas pełnienia mojej misji nie zdołałem dowiedzieć się prawdy.
Mimo że król Bimbisara osobiście nie cierpiał hazardu i starał się zniechęcić do niego członków dworu, następca tronu był stałym bywalcem Kasyna na Pięciu Wzgórzach, najelegantszego z domów gry stolicy. Fama głosiła, że sam Adźataśatru jest jego właścicielem i że bezczelnie oszukuje rząd pozbawiając go części udziału w dochodach.
Mój przyszły teść był zaledwie o kilka lat starszy ode mnie. Polubiliśmy się od razu, bo jeżeli chciał być ujmujący, nie było milszego odeń człowieka. Tego wieczora w Kasynie na Pięciu Wzgórzach Adźataśatru promieniował wdziękiem; pomalował sobie nawet różem sutki, co czyni się tu jedynie na specjalne okazje.
Ramię w ramię weszliśmy do głównej sali, długiej i wąskiej, z ustawionymi pod obu ścianami stołami do gry. W głębi za kurtyną znajdowała się alkowa z łożami obitymi chińską tkaniną. Tutaj książę odpoczywał, nie obserwowany przez nikogo, ale obserwujący przez liczne otwory wycięte w zakurzonej kurtynie wszystko, co działo się na sali.
Читать дальше