– Czy wypowiecie wojnę federacji republik? – Byłem wystarczająco wstawiony, by zadać księciu pytanie w nadziei na odpowiedź, na którą nerwowo czekały całe Indie.
Adźataśatru rozłożył ręce. Czubki palców pomalowane miał na czerwono.
– Wojna jest zawsze ostatnią rzeczą, której się chwytamy. Gdyby ofiara z konia przebiegła inaczej, mielibyśmy przynajmniej znak z niebios, że nadszedł dla nas czas walki o przetrwanie. Ale teraz… doprawdy nie wiem, mój drogi.
Książę zaczął pieścić nagą dziewięcio- może dziesięcioletnią dziewczynkę, która leżała mu na kolanach. Miała wielkie bystre oczy. Sądzę, że była agentką tajnej służby. W królestwie Magadhy rekrutuje się agentów za młodu, zwykle spośród bezdomnych sierot.
Jeżeli ta dziewczynka rzeczywiście była agentką, to niczego nie dowiedziała się tej nocy. Książę zachował jak zwykle dyskrecję. Chociaż widziałem go wielokrotnie pijanego do nieprzytomności, nigdy nie słyszałem, żeby powiedział coś, co nie było przeznaczone dla uszu całego świata. Wino nastrajało go ckliwie, stawał się przymilny, trochę niepewny. Mówił do wszystkich „mój drogi” z iście grecką swadą. Ściskał moją dłoń swoją gorącą ręką, jego ramię otaczało mnie w czułym uścisku. Tej nocy głaskał mnie, obejmował, nazywał „drogim” i przyjął niemal do rodziny królewskiej rządzącej Magadhą, oddzielonej od kuzynów z Kosali Gangesem… i niecną federacją republik. Tej nocy w Kasynie na Pięciu Wzgórzach doszedłem do wniosku, że decyzja rozpoczęcia wojny została już podjęta.
– Żaden wojownik nigdy nie dorównał mojemu ojcu. Nawet twój Cyrus Wielki. Wierz mi, że Bimbisara był największym z królów na długo przed ofiarą z konia. Przecież to on podbił kraj Angów, co dało nam port Ćampa panujący nad ruchem statków żeglujących w dół Gangesu aż do morza, przez które płynie się do Chin. Wino skłoniło Adźataśatru do płaczu. – O tak, to właśnie Bimbisara stworzył państwo, które jest obecnie najpotężniejsze na świecie. To on zbudował tysiące tysięcy dróg, tysiące tysięcy grobli na bagnach. To on…
Przestałem go słuchać. Kiedy Indusi zaczynają przytaczać cyfry, nigdy nie wiedzą, kiedy się zatrzymać. To prawda, że Bimbisara kazał wytyczyć liczne szlaki, które w czasie monsunu przemieniają się w grzęzawiska, ale nigdy nie potrafił utrzymać w jakim takim stanie wielkiego szlaku karawan z Ćampy do Takszaśili. Ciekawe, że w Indiach nie ma w ogóle mostów. Tłumaczą to tym, że zbyt często zdarzają się tu powodzie, lecz moim zdaniem oni po prostu nie umieją zbudować nawet mostu ze związanych ze sobą tratw. Jednym z najpotężniejszych cechów w królestwie Magadhy jest więc cech przewoźników, a jak mawiają Indusi, żaden cech jeszcze się sam nie rozwiązał.
Później, kiedy książę zasnął, przyłączyliśmy się z Karaką do gry w kości. Ja przerwałem, kiedy tylko zacząłem przegrywać. Karaką natomiast nie mógł się na to zdobyć. Po pewnym czasie kazałem mu opuścić salę. Dopiero wtedy zrozumiałem, do jakiego stopnia hazard potrafi opanować człowieka. Hazard jest silny jak haoma albo jak pociąg płciowy. Haoma i pociąg płciowy z czasem jednak słabną, a namiętność do hazardu pozostaje.
Muszę przyznać, że podziwiałem zręczność Bimbisary, który potrafił ciągnąć wielkie zyski z ludzkiej słabości w tak bezbolesny sposób. Przez pewien czas próbowaliśmy prowadzić w Suzie dom gry. Persowie nie lubią hazardu – może dlatego że nie są handlarzami? Więc tylko Grecy przychodzili do kasyna. A ponieważ Grecy przegrywali więcej pieniędzy, niż ich mieli, trzeba było ów dom gry zlikwidować.
Kiedy tylko dochodzę do wniosku, że wszyscy ludzie są do siebie podobni, natychmiast natrafiam na zasadnicze różnice pomiędzy narodami. Indusi lubią hazard, Persowie nie. Wedyjscy bogowie Indii w Persji są demonami Zoroastra. Dlaczego jedni ludzie wierzą, że kosmos jest jednolity, a inni uważają, że składa się z wielu elementów? Albo z wielu elementów stanowiących całość? Albo z niczego? Kto lub co stworzyło kosmos? Czy on w ogóle istnieje? Czy ja istniałem, zanim postawiłem to pytanie Demokrytowi? Czy istnieję w tej chwili? Czy istniałem w innej postaci, zanim się urodziłem? Czy odrodzę się w innej postaci? A gdyby nie było na ziemi nikogo, kto mógłby patrzeć, jak słońce rzuca wydłużające się cienie, czy wtedy istniałby czas?
Książę Dźeta z jeszcze większą przyjemnością niż ja oddawał się rozważaniu spraw, które nazywał pierwotnymi. Przybył z Kosali do Magadhy, żeby wziąć udział w uroczystości zaślubin swojej wnuczki. Zaraz po naszym pierwszym spotkaniu zaprosił mnie do swojego podmiejskiego domu nieco na północ od Radźagryhy. Miałem przybyć w samo południe. Powiedział mi, żebym się nie przejmował upałem. O tej porze roku wizyty składa się zazwyczaj popołudniem. Ale książę powiedział:
– Będzie ci tak chłodno w południe jak w krainie śniegu. – Wyrażenie to pochodziło z czasów pierwszych Arjów. Sądzę, że mniej niż tuzin osób na dworze Magadhy zetknęło się kiedykolwiek ze śniegiem.
Pojechaliśmy wraz z Karaką osłoniętym wozem. Karaka właśnie wrócił z południa, gdzie oglądał kopalnie rudy żelaznej. Ich rozmiary zrobiły na nim duże wrażenie. Ponieważ woźnica naszego zaprzęgu z wołów był szpiegiem i znał perski, porozumiewaliśmy się ze sobą umownym językiem. Nie mogliśmy wiedzieć, kto zna perski, a kto nie. Wszyscy mówiący po persku pochodzili z północno-zachodniego obszaru pomiędzy Gandharą i doliną Indusu. Tamtejsi mężczyźni są wyżsi i jaśniejsi od ludzi z Magadhy. Mają równie wielkie jak my trudności z rozumieniem miejscowego dialektu. Na moją cześć Warszakara sprowadził kilkudziesięciu takich ludzi i to oni nas szpiegowali.
Posiadłość księcia Dżety otaczał mur z niewypalanych cegieł, z jedną tylko drewnianą bramą od strony głównej drogi. Ponieważ ani mur, ani brama nie były szczególnie okazałe, mogliśmy sobie wyobrazić, że składamy wizytę na przykład starszym cechu młynarzy. Ale kiedy znaleźliśmy się w środku, nawet Karaka, który tak nie lubił Arjów, był olśniony.
Na końcu długiej alei kwitnących drzew znajdował się wytworny pawilon o wysokich łukowych oknach zacienionych osłonami z jasnoniebieskiego jedwabistego materiału, będącego w istocie nową odmianą bawełnianej tkaniny.
Zapach kwiatów i traw zmieniał się w zależności od części ogrodu. Teren pomiędzy Gangesem i Radźagryhą jest zupełnie płaski, książę Dźeta kazał więc usypać liczne wzgórza i miniaturowe pagórki dla przerwania monotonii krajobrazu. Na sztucznych pagórkach zasadzono kwiaty i niskie drzewa, a miniaturowe góry miały imitować szare Himalaje. Efekt był wyjątkowo piękny.
We wnętrzu pawilonu panował półmrok i zgodnie z obietnicą chłód, gdyż co pewien czas strumienie wody chłodziły powietrze i zraszały zielone krzewy przed jego oknami. Z czasem jeden z członków mojej świty odkrył zasadę, na której oparty był ten hydrauliczny system, i zainstalował go w ogrodach nowego pałacu w Babilonie. Ale podobnie jak wszystkie innowacje w tym mieście wkrótce go zarzucono. W Babilonie wszystko, co jest późniejsze od unowocześnień wprowadzonych przez Nabuchodonozora, uważa się niemal za świętokradztwo. Babilończycy są chyba największymi konserwatystami świata.
Książę Dźeta nie był ani stary, ani młody; miał skórę jaśniejszą od przeciętnego mieszkańca Magadhy i nad oczami grubą fałdę charakterystyczną dla himalajskich górali i mieszkańców Państwa Środka. Jak na indyjskiego szlachcica i jak na upalną porę wątły ten człowiek poruszał się zadziwiająco szybko – nie ulega wątpliwości, że przyczyniał się do tego chłód utrzymywany w pawilonie przez bieżącą wodę, cień drzew i obracające się w iście magiczny sposób wachlarze.
Читать дальше