Bez większej pomocy ze strony Karaki nauczyłem się wkrótce mówić językiem indyjskich Arjów. Uderzyło mnie, że zarówno Persowie jak indyjscy Arjowie używają tego samego terminu dla określenia ojczyzny wspólnej wszystkim Arjom, z której także pochodzą doryccy i achajscy Grecy. Kraj ten znajduje się gdzieś na północy świata i właśnie dlatego tez gwiazda północna jest święta dla wszystkich Arjów. Muszę przyznać, że trudno mi uwierzyć, iż jesteśmy tak blisko spokrewnieni z tymi jasnowłosymi, wojowniczymi hodowcami bydła, z plemionami, które do dnia dzisiejszego najeżdżają na drobnych, śniadych ludzi południa, by rabować i palić ich miasta, tak jak Turańczycy spalili Baktrę.
Przed tysiącem lat. z dawno już zapomnianych powodów jakieś aryjskie plemiona postanowiły nie burzyć południowych miast, ale osiedlać się w nich. Kiedy to się stało w Medii, Attyce i królestwie Magadhy. aryjscy najeźdźcy przejęli cywilizację swoich niewolników Pomimo istnienia najrozmaitszych tabu dochodziło do mieszanych małżeństw. Gdy tak się dzieje, największe dzikusy upodabniają się do podbitych przez siebie ludzi cywilizowanych. Można to obserwować nawet dzisiaj, kiedy granice Persji są nieustannie nękane przez dzikie szczepy ze stepów, które teraz są takie, jakimi my byliśmy dawniej, i pragną się stać takimi, jakimi jesteśmy dziś, czyli ludźmi cywilizowanymi.
W tym miejscu zauważę, że Cyrus zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa wynikającego z możliwości upodobnienia się jego perskich górali do podbitych przez nich rozmiłowanych w wygodach ciemnowłosych ludów. Żeby uchronić się przed tym, kazał wychowywać perską młodzież w twardej, wojskowej dyscyplinie, tak abyśmy nigdy nie zapomnieli naszego aryjskiego dziedzictwa. Jednakże kiedy Kserkses doszedł do melancholijnego wniosku, że Persowie przestali się różnić od ludzi, którymi rządzą, odrzucił większość zasad systemu wychowawczego Cyrusa. Powiedziałem mu, że moim zdaniem popełnił błąd. Ale był Achemenidą.
Mimo że Arjowie usadowili się w północnych Indiach na długo przed Cyrusem, uważam, że przodkowie zarówno Medów jak i Persów przybyli na teren obecnej Persji mniej więcej w tym samym czasie. Podczas gdy aryjscy Persowie osiedlili się na terenach górzystych, Arjowie z Medii przyswoili sobie cywilizację Asyryjczyków i Elamitów. W końcu Medowie zostali tak całkowicie wchłonięci przez podbite przez nich starożytne ciemne rasy, że za czasów Cyrusa aryjski król Medii mógł być równie dobrze Asyryjczykiem lub Elamitą. Dzięki przypadkowi położenia geograficznego plemiona perskie zdołały zachować swojego dzikiego, aryjskiego ducha, aż do chwili, gdy Cyrus ogłosił się – jak to mówią w Indiach – władcą świata.
Z drugiej strony, w odróżnieniu od Medów, Arjowie w Indiach potrafili przez prawie czterdzieści pokoleń nie dać się wchłonąć przez Nagów, Drawidów czy ludność Harappy. Są dumni ze swojej jasnej skóry, prostych nosów i szarych oczu. A także – i to bardzo mądrze – podzielili się na cztery stany. Pierwszy to kapłani, których nazywają braminami i których można by przyrównać do naszych magów, drugi to wojownicy, trzeci kupcy, rolnicy i rzemieślnicy, czwarty zaś słudzy i wyrobnicy. Są wreszcie pierwotni mieszkańcy tych terenów: ciemnoskórzy, posępni, zagubieni ludzie – podobni do Karaki. Na północy żyją ich wciąż miliony. Służą swoim obcym panom raczej niechętnie.
W zasadzie małżeństwa międzystanowe są zabronione, a już pod żadnym pozorem nie wolno wchodzić w związki małżeńskie z pierwotnymi mieszkańcami. Jednakże w przeciągu tysiąclecia, które minęło od przybycia do Indii Arjów, ich skóra i oczy zbrunatniały, stali się znacznie ciemniejsi od swoich perskich kuzynów. Twierdzą jednak, i to zupełnie na serio, że stało się tak na skutek niezwykle silnego działania promieni słonecznych, zwłaszcza w porze suchej. Nigdy się z nimi o to nie sprzeczam.
Właśnie zamierzałem ułożyć się do snu w namiocie, gdy w drzwiach spichlerza ukazał się wysoki nagi mężczyzna. Zatrzymał się na chwilę oślepiony przez światło. Włosy sięgały mu niemal kostek. Paznokcie u rąk i nóg miał długie i zakrzywione jak dziób papugi; myślę, że łamały się, kiedy osiągały pewną długość. W ręku trzymał miotłę. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do światła, ruszył powoli w moją stronę zamiatając przed sobą podłogę.
Ci z moich służących, którzy jeszcze nie spali, przyglądali się mu z takim samym zdziwieniem jak ja. Wreszcie jeden ze strażników wydobył miecz, ale kazałem, żeby przepuścił przybysza.
– Cóż to takiego, u licha? – zapytałem Karakę.
– Jakiś święty człowiek. Może dźinista. Albo szaleniec. A może jedno i drugie.
Mężczyzna zatrzymał się przede mną i uniósł miotłę, jakby oddawał mi honory. Potem wymamrotał coś, czego nie zrozumiałem, ale Karaka stwierdził:
– To szaleniec. I dźinista. Należy do jednej z naszych najstarszych sekt.
– Czy wszyscy dźiniści to szaleńcy?
– Skądże! Ale ten mówi, że jest tirthankarą, twórcą świętych brodów, a nim nie jest i nie może być. Od zarania dziejów było tylko dwudziestu trzech tirthankarów.
Nic z tego nie rozumiałem.
– Cóż to takiego tirthankarą? I dlaczego on chodzi nago? I na co mu ta miotła?
Tymczasem nagus oczyścił sobie na podłodze miejsce, nie prosząc o pozwolenie, usiadł w kucki tuż przede mną i zaczął mamrotać modlitwy.
Karaka był tak speszony zachowaniem się swojego rodaka, że w ogóle nie chciał o nim mówić, aż zapewniłem go, że Wielki Król usilnie interesuje się wszystkimi religiami Indii, co było zresztą prawdą. Gdyby dla zdobycia Indii Dariusz musiał chodzić nago i z miotłą w ręku, zrobiłby to.
– Tirthankara to wielce święty człowiek. Ostatni pojawił się około dwustu lat temu. Mówi się, że teraz znowu jakiś nowy chodzi po ziemi, ale jestem pewny, że ten tu nim nie jest. Chociażby dlatego, że tylko najwięksi fanatycy chodzą nago, czyli, jak mawiają dźiniści, „odziani w przestwór”.
– A miotła?
– Służy do zmiatania owadów. Dźinistom nie wolno zabijać żadnego żywego stworzenia. Toteż często noszą maski, żeby niechcący nie połknąć jakiegoś owada. Odmawiają pracy na roli, ponieważ podczas orki giną robaki. Nie jedzą miodu, żeby nie odbierać pożywienia pszczołom. Nie mogą…
– A co mogą?
– Są znakomitymi kupcami. – Karaka się uśmiechnął. – Mój ojciec był dźinistą. Ale ja nim nie jestem. To bardzo stara religia… jeszcze przedaryjska. Dźiniści nie przyjęli aryjskich bogów. Nie wierzą w Warunę, Mitrę, Brahmę…
– Ponieważ to nie bogowie, lecz demony – zacytowałem krótko Zoroastra.
– Może są demonami dla Zoroastra, za to Arjowie uważają ich za bogów. Dla nas są niczym. Jesteśmy inni. Arjowie wierzą w życie pozagrobowe. W niebo dla dobrych, piekło dla złych. My zaś nie. My wierzymy w przechodzenie duszy z jednego człowieka w drugiego albo w roślinę, skałę, drzewo czy zwierzę. Dla nas najwyższym stanem jest nirwana. Być zgaszonym jak świeca. Przerwać długi łańcuch istnienia. Znaleźć się ostatecznie na szczycie wszechświata, w stanie doskonałego, całkowitego spokoju. Lecz żeby osiągnąć ten stan, człowiek musi, jak twierdzą dźiniści, przekroczyć rzekę. Przestać pożądać wszystkiego, co doczesne. Być posłusznym odwiecznym prawom.
Od wielu lat usiłuję dociec, czy Pitagoras zetknął się z dźinizmem. Nie znalazłem na to żadnego dowodu. Jeżeli nikt mu nie mówił o reinkarnacji i jeżeli sam wpadł na koncepcję wędrówki dusz, to niewykluczone, że ta prearyjska idea jest prawdziwa.
Читать дальше