Skylaks pierwotnie miał zamiar na owych okrętach opłynąć Afrykę. Ale teraz pilniejsza była podróż do Indii, i nawet myślę, że cieszył się na to, mimo że marzył przez całe życie o opłynięciu Afryki – coś, czego jeszcze nikt nie dokonał i chyba nie dokona mimo przechwałek Fenicjan. Gdyby wierzyć ich opowieściom, okazałoby się, że zbadali każdą piędź oceanu opasującego świat.
Każdą z tryrem obsługiwało stu dwudziestu wioślarzy oraz załoga złożona z około trzydziestu żeglarzy, cieśli i kucharzy. Ponieważ okręty te przeznaczone są do prowadzenia wojny, nie handlu, nie ma na nich wiele miejsca dla pasażerów, w przeciwieństwie do wojowników. Towarzyszyło mi stu wojowników, dwunastu znawców Indii oraz cenny dar od królowej Atossy – indyjski niewolnik, imieniem Karaka. Królowa powiedziała o nim tylko, że „będzie przydatny do naszych celów”. Wieźliśmy poza tym dary dla dwóch królów, żywność i osiem koni oraz chłopaków stajennych. Tryremy były więc mocno przeciążone.
Ku memu zniecierpliwieniu Skylaks spędził prawie cały tydzień na ładowaniu statków. Wiedział, co robi; przy długich podróżach przydzielenie funkcji każdemu z osobna człowiekowi jest bardzo ważne. Jeżeli powstaje wątpliwość, co do tego kto, co i gdzie robi, zatargi stają się nieuniknione, dyscyplina na tym cierpi. Na szczęście aż do rzeki Indus mieliśmy płynąć bardzo blisko perskiego wybrzeża. Co noc przybijaliśmy do brzegu i każdy mógł wygodnie wyspać się pod gwiazdami. Chociaż starałem się, jak umiałem, grać rolę mądrego dowódcy, Skylaks, w pełny wdzięku i możliwie najprzyjemniejszy dla mnie sposób, przejął komendę w moim imieniu.
Nie zapomnę nigdy podniecenia wywołanego naszym wypłynięciem. O wschodzie słońca, kiedy zerwał się zachodni wiatr, Skylaks nakazał, by na wszystkich statkach ustawiono maszty. Następnie ruszyli do pracy wioślarze i po raz pierwszy usłyszałem ich rytmiczny śpiew i równie rytmiczny dźwięk instrumentu akompaniującego im flecisty. Kiedy pieśń ta zsynchronizuje się z rytmem uderzeń serca, można sobie wyobrazić, że jest się częścią statku, morza i nieba, tak jak podczas miłosnego aktu.
Po odbiciu od lądu podniesiono kwadratowe żagle, a gdy wypełniły się wiatrem, okręty zmieniły kurs i popłynęły, wioślarze zaś odpoczywali. Na lewo od nas iskrzyła się w słońcu pustynia i gorący zachodni wiatr niósł zapach morza, soli i gnijących ryb. Wzdłuż tej części brzegu ludność miejscowa zainstalowała prymitywne zbiorniki do odparowywania soli. Gdy słońce wysuszy wodę, tubylcy zbierają sól i sprzedają ją przyjeżdżającym karawanom. Solą również ryby. Ci dziwni ludzie mieszkają w dziwacznych namiotach rozpiętych na ramach z wielorybich szkieletów.
Płynęliśmy zaledwie od godziny, kiedy Karaka przyszedł do mnie pod pozorem udzielenia mi lekcji języka, którym mówią w Indiach; w rzeczywistości chodziły mu po głowie zupełnie inne sprawy.
– Panie pośle – rzekł, a mnie ten tytuł sprawił dużą przyjemność, mimo że moja nowa godność była na razie tylko kaprysem przyszłego władcy Indii.
– Zbadałem statek. – Karaka zniżył głos, jakby obawiając się, że Skylaks może go usłyszeć. Ale ten znajdował się na przednim pokładzie, gdzie rozmawiał z matem.
– Piękna tryrema – powiedziałem z dumą, zupełnie jakbym ją zbudował. Już na początku zakochałem się w morzu; i jeżeli czegokolwiek teraz żałuję, to tego, że nigdy nie usłyszę śpiewu wioślarzy, nie poczuję na twarzy słonych bryzgów fal i nie zobaczę, jak słońce wschodzi i zachodzi ponad wciąż zmieniającym się, ale niezmiennym łukiem horyzontu.
– Tak panie. Lecz w kadłubie jest pełno gwoździ! Zdziwiłem się.
– A czymże innym zbić bale? – spytałem, choć nie bardzo znałem się na budowie statku. Poza krótkim pobytem w Halikarnasie nigdy właściwie nie obserwowałem pracy w porcie.
– Kiedy te gwoździe są z metalu, panie! – Karaka trząsł się ze strachu.
– Drewniane nie nadają się na morze – odparłem, zupełnie jakbym się na tym znał. Rzeczywiście, o ile wiem, drewniane gwoździe są lepsze od metalowych. Umyślnie stałem z szeroko rozstawionymi nogami, naśladując doświadczonych marynarzy.
– Ja, panie, odbyłem już raz tę podróż, ale na statku indyjskim, a my nie używamy metalowych gwoździ. Nie odważylibyśmy się. To śmiertelnie niebezpieczne!
– Dlaczego?
– Magnetyczne skały! – Na okrągłej czarnej twarzy malowała się prawdziwa groza. Karaka miał zadarty nos i grube wargi. Pochodził z ludu od dawien dawna zamieszkującego Indie, którego członków nazywa się niekiedy Nagami, a niekiedy Drawidami. Ten ciemnoskóry typ ludzi wciąż dominuje w południowych Indiach, przy czym ich język i obyczaje różnią się bardzo od języka i obyczajów wysokich Arjów o jasnej cerze, którzy przed laty podbili północne królestwa i republiki.
– A cóż to takiego u licha te magnetyczne skały? – spytałem szczerze zainteresowany, ale i nieco zaniepokojony.
– Tam! – Karaka wskazał łańcuch nagich, wygładzonych przez wiatry wzgórz na wybrzeżu. – Te pagórki to skały, które mają moc przyciągania metalu. Jeżeli statek zbytnio się do nich zbliży, gwoździe z kadłuba polecą ku skałom, statek rozpadnie się, i utoniemy.
Nie miałem powodu, by mu nie wierzyć, posłałem więc po Skylaksa i zapytałem, czy nie jesteśmy przypadkiem w niebezpieczeństwie. Skylaks mnie uspokoił.
– Istnieją rzeczywiście skały, które przyciągają metal, ale jeśli metal pokryje się smołą, siły magnetyczne nań nie działają. Wszystkie nasze gwoździe są starannie zabezpieczone, nie mamy więc się czego obawiać. Jest to już trzecia moja podróż wzdłuż tego brzegu i zapewniam cię, że dopłyniemy do Indii i każdy gwóźdź pozostanie na swoim miejscu.
Później spytałem Skylaksa, czy w tym, co Karaka powiedział, było choć trochę prawdy. Wzruszył ramionami.
– Kto wie? Może tak jest z jakimiś skałami, na jakichś brzegach, lecz na pewno nie tutaj. Tego jestem pewny.
– Więc dlaczego pokryłeś gwoździe smołą?
– Wcale tego nie zrobiłem. Ale Indusom zawsze mówię, że są smołowane. Inaczej opuściliby statek. Zauważyłem jednakże dziwną rzecz. Żaden z nich nigdy nie sprawdza, czy gwoździe są rzeczywiście zasmołowane, czy nie.
Jestem wciąż ciekawy, czy magnetyczne skały istnieją. Nigdy nie spotkałem indyjskiego żeglarza, który nie byłby przekonany, że jeżeli chociaż kawałek metalu został użyty do budowy statku, to zostanie wyrwany przez jakąś szatańską siłę, co spowoduje katastrofę. Indusi wiążą belki w swoich statkach linami.
– To wcale nie najgorszy system budowania statków – przyznał Skylaks. – Niezależnie od tego, jak silny jest wiatr i jak wysoka fala, ich statki nie toną, ponieważ woda po prostu przepływa pomiędzy belkami.
Odległość dzieląca deltę Tygrysu i Eufratu od delty Indusu wynosi około dziewięciuset mil. Pas pustynny ciągnący się między morzem a wzgórzami Persji to chyba najbardziej ponury skrawek ziemi na świecie. Jest tam bardzo mało słodkiej wody, zamieszkuje go więc zaledwie garstka rybaków, solarzy, poławiaczy pereł i piratów.
Trzeciego dnia po naszym odpłynięciu, o zachodzie słońca, kiedy znaleźliśmy się tuż za grupą wysp koralowych, przed oczami stanął mi ołtarz ognia w Baktrze, sylwetka mego dziadka, widziałem, jak napadają go Turańczycy, jak go mordują. Mimo że to dziwne przywidzenie, a może miraż, trwało zaledwie minutę lub dwie, przeraziło mnie ponad wszelką miarę, gdyż uznałem je za znak od Zoroastra. Chciał mi przypomnieć, że wszyscy ludzie powinni podążać drogą Prawdy, toteż poczułem się winny, ponieważ płynąłem teraz, by podążać nie za Prawdą, lecz za złotym orłem Achemenidy. Później, w Indiach, wyrzucałem sobie jeszcze bardziej brak lojalności w stosunku do dziadka. Nigdy nie utraciłem wiary w naukę Zoroastra. ale indyjscy mędrcy uświadomili mi istnienie tyluż teorii o powstaniu świata co bóstw w Babilonie. Wiele z tych teorii wydało mi się, jeżeli nawet nie prawdziwymi, to fascynującymi.
Читать дальше