– Kimon, syn Miltiadesa… – zaczął Temistokles.
– Naszego wiarołomnego satrapy. – Persowie nigdy nie zapomną, że Miltiades przez tyle lat był wiernym niewolnikiem Wielkiego Króla, szczęśliwym posiadaczem rozległych włości nad Morzem Czarnym.
– … zwycięzcy spod Maratonu.
– Gdzie to jest? – Artakserkses zmrużył oczy tak podobne do oczu ojca.
– Miejscowość bez znaczenia. – Jako tłumacz mogłem obserwować żywy umysł Temistoklesa w akcji. Wyrobiwszy sobie zdanie o Wielkim Królu, dostroił odpowiednio własny styl. – Ten pirat, panie, jest w każdym razie i moim wrogiem.
– Któż może pochwalać piractwo? – Artakserkses spojrzał na Roksanesa, aż zesztywniałego z niechęci do człowieka, którego zawsze nazywał greckim gadem.
– W Atenach, panie, są dwa stronnictwa. Jednemu z nich zależy ze wszech miar na pokoju z królem królów. Ja do niego należę. Mamy po naszej stronie prosty lud. Przeciw nam są posiadacze ziemscy, którzy obalili tyranów. Dziś Kimon jest tym, czym ja byłem wczoraj, dowódcą Aten, a sprawa ludu ucierpiała, odkąd mnie skazano na wygnanie.
– Przecież nie wygnano by cię, gdyby większość prostych ludzi nie głosowała przeciw tobie. – Artakserksesa rozdzierały dwa przeciwstawne uczucia: chęć dalszego udawania, że nie zna tego nieważnego afrykańskiego miasteczka i naturalna u bardzo młodego chłopca ambicja postawienia na swoim i popisania się inteligencją. Kserkses nigdy nie popełniał tego błędu; może powinien był.
– Tak, panie. Ale zbuntowali ich przeciwko mnie antyperscy konserwatyści. Rozgłoszono, że razem z Pauzaniaszem spiskowałem przeciw państwom greckim. Zresztą, jak może słyszałeś, panie, Grecy szybko tracą sympatię do swoich przywódców. To, że stanąłem na czele ludu, wcale nie znaczy, że lud lubił mnie i chciał, bym mu przewodził.
– Teraz jesteś wygnańcem, a ten pirat napada na ziemie naszego imperium. Co robić?
– Mam pewien plan, panie.
Ze wszystkich Greków, z którymi się zetknąłem, Temistokles był najchytrzejszy. Jeśli czegoś chciał, zawsze znajdował sposób, żeby postawić na swoim – przynajmniej raz. Był z niego istny Odyseusz. Poprosił o roczną zwłokę, zanim wyjawi swój plan Wielkiemu Królowi; musi nauczyć się perskiego, gdyż – Wasz język podobny jest do waszych niezrównanych dywanów, zawiły, subtelny, piękny. Nie mogę powierzyć moich myśli nawet najzdolniejszemu tłumaczowi.
Wielki Król ofiarował ów rok Temistoklesowi. Ofiarował mu także wspaniałą posiadłość w Magnezji. Po czym ofiarował mu swą dłuższą rękę do ucałowania i kazał odejść.
Kiedy Temistokles oddalił się, Artakserkses klasnął w dłonie, mocno się zarumienił i krzyknął:
– Mam go! Mam tego Greka!
Jak się z czasem okazało, Temistokles nie miał żadnego specjalnego planu; po prostu radził, żeby poczekać na nieuchronne wygnanie z Aten Kimona, co stało się w cztery lata później. Przez ten czas Temistokles nie tylko nauczył się mówić po persku bez akcentu, lecz również uzyskał nominację na namiestnika Magnezji. Zlecono mu też budowę nowej floty i wyszkolenie naszych żeglarzy na sposób grecki.
W owej epoce perskie okręty były to pływające fortece, nieporęczne w bitwie i podatne na pożary. Temistokles unowocześnił perską flotę.
Czy Temistokles powiódłby wyprawę przeciw własnemu narodowi? Konserwatyści tu w Atenach sądzą, że takie były jego zamiary. Elpinika na pewno uważa go za zdrajcę. Lecz Elpinika wierna jest chlubnej pamięci swego brata Kimona. Moim zdaniem, Temistokles pragnął tylko jednego: żyć i umrzeć w spokoju i dobrobycie – co się zresztą stało. W pięć lat po pojawieniu się na dworze Temistokles umarł. Krążyły pogłoski, że popełnił samobójstwo. Osobiście pewien jestem, że się nie zabił. Wielcy ludzie z reguły nie żyją długo po rozstaniu z narodem, którego byli ozdobą.
W ciągu dziesięciu lat po wygnaniu Kimona potęga Aten wyraźnie podupadła. Próbę najazdu na Egipt zdusił w zarodku Megabazos. W istocie wszystkie przedsięwzięcia tak zwanej partii ludowej zakończyły się fiaskiem, prócz podboju pobliskiej wyspy Eginy i jednej czy dwóch zwycięskich potyczek w okolicach Aten. Bez Temistoklesa i Kimona Ateny nie odgrywały i nie odgrywają szczególnie doniosłej roli w świecie.
Po powrocie Kimona z wygnania powierzono mu dowództwo floty. Ale zmarnował swoje najlepsze lata. Co gorsza, Ateńczycy też je zmarnowali. Kiedy Kimon umarł na Cyprze, skończyło się imperium ateńskie, i teraz imperium perskie jest bezpieczne. Efialtes i Perykles to kiepskie namiastki owych herosów.
Nie powtarzaj, Demokrycie, nikomu tych refleksji; ludzie mogliby nie zgodzić się ze starcem, który zobaczył więcej ze świata, niż kiedykolwiek zamierzał i miał ochotę zobaczyć.
Moje ostatnie lata w Persji uważałem po prostu za moje ostatnie lata w ogóle. Życie na uboczu sprawiało mi przyjemność. Nie bywałem w Suzie. Spędzałem czas na robieniu notatek dla drugiej izby kancelarii. Pisałem o szlaku jedwabnym, Chinach, Adźataśatru. Dziękowano mi uprzejmie za moje relacje i z miejsca odsyłano je do domu ksiąg.
Często spotykałem się z gminą zoroastryjską. Teraz, kiedy zestarzałem się, traktowano mnie z respektem. Ale nie udało mi się ani na chwilę zainteresować zoroastryjczyków pewnymi pojęciami na temat istnienia i nieistnienia boga, z którymi zetknąłem się na wschodzie. Spostrzegłem też, raczej z rezygnacją niż niepokojem, że prosta jednolitość Mądrego Pana ulega naruszeniu. Dawne bogo-demony wracają pod postacią aspektów Jedynego, który jest Dwoma, lecz znowu będzie Jednością, gdy skończy się czas długiego panowania. Bogo-demony nie kapitulują łatwo. Ostatnio Wielki Król wzniósł ołtarz na cześć Arty, czyli Cnoty, jakby ta cecha była sama w sobie bogiem.
Wygnanie Kimona miało jeden dobry skutek – oczywiście dla Persji. Póki Kimon rządził w Atenach, nie istniały widoki na pokój pomiędzy imperium a ligą państw greckich. Lecz gdy Kimona obalono, przywódca stronnictwa demokratów, Efialtes, szybko przywrócił władzę zgromadzeniu ludowemu. A kiedy Efialtesa zabito za jego trudy, przywództwo objął młody Perykles, którego pierwszym posunięciem było zawarcie pokoju z Persją. Wysłał do Persepolis poselstwo, na którego czele stanął Kallias.
Właśnie wtedy, w sześćdziesiątym roku życia, kazano mi się stawić u Wielkiego Króla w Persepolis. Byłem spokojny. Bo też nie martwię się już ani nie lękam, kiedy wzywa mnie ktoś potężny – dotyczy to także naszego tutejszego możnowładcy, Peryklesa. Śmierć jest blisko, królowie daleko, żeby sparafrazować Konfucjusza.
Nie odwiedzałem Persepolis od koronacji Artakserksesa.
Stawiwszy się w pałacu zimowym stwierdziłem, że nie zna mnie tu nikt, prócz kilku eunuchów w drugiej izbie kancelarii. Popłakali się na mój widok. Eunuchowie na starość stają się sentymentalni. Ja nie. Raczej odwrotnie. Lecz niewątpliwie jest prawdą, że my, starcy, to wszystko, co pozostało z czasów Dariusza i szczytowej potęgi Persji. Mamy o czym plotkować, jeśli nie nad czym płakać.
Dano mi nadzwyczaj zimną i niewygodną komnatę w pałacu Kserksesa, wciąż jeszcze wówczas – a na pewno i dzisiaj – nie wykończonym; moich służących zakwaterowano w budach, które wyrosły za murami otaczającymi pałac królewski.
Prawdę mówiąc, może i liczyłem trochę, że zostanę skazany na śmierć za jakąś urojoną zbrodnię. Po pierwsze, traciłem wzrok, co zmusza człowieka do uważnego słuchania innych, a trudno o bardziej wymyślne okrucieństwo. Po drugie… mój czas już minął. Niestety, okazało się, że jestem w łaskach.
Читать дальше