Tata porzucił mamę, gdy była jeszcze w ciąży ze mną, ale wcale nie jest pozbawiony potomstwa. Wręcz przeciwnie! W willi mieszka wiele jego dzieci!
Ogarnięty wściekłością chwytam za palnik i niszczę jedną po drugiej wszystkie zabawki z pokoju dziecięcego. Powinny należeć do mnie! Powinny wypełniać radością moje dzieciństwo! Nie dane mi było z nich korzystać, inni też nie będą mogli się nimi więcej cieszyć. Wreszcie opadam na kanapę, osłabiony przez poczucie niesprawiedliwości.
– Najpierw rozejm, a teraz jeszcze odnalezienie ojca, to dla mnie za dużo!
– Weź, wypij to, poczujesz się lepiej – mówi Stanisław, podając mi butelkę amerykańskiej whisky.
Dewastujemy wszystko w domu mojego ojca: meble, naczynia, przedmioty codziennego użytku. Dowie się dzięki temu, że istnieję. Pijemy jeszcze, by uczcić tę masakrę, wreszcie padamy na rozprute poduszki. Rano budzą nas milicjanci i prowadzą na komisariat. Komisarz siedzący za biurkiem wygląda bardzo młodo. Pewnie trafił tutaj dzięki znajomościom. Jego twarz wydaje mi się znajoma. Wania. Nie zmienił się zbytnio od czasów sierocińca. Wstaje i oświadcza, że ma do mnie żal. Ludzie, świat zwariował. Ma do mnie zapewne żal o to, że wyrządził mi tyle złego, a ja mu się nie odwdzięczyłem tym samym.
– Wybacz mi – zwracam się do niego, jak do opóźnionego w rozwoju.
– Wreszcie! – odpowiada. – Tyle przez ciebie wycierpiałem, wiesz? Dużo o tobie myślałem, po tym jak opuściłeś poprawczak.
Mam ochotę powiedzieć: „A ja bardzo szybko wyrzuciłem cię z pamięci", ale milczę.
Wania przybiera wyraz twarzy, jakiego nigdy wcześniej u niego nie widziałem – minę pełną obłudy.
– Jestem pewien, że uważasz, że to ja źle postąpiłem.
Grunt to nie dać się sprowokować.
– Myślałeś tak, co? Przyznaj się.
Jeśli potwierdzę, zezłości się, a jeśli zaprzeczę – uczyni to samo. Postanawiam milczeć. To najlepszy wybór. Zapewne moje milczenie zostaje przez niego zinterpretowane jako przyznanie się. Wania oznajmia, że przyjmuje moje przeprosiny i gotów jest pomóc nam w aferze z włamaniem. Ma na tyle dużą władzę, by sprawę umorzyć.
– Ale uwaga – dodaje – koniec z zabawami w złodziejaszków. Nie chcę żadnej recydywy, bo następnym razem będę zmuszony cię zapuszkować.
Ściskam jego dłoń i ograniczam się do zdawkowego „dziękuję". Ciao.
– Jeszcze jedno – dodaje Wania.
– Tak?
Stoję nieruchomo, licząc, że cena za jego pobłażliwość nie wzrośnie.
– Chciałem ci zadać pewne pytanie, Igorze…
– Wal…
– Dlaczego nigdy mi nie dołożyłeś?
Muszę zachować spokój. Nie denerwować się. Grunt to nie stracić panowania nad sobą. Ręka mi drży. Oczami duszy widzę ten jego świński ryjek rozgnieciony moją twardą pięścią. Czuję w ramieniu siłę ciosu, który mógłbym zadać. Ale dojrzałem. Zawsze powtarzałem moim Wilkom: „Nie bądźcie jak byki, które nacierają, gdy tylko im się pomacha przed oczami czerwoną płachtą. Nie dawajcie się ponieść emocjom. To wy, a nie przeciwnik, macie decydować, gdzie i kiedy uderzyć".
Wania jest komisarzem otoczonym uzbrojonymi kolegami, wszystkich nie uda mi się pokonać. Poza tym, jeśli chciałby się do mnie dobrać, może zawsze zlecić zabicie mnie jednemu ze swoich podwładnych. Nie zamierzam wszystkiego zaprzepaścić przez Wanię. Byłby to dla niego zbyt duży honor. Udało mi się oprzeć mamie, chłodowi, chorobom, izolatce, kulom i pociskom, nie umrę przecież teraz na komisariacie milicji z powodu jednego drażliwego pytania.
Nie odwracając się, udaje mi się zmusić wargi do wypowiedzenia następujących słów:
– Hmm… Nie wiem. Może dlatego, że mimo wszystko cię lubię.
Oddychać. Oddychać głęboko. Łatwiej przychodziło mi zaatakować czeczeński bastion, niż powstrzymać się przed rozniesieniem na strzępy dawnego przyjaciela. No dalej, jeszcze tylko jedno zdanie:
– Miło cię było znów zobaczyć, Wania, ciao…
– Kocham cię, Igor – oznajmia Wania.
Wolę się nie odwracać.
– Co teraz robimy? – pyta mnie Stanisław.
– Gramy w karty.
W towarzystwie Stanisława zaczynam uczęszczać na wszystkie możliwe partie pokera w mieście. Szybko odnajduję dawne odruchy. Wyczytywanie znaków z twarzy i rąk, odróżnianie prawdziwych od fałszywych wiadomości, wysyłanie samemu fałszywych… To jakby logiczne przedłużenie moich wojennych wyczynów.
Wkrótce mój sposób grania ewoluuje. Nie potrzebuję już wypatrywać najlżejszego drżenia, domyślam się, jak postąpią moi przeciwnicy, nawet na nich nie patrząc. To tak, jakby fart albo pech emanowały z nich wraz z gęstym dymem papierosowym. Próbuję jednak wyłapać coś jeszcze bardziej nieuchwytnego: fale, które przekazywałyby mi wszystkie potrzebne informacje. Czasami je wyczuwam – jestem wtedy w stanie niemal dokładnie odgadnąć, jakie karty posiadają pozostali gracze.
Dzięki pokerowi zdobywam znacznie większy łup, niż bawiąc się we włamywacza. Tu przynajmniej nie potrzebuję paserów. Mogę od razu cieszyć się wygraną. Wygrywam i chowam pieniądze do kieszeni.
Gram z coraz bardziej upartymi przeciwnikami, ale oni przecież nie byli na wojnie. Nie panują nad nerwami tak jak ja, a strach przed przegraną czyni ich wyjątkowo przewidywalnymi… Gdy tylko licytacja osiąga wysoki poziom, zaczynają zachowywać się jak osaczona zwierzyna. Przestają myśleć, a zaczynają błagać. Pocierają amulety, głaszczą maskotki, wzywają swoich aniołów stróżów, bogów, duchy. Są żałośni. Niczym owieczki prowadzone na rzeź.
Moja rosnąca sława otwiera mi już drzwi na prywatne partie pokera, w których uczestniczą tylko bogaci i wpływowi ludzie. Dowiedziałem się, że mój ojciec także bierze w nich udział, robię więc wszystko, by wreszcie usiąść z nim przy jednym stole.
Oto i on.
Długo czekałem na tę chwilę. Jego twarz ukryta jest pod kapeluszem. Nie zostajemy sobie przedstawieni. Znajdujemy się w przestronnym salonie, ze ścian obwieszonych portretami patrzą na nas groźnym wzrokiem przodkowie. Sadowię się w adamaszkowym fotelu. Środek stołu oświetlony jest ostrym światłem. Stawki są olbrzymie, lecz dzięki moim poprzednim zwycięstwom nie brakuje mi amunicji. Jeden po drugim gracze wycofują się, w końcu zostaję sam na sam z tatą. Gra nieźle.
Dostrajam się do przenikającej wszystko fali.
– Ile kart? – pyta krupier po rozdaniu.
– Trzy.
– A pan?
– Dziękuję – odpowiada mój ojciec, nie patrząc na mnie. Widzę tylko rondo jego kapelusza.
Mam mu do zadania tyle pytań: chciałbym wiedzieć, dlaczego w ogóle mnie spłodził, dlaczego porzucił nas z mamą i wreszcie, dlaczego nigdy nie próbował mnie odnaleźć.
Licytujemy.
– Pięćdziesiąt.
– Pięćdziesiąt i dorzucam sto.
Jestem niewystarczająco skoncentrowany. Kara spada na mnie bardzo szybko. Stawka robi się wysoka i przegrywam. Mój ojciec jest niewzruszony. Nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Chciałbym mu powiedzieć: „Jestem twoim synem", ale powstrzymuję się. Nowe rozdanie i kolejna przegrana. Zdolny jest. Rozumiem już teraz, że talentu do gry w pokera nie zawdzięczam tylko naukom Wasyla – jest zapisany w moich genach. Mój ojciec to prawdziwy szelma. Najwyraźniej włamanie i zniszczenie domu wcale go nie dotknęły.
– Ile kart?
– Dwie.
Znów ten sam błąd. Ta sama kara.
Nowe rozdanie. Oddycham głęboko. Teraz albo nigdy, postanawiam użyć swojej tajnej broni – strategii Wasyla. Nie odwracam nawet otrzymanych kart, nie zaszczycam ich nawet jednym spojrzeniem i oznajmiam:
Читать дальше