DYLEMAT WIĘŹNIA: W 1950 roku Melvin Dresher i Merrill Flood odkrywają tak zwany dylemat więźnia. Oto na czym on polega: dwóch podejrzanych zostaje zatrzymanych przed bankiem i zamkniętych w oddzielnych celach. By przyznali się do napadu, policja składa im pewną propozycję.
Jeśli żaden z nich nic nie powie, każdy zostanie skazany na dwa lata więzienia. Jeśli jeden wyda drugiego, a drugi nic nie powie, ten, który wydał towarzysza, zostanie wypuszczony na wolność, a ten, który będzie milczał, zostanie skazany na pięć lat więzienia.
Jeśli obydwaj nawzajem wydadzą swojego wspólnika, obaj przesiedzą w więzieniu cztery lata.
Wiedzą, że została im złożona taka sama propozycja.
Co się zatem dzieje? Obaj myślą: „Wiem, że tamten się załamie. Wyda mnie, ja zostanę tu na pięć lat, a on wyjdzie na wolność. To niesprawiedliwe". Przychodzi im więc do głowy ta sama myśl: „Jeśli go wydam, najprawdopodobniej zostanę uwolniony, przecież nie ma sensu, żebyśmy siedzieli tu obaj, skoro jeden może wyjść z tego cało".
W obliczu tej sytuacji większość podejrzanych wydaje towarzysza. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że obaj rozumowali w ten sposób, zostają skazani na cztery lata więzienia.
Gdyby jednak pomyśleli i obaj zachowali milczenie, odsiedzieliby tylko dwa lata więzienia.
Co dziwniejsze: jeśli powtórzymy to doświadczenie, dając podejrzanym możliwość przedyskutowania wspólnie propozycji, ich zachowanie będzie dokładnie takie samo. Ustaliwszy wspólną strategię, ostatecznie zdradzą się wzajemnie.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej , tom IV
Wciąż jeszcze brakuje mi czegoś, co pozwoli mi zaistnieć w pełni pośród postaci z mojej powieści. Muzyki. Odkryłem, że muzyka pomaga mi w pisaniu. Słucham jej ze słuchawkami na uszach. Słuchawki sprawiają, że lepiej odbieram dźwięki, a na dodatek izolują mnie od świata zewnętrznego i zwyczajnych hałasów rzeczywistości. Muzyka pobudza mnie do myślenia. Wybija rytm dla mojego tekstu. Melodie o energicznym rytmie sprawiają, że tworzę krótkie zdania. Długie sola instrumentalne pobudzają mnie do rozciągniętych zdań. Do łagodnych scen dobieram muzykę klasyczną, do scen wojennych hard rock, a do opisów marzeń sennych New Age.
Muzyka to delikatne narzędzie. Wystarczy niewiele, by z pomocnej dłoni zmieniła się w uciążliwego sąsiada. Czasami nawet źle dobrane słowa potrafią mnie zdekoncentrować.
Doświadczenie nauczyło mnie, że najlepiej pracuje się przy ścieżkach dźwiękowych z filmów, gdyż niosą one w sobie potężną dozę emocji i napięcia. Czasami, gdy muzyka wpasowuje się w opisywaną przeze mnie scenę, czuję się, jakbym śnił na jawie.
Pierwsze takty Tako rzecze Zaratustra zapowiadają defiladę kandydatek na Miss Universe. Mam tremę.
Przede wszystkim nie mogę drżeć. To będzie widać. Chwytam torebkę i wyciągam z niej fiolkę ze środkami uspokajającymi. Wiem, że mama często z nich korzystała. Maksymalnie dwie tabletki dziennie, tak radzą w instrukcji. Połykam sześć. Naprawdę się denerwuję.
Muszę zdobyć tytuł Miss Universe. Muszę. Delikatnie poruszając biodrami, wchodzę w krąg światła rzucany przez reflektory.
Świta. Niebo ma jeszcze ciemnoczerwony kolor. Na grzbiecie góry dostrzegamy małe światełka, jakby plamki ognia na niebie koloru krwi. Z kominów unosi się dym. Owce są w owczarni. Wkrótce zaskoczą ich wilki.
99. LOT KOSMICZNY. KIERUNEK
Opanowawszy prędkość, staramy się znaleźć sposób na orientację w przestrzeni. Musimy opracować trójwymiarową mapę kosmosu. Zadanie to jest tym trudniejsze, że wszechświat jest nieskończony. A nieskończoność ciężko nanieść na mapę…
Jaką przyjąć strategię?
Freddy proponuje, by pociągnąć fikcyjną linię po powierzchni Raju i nazwać ją „dołem". Wszystko, co będzie znajdowało się powyżej, stanie się więc „górą". Oddalanie się od Galaktyki będzie oznaczało wznoszenie się. Jeśli chodzi o lewą i prawą stronę, wystarczy przyjąć terminologię żeglarską: prawa burta i lewa burta.
Tak jak w epoce tanatonautów, dysponujemy metodą kontroli kierunku, dzięki której spróbujemy przesunąć granice naszej nowej terra incognita.
Aby dokładniej zobrazować sceny rozgrywające się w kanałach i piwnicach, rysuję mapę. Na każdym z miejsc zaznaczam znajdujące się tam przedmioty, osoby i źródła światła.
Stoję w świetle reflektorów i czuję na sobie wzrok widzów i sędziów, którzy mierzą mnie od stóp do głów. Jeden z organizatorów wręczył mi tabliczkę z numerem. Wytłumaczył mi, że muszę ją trzymać wysoko, żeby publiczność i członkowie jury mogli mnie zidentyfikować. Unoszę tabliczkę. Nigdy w życiu tak się nie bałam. Zimno mi.
Słońce jeszcze na dobre nie wzeszło. Niebo z czerwonego zmieniło kolor na pomarańczowy. Wokół nas świszczą kule. Niezłe gradobicie. W samym ogniu walki trudno się zorientować, co się tak naprawdę dzieje. My, żołnierze piechoty, jesteśmy najgorzej poinformowani o obrocie spraw. By należycie ocenić sytuację, trzeba spojrzeć na wszystko z góry.
Tu, gdzie jesteśmy, czujemy się jak krótkowidze. Niemal dotykamy rzeczywistości, przez co właściwie przestajemy ją widzieć. Najgorsze jest to, że już jutro Zachód, dzięki swoim satelitom, będzie posiadał najlepsze możliwe zdjęcia naszych wyczynów. Musimy ich zaatakować i zabrać im to wszystko.
O włos uniknąłem pocisku rakietowego wystrzelonego z niewielkiej odległości. To nie czas na rozważania filozoficzne.
Jestem głodna. Gram swoją rolę. Niewielki ruch bioder, uśmiech, trzy kroki, staję nieruchomo. Kolejny ruch bioder, uśmiech, ruch głową, by zwrócić uwagę na moje włosy. Unieść nieco podbródek. Mam nadzieję, że nie mam świecącego się czoła.
104. PODRÓŻ KOSMICZNA. ROMB
Przed nami błyszczy gwiazda. To Altair. Bierzemy kurs na nią.
– Dziesiąta godzina na bakburcie!
Skręcamy wszyscy czworo w równym szeregu.
Freddy sugeruje, byśmy usprawnili harmonijne zmienianie kursu. Zwieramy szyki, tworząc romb. Raoul stanowi jego górny wierzchołek, gdyż jest z nas wszystkich najodważniejszy. Freddy po prawej, ja po lewej, a Marilyn Monroe na dole. Rozkładamy ramiona, jakbyśmy szybowali. Pozwala nam to lepiej określić odległości między nami. Nasze ciała tworzą statek powietrzny, który przemierza przestrzeń kosmiczną.
– Druga godzina, prawa burta – proponuje Freddy.
Skręcamy w prawo, każdy jednak pod nieco innym kątem. Musimy ponownie się ustawić względem siebie.
– Ósma na bakburcie.
Jeszcze mniejszy kąt zmusza nas do zawrócenia. Tym razem udaje nam się zrobić to z zachowaniem symetrii figury. Zmiana dekoracji przed nami, jedynym punktem odniesienia pozostaje gwiazdozbiór Łabędzia.
Wtedy pojmuję trudności, na jakie natrafiają zespoły samolotów akrobacyjnych, które chcą zsynchronizować swoje ruchy w przestworzach. Gdy się leci z prędkością światła, jest to jeszcze bardziej skomplikowane. Komendy „uwaga, gotowi?", a następnie „druga godzina" albo „ósma godzina" pozwalają nam przygotować się do wzięcia zakrętu.
– Uwaga, gotowi? Za nami, szósta godzina – proponuje Marilyn Monroe.
Nasz romb odwraca się jak naleśnik. Marilyn zatrzymuje się w miejscu, gdy tymczasem Raoul zatacza nad nami półkole. I oto znów znajdujemy się na wprost gwiazdy Altair. Jesteśmy dumni z naszych postępów.
Читать дальше