Od tamtego czasu udało mi się dokonać wielu rzeczy pomiędzy momentem, gdy w spojrzeniu wroga pojawia się błysk, a tym, w którym pada cios.
Sierżant zmusza nas do mnóstwa ćwiczeń, by rozwijać naszą umiejętność panowania nad czasem. Nauczył nas żonglować. Kiedy się żongluje, podrzuca się jedną piłkę, potem drugą, zanim jeszcze pierwsza spadnie i tak dalej. Pojęcie sekundy staje się szerokie. O ile w ciągu jednej sekundy większość ludzi potrafi policzyć do dwóch, to ja potrafię do siedmiu. Oznacza to, że mam większe szanse pozostania przy życiu niż większość ludzi.
Wkrótce dołączą do nas dwa inne komanda, wspólnie stworzymy grupę trzydziestu pięciu mężczyzn, których celem będzie zdobycie pozycji na szczycie góry, gdzie stacjonuje pięćdziesięciu czeczeńskich wojowników, wspieranych przez miejscowych wieśniaków.
Po raz kolejny stratedzy w krawatach z kwatery głównej nie interweniują i zostawiają nam wolną rękę. Tym lepiej! Obserwuję cel przez lornetkę. Nie będzie łatwo. W pobliżu znajduje się las, w którym mogą kryć się posiłki.
Podajemy sobie z rąk do rąk pojemnik z pastą do kamuflażu i pokrywamy sobie twarze barwami wojennymi.
Maluję się. Podkreślam powieki eyelinerem. Wargi pokrywam lekko błyszczącą, czerwoną szminką, a kontury zaznaczam brązową kredką. Jeszcze nie wypolerowałam całej swojej broni. Żeby wyglądać jeszcze bardziej seksownie, kupiłam sobie – choć zabrania tego regulamin konkursu – biustonosz Wonderbra, by dodać objętości moim piersiom.
Wszystkie sposoby są dobre, by wygrać bitwę.
ZWYCIĘSTWO: Większość systemów edukacyjnych dąży do nauczenia, jak radzić sobie z porażką. W szkołach przestrzega się dzieci, że w przyszłości mogą mieć trudności ze znalezieniem pracy, nawet jeśli zdadzą maturę. Rodzina stara się nas przygotować do pogodzenia z faktem, że większość małżeństw kończy się rozwodem i że zawiedziemy się na większości naszych towarzyszy życia.
Firmy ubezpieczeniowe podtrzymują tę pesymistyczną atmosferę. Ich credo brzmi: szansa na to, że dotknie was pożar, powódź albo że ulegniecie wypadkowi, jest ogromna. Uważajcie, wykupcie sobie polisę.
Optymistom wiadomości przypominają rano, w południe i wieczorem, że nigdzie na świecie ludzie nie mogą czuć się bezpiecznie. Słuchajcie kaznodziejów: wszyscy zapowiadają Apokalipsę albo wojnę.
Porażka na skalę światową, lokalną i indywidualną. Słucha się tylko tych, którzy mówią o przygnębiającej wizji jutra. Jaki prorok ośmieliłby się zapowiedzieć, że w przyszłości będzie coraz lepiej? Na poziomie jednostki, kto zdecyduje się powiedzieć w szkole: co zrobicie, jeśli otrzymacie Oscara za najlepszą rolę? Jak zareagować, jeśli zwyciężycie w turnieju Wielkiego Szlema?
Co zrobić, jeśli wasza firma rozwinie się w międzynarodowe przedsiębiorstwo?
Rezultat: gdy mamy do czynienia ze zwycięstwem, dany osobnik nie posiada żadnych punktów odniesienia, a często jest do tego stopnia zdezorientowany, że szybko zmierza do porażki, by odnaleźć swoją „normalność".
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej , tom IV
Wsuwam stopy w ciepłe kapcie, moszczę się w fotelu, odłączam telefon, zamykam drzwi na zasuwkę, kładę sobie kota na kolanach i zamykam na chwilę oczy, by się skoncentrować i przygotować do pisania. Postacie w moim umyśle ożywają.
Widzę ich, są tam wysoko, na grzbiecie. Nieprzyjaciele. Zarzucam na ramię pas z nabojami, do buta wsuwam sztylet, a do wydrążonego zęba wkładam kapsułkę z cyjankiem. Tak nakazuje regulamin. Podobno Czeczeni to sadyści, choć zdziwiłbym się, gdyby udało im się zmusić mnie do mówienia. Mam grubą skórę. Dziękuję, mamo, tobie ją zawdzięczam.
Cholera, złamałam sobie paznokieć. Cholera! Cholera! Cholera! Nie mam czasu go dosztukować. Dają mi już znaki, że nadchodzi moja kolej. Tylko bez paniki.
Sygnał. Pora na nas. Stanisław po mojej prawej. Dlaczego tak się z nim kumpluję? Bo to gość odpowiedzialny za miotacz ognia. Skoro nie mam ochoty przypadkowo oberwać strumieniem płonącej benzyny, wolę trzymać się w jego pobliżu. Moja chęć przeżycia decyduje teraz o wyborze przyjaciół. Doświadczenie z Wanią nauczyło mnie, że przyjaciół powinno się wybierać nie pod kątem tego, co możemy im zaoferować, ale tego, co oni mogą zaoferować nam. Koniec z litością, liczy się tylko czysty interes.
Ponownie spoglądam przez lornetkę na nasz cel, czyli na grzbiet góry.
– Nie będzie łatwo – mówię do Stanisława.
– Nie boję się – odpowiada. – Mam swojego anioła stróża, który nade mną czuwa.
Anioł stróż…
– Taa… Czuwają nad nami, ale często zapominamy ich wezwać, kiedy znajdujemy się w potrzebie. Ja nie zapominam. Przed ruszeniem do ataku wzywam go i czuję się bezpieczny.
Wyjmuje spod koszuli złoty medalik z wizerunkiem anioła rozpościerającego skrzydła i dotyka go wargami.
– Święty Stanisław – mówi.
Ja na szyi noszę medalik z wizerunkiem ojca; jeśli kiedykolwiek uda mi się go odnaleźć, to nie po to, by go pobłogosławić.
Wypijam łyk wódki, żeby się nieco ogrzać. Do walkmana wkładam kasetę z muzyką, która wprawia mnie w dobry humor. Nie jakaś dekadencka, zachodnia melodia, lecz klasyczna kompozycja z naszych stron, która aż emanuje wschodnią duszą: Noc na Łysej Górze. Dobrze się składa – dla tych tam na tej czeczeńskiej Łysej Górze ta noc będzie wyjątkowa.
94. TECHNIKA KONTROLI PRĘDKOŚCI
Wraz z Freddym, Raoulem i Marilyn Monroe opracowujemy procedurę nawigacji w przestrzeni kosmicznej, dostosowaną do naszego anielskiego stanu. Żeby potrenować, oddalamy się od Raju i ćwiczymy trochę nad Układem Słonecznym, w strefie gwiezdnej pustki.
Najpierw sprawdzamy napęd.
Oczywiście wyzbyci powłoki cielesnej nie odczuwamy tarcia i poruszamy się tysiące razy szybciej niż ziemska rakieta. Odległości są tu jednak tak olbrzymie, iż wydaje nam się, że się wleczemy.
Po wielu próbach udaje nam się osiągnąć prędkość 1000 kilometrów na sekundę, a następnie 5000 kilometrów.
– Jesteśmy zdolni do poruszania się jeszcze szybciej – mówi z przekonaniem Freddy.
Staram się wyobrazić sobie jeszcze większą odległość, zapuszczając spojrzenie w dal. Przyspieszamy. 10 000 km/s, 30 000 km/s, 100 000 km/s.
100 000 km/s! Sama tylko myśl przyprawia mnie o dreszcze.
Jak zwykle Raoul próbuje wyżej podnieść poprzeczkę:
– 300 000 km/s, musimy osiągnąć prędkość światła.
– Zawsze warto spróbować – przytakuje Freddy.
Ruszamy. 100 000, 150 000, 200 000 i udało się: 300 000 km/s! Lecąc z tą prędkością, dostrzegamy cząsteczki światła, słynne fotony, pędzące z tą samą prędkością co my. Kiedy fotony nieruchomieją, oznacza to, że osiągnęliśmy równą prędkość. Udaje mi się nawet nieco je wyprzedzić!
Cała moja istota jest prędkością, płynnością. Ślizgam się przez kosmos niczym po olbrzymim stole, lekko tylko zdeformowanym przez leżące na nim gwiazdy.
Szybko.
Bardzo szybko.
Szybko – ten przymiotnik wydaje się zbyt słaby, by opisać to, co czuję. Jesteśmy niczym pociski w przestrzeni. To już nie jest podróż. Nie jesteśmy już tylko bardzo szybkimi istotami. Jesteśmy… promieniami światła.
Читать дальше