Muszę wytrwać.
Mam wrażenie, że moja głowa to wielka biblioteka, z której wyrzucane są książki. Za każdym razem gdy znika jedna mała książeczka, wysypują się z niej wyrazy, a ja tracę słownictwo. Następnie wyrzuca się większe tomy – moje wspomnienia. Jakie było moje wcześniejsze życie? Pamiętam pokera, Piotra (nazywał się Piotr czy może Borys?), trzej „W" (Wasyl, Wania… i, dobry Boże, jakże się nazywał ten trzeci? Taki gruby…). Chwytam się pojedynczych wspomnień. W pokerze może być para, dwie pary, kareta i… (no jakże się nazywa ten układ z trzema identycznymi kartami i jedną parą?).
Myśli rodzą się w moim umyśle, a następnie przeskakują jak igła po zniszczonej płycie, robiąc miejsce kolejnym. Odnoszę wrażenie, że nie udaje mi się dokończyć żadnej myśli.
Tylko matka pozostaje wyryta rozgrzanym do czerwoności żelazem w moim mózgu. Pamiętam każdy grymas jej twarzy z dnia, w którym mnie porzuciła na dziedzińcu przed kościołem. Chwytam się tego bólu. Dziękuję ci, mamo, przynajmniej na coś mi się przydasz. Matka jest ostatnim dowodem na moje istnienie. Określam się poprzez wściekłość, jaką odczuwam w stosunku do niej. Pewnego dnia być może zapomnę, jak mam na imię, nie będę już się rozpoznawał w lustrze, ale z całą pewnością będę o niej pamiętał.
Wreszcie któregoś ranka, popołudnia czy też wieczoru (minął tydzień, miesiąc czy rok?) drzwi się otwierają. Mam się stawić u dyrektora azylu.
Idąc, rozkoszuję się najdrobniejszymi informacjami, jakie docierają do mojego mózgu. Zapach chloru, łuszcząca się farba na ścianach korytarzy, śmiechy w oddali, dźwięk kroków, skrawki nieba przebłyskujące przez zakratowane okna, dotyk ręki pielęgniarzy, którzy trzymają mnie za ramiona, gdyż ręce wciąż są uwięzione w kamizelce związanej na plecach. Każde szczeknięcie: „Naprzód", „Za nami", brzmi dla mnie jak najpiękniejsza melodia.
Zostaję wepchnięty do gabinetu dyrektora. Koło niego stoi mężczyzna w mundurze. Mam wrażenie, jakbym ponownie przeżywał tę samą scenę, gdy milicjant ratuje mnie od zamarznięcia na schodach kościoła lub gdy pułkownik armii powietrznej przychodzi po mnie do sierocińca, chcąc zaoferować mi rodzinę. Ciekawe, co ten mi zaproponuje?
Dyrektor patrzy na mnie z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Myślę o mamie. Może wiedziała, co mnie czeka i chciała mi oszczędzić tych wszystkich cierpień.
– Chcemy ci zaoferować ostatnią szansę na odkupienie twoich win. W Czeczenii znów trwają walki. Straty w ludziach są większe, niż zakładaliśmy. Armia potrzebuje ochotników, którzy wyruszą na front. Pułkownik piechoty Dukuskoff, tutaj obecny, stoi na czele oddziałów szturmowych. Dajemy ci wybór: możesz zostać tutaj w izolatce albo być wcielonym do jednostki komandosów.
Udało mi się sprzedać moje opowiadania do pewnego czasopisma drukującego teksty science fiction. Dzięki temu zdobywam pierwsze własne pieniądze. W nagrodę wyjeżdżam sobie na wakacje na wybrzeże baskijskie. Tam spotykam Anais.
Anais jest malutką brunetką, niezwykle pociągającą, która nieco przypomina mi Martine, z tym że jej twarz jest bardziej okrągła. Kiedy Anais się uśmiecha, w jej policzkach robią się dwa dołeczki.
Z Anais ciągle mamy ataki śmiechu. Nie mówimy nic, patrzymy tylko na siebie i wybuchamy śmiechem, bez powodu. Nasz dobry humor wszystkich denerwuje, co sprawia, że nasze porozumienie jest jeszcze głębsze.
Po powrocie obiecujemy sobie spotykać się najczęściej, jak tylko to będzie możliwe. Ale Anais mieszka w Bordeaux, a ja w Perpignan.
Pracuję nad dużym projektem: książką, która opisuje ludzkość z punktu widzenia „nieczłowieka". To kryminał, którego bohaterami są… szczury prowadzące śledztwo w kanałach. Naturalnie dbam o szczegóły, czyli wszelkie zasady obowiązujące w społeczeństwie szczurów. Napisałem już pierwsze dwieście stron, które przynoszę Anais, żeby je oceniła.
Szybko czyta.
– Zabawne. Twój główny bohater to szczur z kępą rudych włosów na głowie.
– Wszystkie pierwsze powieści zawierają akcenty autobiograficzne – odpowiadam. – A do moich rudych włosów jestem bardzo przywiązany.
– Dlaczego szczury?
Tłumaczę jej, że szczury są jedynie pretekstem, że tak naprawdę chodzi o globalną refleksję nad życiem w grupie. Szukam formuły idealnego społeczeństwa, w którym wszyscy będą dobrze się czuli. Kiedyś napisałem opowiadanie, którego bohaterkami były dwie białe krwinki wędrujące po idealnym społeczeństwie, jakim jest ludzkie ciało. Teraz dla odmiany chcę pokazać, jak funkcjonuje społeczeństwo bezlitosne. Szczury są przykładem społeczności skutecznej, lecz całkowicie pozbawionej współczucia. Systematycznie eliminują słabe ogniwa: chorych, starych i wątłe młode. Współzawodnictwo ma tam wielkie znaczenie – wygrywa najsilniejszy. Pisząc na temat tego nieznanego nam świata, mam nadzieję, że czytelnicy zdadzą sobie sprawę z tej cząsteczki szczura, jaką mają w sobie.
Podczas kolejnej wizyty Anais przedstawia mnie swoim rodzicom. Jej rodzinne mieszkanie robi wrażenie. Obrazy wielkich mistrzów, stare meble, kosztowne bibeloty, nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z takim luksusem. Jej tato jest dentystą, mama także i mam wrażenie, że interes dobrze im się kręci. Anais też chce zostać dentystką. Tylko jej młodszy braciszek jeszcze nie wie, kim chce zostać w przyszłości. Wspomina coś o informatyce, ale zdziwiłbym się, gdyby wytrwał w tym postanowieniu. Chyba że zostanie informatykiem specjalizującym się w programach dentystycznych.
Cała rodzina szczerzy w uśmiechu piękne, białe zęby. Podczas kolacji ojciec Anais pyta mnie, co chcę robić w przyszłości. Mówię, że mam zamiar zostać pisarzem.
– Pisarzem… A dlaczego nie chcesz poświęcić się jakiemuś… normalniejszemu zajęciu?
Odpowiadam, że pisarstwo jest moją pasją i wolę zarabiać mniej, lecz wykonywać zawód, który mnie bawi. Ale ojciec Anais nie śmieje się. Anais też zresztą nie.
Po posiłku tato Anais wypytuje mnie o zawody moich rodziców. Księgarze. Ojciec Anais pochyla głowę i wymienia swoich ulubionych pisarzy: Louis-Ferdinand Celine, Marguerite Duras… Przyznaję, że miałem okazję przewertować dzieła Duras i Celine'a i że raczej mnie one znudziły.
Tutaj powinienem był zauważyć, że matka zmarszczyła brwi. Anais daje mi znaki, których nie zauważam w porę.
Ojciec pyta, jaką literaturę sobie cenię. Wymieniam Poego i Kafkę, wtedy on wzdycha: Ach tak, rozumiem", co powinno skłonić mnie do milczenia, a nie do ciągnięcia wywodów na temat zalet fantastyki, kryminału i science fiction.
Ojciec przyznaje, że nigdy nie czytał tego typu dzieł. Wtedy wreszcie dociera do mnie, że coś tu nie gra i chcąc załagodzić sytuację, stwierdzam:
– Oczywiście, można powiedzieć, że istnieją dwa rodzaje książek: dobre i złe.
Wszyscy siedzą ze wzrokiem wbitym we własny talerz. Wreszcie matka wstaje i idzie do kuchni po deser.
Nieco później, ponieważ Anais zachwalała mnie jako asa w dziedzinie gry w szachy, ojciec nalega, byśmy rozegrali jedną partię. Skromnie twierdzi, że jest tylko niedzielnym graczem.
Wygrywam w czterech ruchach, stosując „metodę pasterza", której nauczyła mnie Martine. Ojciec nie chce rewanżu.
Od tamtego czasu ja i Anais podróżujemy znacznie rzadziej. Któregoś dnia przyznaje mi się, że jej ojciec nie wyobraża sobie, iż mogłaby poślubić jakiegoś „linoskoczka".
Koniec idylli.
Kontempluję zdjęcia Anais. Na każdym z nich się śmieje. Żałuję, że zgodziłem się spotkać z jej rodzicami.
Читать дальше