Teraz moja kolej, by wstawić się za śmiertelnikami:
– Ludzkość porusza się po omacku. Trzy kroki naprzód, dwa do tyłu, lecz w rezultacie robi postępy. Jesteśmy na poziomie 333 punktów i wkrótce osiągniemy 334. To są fakty. Jeśli nawet my, anioły, damy za wygraną, kto będzie ratował ludzi?
Freddy odwraca się do nas plecami, jakby zmęczony całą rozmową.
– Niech sobie śmiertelnicy radzą sami. Kiedy sięgną dna, być może obudzi się w nich instynkt samozachowawczy.
Rabin dołącza do swoich przyjaciół i woła:
– Chodźcie, chłopaki, śmiejmy się, a ludzkość zostawmy własnemu losowi!
VANUATU: Archipelag Vanuatu został odkryty na początku siedemnastego wieku przez Portugalczyków na niezbadanej jeszcze wówczas części Pacyfiku. Zamieszkuje go kilkadziesiąt tysięcy ludzi, żyjących zgodnie z osobliwymi regułami.
Nie istnieje tam, na przykład, koncepcja większości narzucającej mniejszości swoje zdanie. Jeśli mieszkańcy nie zgadzają się, rozmawiają między sobą tak długo, aż osiągną porozumienie. Oczywiście każda taka dyskusja musi zająć trochę czasu. Niektórzy są uparci i nie dają się przekonać. Dlatego też populacja Vanuatu spędza trzecią część dnia na czczej gadaninie, mającej za cel przekonanie pozostałych do własnych opinii. Gdy dyskusja dotyczy danego terytorium, może zająć nawet lata, albo nawet setki lat, zanim wreszcie osiągnie się konsensus. W międzyczasie sprawa pozostaje w zawieszeniu.
Gdy wreszcie po upływie dwustu lub trzystu lat wszyscy mówią już jednym głosem, problem zostaje w pełni rozwiązany i nikt nie żywi urazy, gdyż nikt nie może uznać się za stronę przegraną. Cywilizacja Vanuatu jest organizacją klanową. Każdy klan należy do innego cechu rzemieślniczego. Jeden klan specjalizuje się w rybołówstwie, inny w rolnictwie, garncarstwie itd. Klany wymieniają się między sobą. Rybacy pozwolą na przykład na dostęp do morza w zamian za możliwość korzystania z zasobów leśnych.
Specjalizacja klanów sprawia, że gdy w klanie rolników rodzi się dziecko wykazujące wrodzony talent do garncarstwa, opuszcza ono swoich bliskich i jest adoptowane przez rodzinę garncarzy, którzy pomagają mu rozwijać jego talent. Podobnie stanie się z dzieckiem garncarzy, które ma ochotę zostać rybakiem. Praktyki te zaszokowały pierwszych podróżników zachodnich, bowiem z początku sądzili, że mieszkańcy Vanuatu po prostu kradną sobie nawzajem swoje dzieci. Nie była to jednak żadna przemoc, lecz wymiana, mająca na celu optymalny rozwój każdej istoty ludzkiej.
W wypadku konfliktu na poziomie prywatnym mieszkańcy Vanuatu posługują się złożonym systemem umów. Jeżeli mężczyzna z klanu A zgwałci dziewczynę z klanu B, obydwa klany nie rozpoczynają wojny. Wzywają natomiast swoich „przedstawicieli wojennych", czyli klan niezamieszany w sprawę, z którym związani są przysięgą. Klan A powołuje wówczas klan C, a klan B – klan D. System pośredników wystawia do walki osoby o niewielkiej motywacji do wypruwania innym flaków, nie są one bowiem bezpośrednio zaangażowane w spór. Walczy się do pierwszej krwi, po czym każdy woli się wycofać, uważając, że spełnił swoje zadanie jako sprzymierzeniec. W Vanuatu wojny toczą się więc bez nienawiści i bez niepotrzebnego pastwienia się nad ofiarami, wynikającego z próżności i dumy.
Edmund Wells,
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej , tom IV
Szkoła to moje więzienie. WC to moje schronienie. Kiedy się tam zamykam, rozmyślam. Moje oceny nieco się poprawiły, ale brak dobrej pamięci uniemożliwia mi brylowanie.
Martine opuściła liceum. Cyrk, w którym pracują jej rodzice, odjeżdża. Sibelius, jej ojciec, jest hipnotyzerem. Chyba widziałem już kiedyś jego występ w telewizji. Objechawszy okolice Perpignan, artyści udają się teraz do Peru. Przed rozstaniem Martine powtarzała mi:
– Staraj się pracować nad swoimi mocnymi stronami, zamiast zwalczać słabe.
Tak więc Martine odjechała, a ja mam wrażenie, że wraz z nią straciłem wiele z mojej siły. Naszą nauczycielką francuskiego w tym roku jest kobieta o długich rudych włosach, ubierająca się w obcisłe koszulki – panna Van Lysebeth. Ta niezwykła istota oczarowała nas wszystkich. Chcąc lepiej nas poznać, pani poprosiła nas o napisanie opowiadania na dowolny temat.
Cała klasa zaszemrała. Obowiązujący system szkolnictwa nie nauczył nas samodzielności. Uczniowie marudzą. Inni się skarżą.
– Ale proszę pani, nie umiemy tak. Musimy mieć zadany temat.
– Spróbujcie. Sprawdzimy, jaki będzie rezultat.
Po raz pierwszy nauczyciel popuszcza nam cugli. Ta nowa wolność bardzo mi pasuje. Zabieram się do pisania opowiadania pod tytułem: „Papież". Wyobrażam sobie, że podczas kolejnego konklawe komputer zajmie miejsce pośród papabili. Nikt lepiej niż maszyna nie może reprezentować chrześcijaństwa. Koniec kompromisów ze środowiskami gospodarczymi i politycznymi. Koniec z osobistymi ambicjami. Zatem kardynałowie wprowadzają wszystkie zasady chrześcijaństwa do programu komputerowego, który następnie umieszczają we wnętrzu człekopodobnego robota o imieniu Pius 3,14. Jego wybór na papieża miałby według nich same zalety. Jedynie Pius 3,14 może pełnić swoją funkcję dożywotnio bez obawy, że zachoruje lub się zestarzeje. Jeśli jakiś szaleniec strzeli do niego, zawsze będzie się dało odzyskać program z jego wnętrza. Ponadto Pius 3,14 nie ogranicza się do konkretnej epoki historycznej czy specyficznego wycinka dziejów ludzkości; można go informować o wszystkim w miarę ewolucji społeczeństwa. Robot będzie się bezustannie „reformował", dopasowując do nowych zwyczajów. Tak więc, dzięki najnowocześniejszej technologii, chrześcijaństwo będzie mogło zostać uznane za religię najbardziej dopasowaną do swych wyznawców.
Pius 3,14 wyposażony jest naturalnie w sztuczną inteligencję, która pozwala mu rozwijać własną logikę, opierając się na myśli Jezusa i własnych obserwacjach.
Na końcu mojego opowiadania Pius 3,14, informatyczny papież, zaczyna pojmować, czym tak naprawdę jest Bóg, co moim zdaniem jest prawdziwą misją papieża. Problem w tym, że stwierdza, iż Bóg jest tak słaby, że o wiele lepiej byłoby go zastąpić komputerem… Taka jest pointa mojego opowiadania.
Tydzień później, kiedy panna Van Lysebeth oddaje nam wypracowania, zaczynając od najwyższych ocen po najniższe, moje zatrzymuje i prosi mnie, żebym został po zakończeniu lekcji.
– Niezwykłe opowiadanie! – mówi. – Cóż za wyobraźnia! Czy to w telewizji widziałeś podobne rzeczy?
– Raczej w książkach.
– Jakich książkach?
Wymieniam:
– Kafka, Edgar Allan Poe, Tolkien, Lewis Carroll, Jonathan Swift, Stephen King…
– Dlaczego ograniczasz się do literatury fantastycznej, a nie zainteresujesz się klasykami?
Nachyla się, szuka czegoś w szufladzie i podaje mi Salambo Gustawa Flauberta.
– Masz, przeczytaj to. Jeszcze jedno pytanie: jakie zazwyczaj dostajesz oceny z francuskiego?
– Mierne i dostateczne mniej, ale najczęściej… mierne.
Oddaje mi moje wypracowanie, gdzie na marginesie widnieje „5-" zapisane czerwonym atramentem oraz uwaga: „Dużo oryginalnych pomysłów. Spędziłam miłe chwile, czytając twoje opowiadanie".
Panna Van Lysebeth lubi dyskutować ze mną po lekcjach. Rozmawiamy o historii literatury światowej. Opowiada mi o śledztwach sędziego Di autorstwa Roberta van Gulika i o Mahabharacie. Wciąż otwiera przede mną nowe horyzonty. Pewnego dnia zaproponowała, że podwiezie mnie do domu. Nieco się dziwię, bo wybiera niewłaściwą drogę, ale nic nie mówię. Zatrzymuje auto na poboczu pustej drogi i spogląda mi głęboko w oczy. Nadal się nie odzywam, widząc, jak jej ręka puszcza kierownicę i dotyka mojej dłoni.
Читать дальше