Wykorzystywane szczury płynęły po ziarna, a wykorzystujące je zabierały. Dopiero gdy te się nasyciły, zwierzęta wykorzystywane ośmielały się same pożywić. Popychadło zaś, niezdolne do przepłynięcia basenu ani do sterroryzowania pozostałych, nie miało innego wyboru, jak tylko zadowolić się resztkami.
Wszystkie szczury maltretowały popychadło, wszystkie szczury wykorzystujące biły wykorzystywanych – zapewne w celu przypominania o przydzielonej im roli. Najbardziej zaskakujący jest jednak fakt, że jeśli w jednej klatce zgromadzi się sześciu wykorzystujących, zwierzęta te będą walczyć całą noc, a nad ranem pojawi się znów dwóch wykorzystujących, dwóch wykorzystywanych, jeden działający samodzielnie i jedno popychadło.
Podobnie stanie się, jeśli zbierzemy razem szczury wykorzystywane, samodzielne albo popychadła. W każdym przypadku podział ról będzie ten sam.
Eksperyment modyfikowano, wprowadzając do klatki nawet dwieście szczurów. Po długiej nocnej bitwie rankiem zaobserwowano, że powstała klasa wykorzystujących, która wytworzyła sobie kilka warstw podwładnych. Ci nie musieli już nawet terroryzować wykorzystywanych, gdyż inni robili to za nich. Co ciekawe: znajdujące się na samym dole popychadła były jeszcze bardziej maltretowane. Jak gdyby na znak ostrzeżenia, trzy z nich zostały poćwiartowane przez pozostałych towarzyszy i ukrzyżowane na siatce klatki.
Naukowcy z Nancy poszli jeszcze dalej w swoich badaniach. Otworzyli czaszki zwierząt biorących udział w doświadczeniu i zrobili sekcję ich mózgów. Okazało się, że zwierzęta, u których znaleziono najwięcej oznak stresu, nie były popychadłami lub osobnikami wykorzystywanymi, lecz właśnie wykorzystującymi, które bały się utraty swojego uprzywilejowanego statusu i konieczności pływania po pożywienie".
Wielokrotnie wracam do tego artykułu, by lepiej zrozumieć jego znaczenie. Dlaczego pannie Van Lysebeth zależało, bym przeczytał właśnie ten tekst? Zapewne, cytując jej słowa, ma on mi ułatwić „znalezienie mojego miejsca na ziemi". Gdy tylko zbierze się więcej niż dwóch osobników, wśród ludzi zaczynają powstawać zależności – wyłaniają się wykorzystujący i wykorzystywani. Dlatego właśnie rewolucjoniści z pokładu „Bounty", buntownicy i idealiści, w końcu pozabijali się nawzajem. To wyjaśniałoby także porażkę komunizmu i chrześcijaństwa, a także porażkę każdego innego ruchu politycznego, mającego u swych podstaw bunt, utopię lub mistycyzm.
Edmund Wells opisuje w gruncie rzeczy przekleństwo życia w grupie. Jakiekolwiek by były oryginalne intencje, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wejść innym na głowę. A jeśli nawet wykorzystujący odmówią wypełniania przydzielonej im roli, wykorzystywani zmuszą ich do tego! Robotnicy wymagają tego od swoich przełożonych, wyznawcy od swoich guru, a obywatele od prezydentów. Wolność napawa ludzi strachem przed samodzielnym myśleniem i braniem na siebie odpowiedzialności…
Chcę być jednostką Autonomiczną…
Oraz Anarchistą, Autodydaktą i Agnostykiem.
Moje życzenie się spełniło. Rodzice przestali się kłócić. Sześć miesięcy temu, zamiast „do widzenia", przed wyjściem z domu tata zawołał: „Mam już dość życia z histeryczką i anorektyczką! Rozwodzę się, mój adwokat skontaktuje się z tobą". Mam szesnaście lat. Jestem już duża. Zarabiam na życie. Nie będę już marnować moich modlitw na prośby o pogodzenie się rodziców. Wolę prosić o coś, co sprawi przyjemność mnie samej.
Wczoraj w nocy śniło mi się, że wygrałam konkurs piękności. Wszyscy padali mi do stóp i mówili, że jestem najszczuplejsza i najpiękniejsza. Wygląda mi to na nowy cel, który powinnam osiągnąć: wygrać eliminacje do konkursu Miss Universe. Zabawne określenie, Miss Universe… Tak jakby jury było przekonane, że nigdzie poza Ziemią, w całym kosmosie, nie ma piękniejszej…
W poprawczaku ćwiczę mój talent pokerzysty. Udaje mi się rozszyfrować nie tylko wyraz twarzy przeciwników, lecz także niemal niezauważalne ruchy rąk, ramion, skurcze źrenicy.
Udaje mi się nawet, nie patrząc na kogoś bezpośrednio, wyczuć, że jego brwi lekko się unoszą z zaskoczenia lub zadowolenia. Umiem też czytać z żyłek na twarzy: pulsowanie w skroni lub na szyi. Ruch jabłka Adama wskazuje na to, że ktoś przełknął ślinę. Lecz najbardziej wymowną częścią ciała są wargi.
Niewiarygodne, jak te dwa różowe mięśnie potrafią zdradzać myśli moich przeciwników. Niewielu graczy potrafi zapanować nad ustami. Jeśli o mnie chodzi, znalazłem na to sposób – zapuściłem wąsy, które ocieniają tę część twarzy. Mają one jeszcze tę zaletę, że zasłaniają rynienkę nad moją górną wargą, zbyt głęboką, przypominającą zajęczą wargę.
Gram ze strażnikami. O papierosy. Nalegają, bym pił z nimi wódkę; wyobrażają sobie, że pijany będę miał mniejsze szczęście. Nie wiedzą jednak, że wódkę znam od dawna, odkąd byłem w brzuchu mojej matki. Udaję, że jestem lekko wstawiony. I znów wygrywam.
– Na pomoc!
Rozpoznaję głos Wani. Biegnę, porzuciwszy sekwens w kolorze, na który postawiłem dwieście papierosów. Po raz kolejny mój przyjaciel wpakował się w sytuację bez wyjścia. Jakiś olbrzym stara się właśnie pozbawić go przytomności. Jak zwykle ratuję mojego podopiecznego, ale Wania korzysta z okazji, wydobywa nie wiadomo skąd jakąś butelkę i roztrzaskuje ją na czaszce napastnika. Ten zwala się ciężko na ziemię.
Po chwili nadbiegają strażnicy. Za nimi dyrektor. Pyta, kto jest za to odpowiedzialny. Wania wskazuje na mnie. Nagle dociera do mnie, że on mnie nienawidzi. Nienawidzi mnie od pobytu w sierocińcu w Sankt Petersburgu, gdyż od tamtego czasu zawdzięcza mi wszystko. Nienawidzi mnie bardziej za każdym razem, gdy przychodzę mu z pomocą. Niezdolny do spłacenia swojego długu, popadł w nienawiść.
Wiele rzeczy można wybaczyć, lecz nie to, że ktoś nam pomógł.
To już druga rzecz, jakiej nauczyłem się w poprawczaku. Pomagać tylko tym, którzy potrafią to znieść i nie będą mi tego później wyrzucać. A niewielu jest takich.
Potem wszystko toczy się bardzo szybko. Nie próbuję nawet przedstawiać mojej wersji wydarzeń, wiem, że nikt mi nie uwierzy. Każdy widzi, jaki Wania jest drobny, a ja z kolei rosły – nikt nie ma wątpliwości, kto uporał się z leżącą na ziemi ofiarą.
I tak nie chciałem zostać w poprawczaku. Dobrze się składa. Zostaję odesłany do azylu dla chorych psychicznie w Brześciu.
Niewielka salka wytapetowana jest na czerwono. Wraz ze swoimi braćmi Nathalie uczestniczy w seansie hipnozy. Jak przystało na prawdziwych pasjonatów, zarezerwowali miejsca w pierwszym rzędzie.
Mistrzem ceremonii jest Sibelius, francuski hipnotyzer. W świetle reflektorów pojawia się w czarnym smokingu wykończonym jedwabiem. Gdy tylko podnosi się kurtyna, Sibelius zaczyna wychwalać możliwości sugestii. Wygłasza krótki wykład naukowy, z którego wynika, że wystarczy tylko uparcie do czegoś przekonywać, a ludzie nam uwierzą. Twierdzi nawet, że potrafiłby przekonać każdego z obecnych na sali do tego, że jest deską. Czy jest ktoś chętny do tego eksperymentu? Wstaje młody mężczyzna w jeansach, podnoszone siedzenie głośno trzaska.
Bardzo szybko Sibelius sprawdza, czy nowy królik doświadczalny jest czuły na jego prośby. „Jest pan sztywny jak deska, całkiem sztywny" – powtarza do znudzenia, aż wreszcie woła: „Jest pan deską! Sztywny jak deska, nie może się pan ruszyć, jest pan deską, deską!". Przy pomocy nastoletniej asystentki, niewiele starszej od Nathalie, mistrz układa zahipnotyzowanego mężczyznę między dwoma krzesłami: głowa leży na jednym, nogi na drugim. Zaprasza trzech widzów, by wspięli się na brzuch królika doświadczalnego, który jak to porządna deska, nie ugina się pod ich ciężarem.
Читать дальше