Lisa obudziła się, przestraszona. Było ciemno, leżała w trawie. Niedaleko spał Wasyl.
Nasłuchiwała.
Znów ten sam dźwięk, który ją zbudził. Bezgłośnie podczołgała się do ukochanego.
– Wasia! – szepnęła. – Ktoś jest na wyspie.
Zbudził się i odszukał jej rękę. Przez chwilę leżeli nieruchomo wsłuchani w cichy plusk fal uderzających o kamienie i głosy zwierząt na lądzie.
– Tam! Słyszysz? – powiedziała mu do ucha.
Wasia powoli wstał i skierował się na środek wyspy. Jego postać pochłonął mrok.
Nie musiała go upominać, by był ostrożny. Wasia miał czujność we krwi, był dzieckiem natury.
Leżała, a serce jej łomotało. Nagłe poruszenie na wyspie przerwało ciszę, zatrzepotały skrzydła spłoszonego ptactwa. Odetchnęła z ulgą.
Wrócił Wasia i położył się blisko niej.
– To tylko ptaki – uśmiechnął się. – Ale na brzegu nadal słychać głosy ludzi i rżenie koni. Musimy więc czekać. Zimno ci?
Nie zaprzeczyła.
– Ale ty jesteś taki ciepły.
– W takim razie jakoś będziesz musiała znieść moją bliskość.
– Czuję się bezpieczna przy tobie – rzekła z ufnością.
Wasyl przyciągnął ją do siebie,
– Nigdy nie zapomniałem twej dobroci, Liso. To wspomnienie było dla mnie niczym promyk słońca w zimnym świecie. A teraz znów cię spotkałem. Ach, Liso, jestem taki szczęśliwy.
– Czyżbyś naprawdę mnie potrzebował? – spytała z niedowierzaniem.
– Chętnie poświęcę swe nędzne życie, by ocalić twoje.
– Wiesz dobrze, że życie bez ciebie nie ma dla mnie żadnej wartości. Och, Wasia, jak dobrze, że znów jestem wolna, że jestem z tobą. Że rozwiały się lęki z przeszłości Czuję się tak, jakbym nigdy nie przeżyła tych gorzkich, samotnych lat.
Wasia oparł głowę na jej ramieniu i lekko dotknął wargami jej szyi.
Był taki ciepły, grzał jej ciało w chłodną noc.
– Spróbuj zasnąć, Liso – poprosił niewyraźnie.
– Uhm – mruczała. – Tak mi dobrze, byłam całkiem przemarznięta. Twoje dłonie są takie gorące.
Odwróciła sennie głowę. Delikatnie gładziła bliznę na jego boku.
– Liso, przestań!
– Dlaczego?
– Bo nie zdołam dotrzymać obietnicy.
– Jakiej obietnicy? – spytała, jakby nie rozumiejąc.
– Że cię nie pocałuję.
– Nie rób tego – szepnęła prosząco. – Odsuń się.
Ale i ona poddała się nastrojowi chwili. Była jak zaczarowana. Z drżeniem gładziła jego twarz, a wargami dotykała skroni, wychudzonych policzków, szyi. Tylko nie ust.
– Jutro możemy już nie żyć – rzekła cicho.
Wasyl przygarnął ją mocniej. Przestraszona usiłowała wysunąć się z jego objęć. Przez krótką chwilę zastygli w bezruchu. Pochylił się nad nią, a ona zajrzała mu głęboko w oczy, w których czaił się lęk, że może przerazić ukochaną. Dłonie objęły ją mocniej.
– Nie, Wasia, nie – wzdychała cicho.
Ale tym razem nie zdołała go powstrzymać. Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy, poczuła bijący od niego żar i drżenie ciała. Przymknęła oczy.
Wtedy ją pocałował. Długo tłumiona namiętność wybuchła z siłą, która ją oszołomiła. Przylgnął wargami do jej ust, tłumiąc wszelkie słowa protestu. Lisa zanurzyła dłonie w jego włosach i przygarnęła mocno, jakby w obawie, że mogłaby go stracić. Ale on tulił ją i pieścił, pragnąc ochronić przed zimnym i nieprzyjaznym światem.
Wreszcie oderwał się od jej ust i błądził wargami po szyi.
Lisa dała się porwać fali uniesienia, która ją przeraziła, ale też obudziła najskrytsze tęsknoty.
– Wasyl, boję się – szepnęła. – Osada szwedzka. Obiecałeś…
Niecierpliwe dłonie sunęły w górę, gładziły jej twarz. Popatrzył w pociemniałe teraz, zasnute mgłą oczy dziewczyny.
– Nie lękaj się! – powiedział. – Nie uczynię ci nic złego. Dotrzymam słowa. Chcę cię tylko całować.
Lisa westchnęła i już przestała się bronić. Jego usta były takie gorące!
– Ta baśń mija się z prawdą – wyrzekła nagle.
– Dlaczego?
– Wielu dzielnych książąt pragnęło uratować Wasylissę. Ale ona nie chciała odejść z zamku Mściciela.
– Dlaczego?
– Ponieważ pokochała złego czarodzieja, który tak naprawdę wcale nie był zły.
– Skąd wiesz?
– Kocham cię, Wasylu.
Milczał, a serce wypełniało mu bezgraniczne szczęście. Potem oparł czoło o jej policzek i wyszeptał:
– Liso, najdroższa, moja ukochana!
Wasylissa z drżeniem, ale i bezmierną czułością przyjęła całą miłość Czarodzieja.
Wasia spał w jej ramionach. Leżała nieruchomo, wpatrując się w granatowe niebo. Na Dagø firmament niebieski wyglądał inaczej. Niektóre gwiazdozbiory wprawdzie widoczne były i tu, ale jakby w innym miejscu.
Z dala od swych rodzinnych stron, z człowiekiem innej narodowości u boku, leży wsłuchana w odwieczny szum fal.
Wasyl nie odezwał się słowem, zapadł w głęboki sen.
Czy teraz ją porzuci?
Dotknęła czarnych, gęstych włosów.
– Wasyl, zaczyna świtać, ucichło na skałach. Nie możemy czekać do brzasku.
Przeciągnął się i wstał.
– Ubierz się, ale nie zakładaj butów, ja je wezmę.
W milczeniu wykonywała jego polecenia. Rzuciła mu nieśmiałe spojrzenie, ale on nie zwracał na nią uwagi.
– To okropne, że znów musimy się zamoczyć – odezwała się z wymuszoną obojętnością. – Poza tym taka jestem głodna.
– Cierpliwości – rzekł z napięciem w głosie. – Chodź. Nie musimy płynąć pod powierzchnią, ale poruszaj się ostrożnie.
W milczeniu weszli do wody, która wydawała się cieplejsza od powietrza. Lisa płynęła za Wasią, a jej serce przepełniał lęk, co też ukochany o niej myśli. Gdyby choć spojrzał na nią, uśmiechnął się albo dał jakiś znak, że nadal coś dla niego znaczy.
Nie potrafiła nawet płakać, czuła w sobie jedynie przeraźliwą pustkę.
Płynęli wzdłuż skał na wschód, aż dotarli do plaży. Wydostali się na ląd. Lisa była taka zmęczona, że z trudem trzymała się na nogach.
– Wkładaj buty! I szybko biegniemy, żebyś nie zmarzła!
– Dokąd idziemy?
– Czy nie wybieraliśmy się do Chersonia, do kwatery atamana?
– Tak – rzekła Lisa przygaszona.
– Jesteśmy niedaleko. Pospiesz się.
Podał jej rękę, a ona chwyciła ją i podążyła za nim, milcząca i smutna.
Może powinnam być wdzięczna, że nie pozostawił mnie na pastwę losu? myślała. Ale gorzej już nie mógł mnie potraktować.
Dotarli do chutoru, w którym spędzili poprzednią noc. Przez całą dobę nie zbliżyli się nawet o metr do Chersonia.
Było już jasno. Z jakiejś bramy doleciał ich cudowny zapach świeżo upieczonego chleba.
– Poczekaj tu – poprosił Wasia. Wrócił po chwili z bochenkiem chleba, który podzielił na pół. Posilając się, ruszyli przez ciche uliczki.
– Podjadłaś trochę? – spytał.
– Tak. Czy idziemy w stronę stajni?
– Zgadłaś.
– Myślisz, że Dymitr…
– Właśnie to chcę sprawdzić.
Zobaczyli swoje konie oraz Dimy, który spał w sianie. Lisa odetchnęła z ulgą.
Wasyl ujął ją za rękę i pociągnął na bok, tam gdzie nikt nie mógł ich dostrzec.
– O co chodzi? – spytała przelękniona.
Oparł ją o drewnianą ścianę i stanął na odległość wyciągniętych ramion.
– Chcę cię o coś zapytać! – Jego ciemne oczy, na pozór napastliwe, kryły w sobie całkowitą bezbronność. – Liso, teraz już wiesz o mnie wszystko, wiesz, jaki jestem. Jeśli uda mi się znaleźć kogoś, kto za mnie poręczy, a wierzę gorąco, że tak się stanie, to czy nadal będziesz skłonna mnie poślubić?
Читать дальше