Margit Sandemo
Jasnowłosa
Z norweskiego przełożyła Lucyna Chomicz-Dąbrowska
Przez naddnieprzańskie stepy spowite jeszcze nocnym mrokiem wędrowało dwoje ludzi, kierując się na południe w stronę Morza Czarnego. Jonas Koppers zdążał do Kizi-Kirmen w nadziei, że uda mu się tam zdobyć zboże dla mieszkańców jego osady. Ubrany na czarno, o kamiennej twarzy, na której zastygła podejrzliwość, zahartowany przez wiatr i niepogodę, z uporem parł naprzód, od czasu do czasu upominając swą młodziutką krewną, by nieco przyśpieszyła kroku.
Lisa wlokła się z tyłu bynajmniej nie dlatego, że tempo marszu przerastało jej możliwości. Raczej odnosiło się wrażenie, że ta wyprawa w ogóle jej nie obchodzi.
Nikt w osadzie nie rozumiał Lisy. Zresztą, jak mogliby ją pojąć ci prości, pochłonięci przyziemnymi sprawami ludzie, bogobojni i chorobliwie dumni.
Dziewczyna wprowadzała niepokój w ich świecie wartości, ponieważ tak bardzo się od nich różniła. Weszła w szczególny wiek; nie była już dzieckiem, a nie stała się jeszcze kobietą. Delikatna, wręcz eteryczna, miała włosy koloru blond i wielkie błękitne oczy. Inni przy niej wyglądali ciężko i kanciasto. Wszyscy uważali, że Lisa jest trochę dziwna, a dziewczyna nie czyniła nic, by udowodnić, że jest inaczej.
Jonas zatrzymał się, żeby na nią poczekać. Nic odezwał się ani słowem, ale widać było, że jest zniecierpliwiony. Uśmiechnęła się doń przepraszająco. To właśnie ten uśmiech, który wiecznie błąkał się na jej twarzy, tak bardzo wszystkich irytował.
Och, ta Lisa, myślał Jonas, jak trudno z nią postępować. W ogóle nie obchodzi ją nasza walka o przetrwanie. Zachowuje się tak, jakby była ponad to. Ona, najbiedniejsza i najlichsza wśród dzieciaków z osady.
Już w naszych rodzinnych stronach, na wyspie Dagø, nie było z nią lepiej, jednak w czasie długiej wyprawy na Ukrainę zrobiła się zupełnie nieznośna. Może to rozpacz z powodu utraty rodziny zmąciła jej umysł? Chociaż nie, nie widać było po niej cierpienia, gdy jedno po drugim umierali jej najbliżsi.
Jak to się zresztą stało, że sama nie umarła? Czyż nie była najdelikatniejsza i najbardziej krucha? Ileż to razy podczas tragicznego marszu na południe powtarzaliśmy: „Biedne dziecko, nie zdoła wytrzymać trudów wyprawy. Trzeba się pogodzić z tym, że wkrótce ją stracimy”.
Przeszło pięciuset ludzi pożegnaliśmy po drodze, a ona przeżyła! To niesprawiedliwe! Przecież nie ma z niej żadnego pożytku. A my musimy przetrwać! Musimy!
Zasępiony ruszył dalej, stawiając długie, ciężkie kroki, a Lisa niechętnie szła za nim.
Na drugim brzegu Dniepru zaczynało się powoli rozwidniać. W oddali widać było jakiś pożar, ale blask płomieni coraz słabiej odcinał się na tle jaśniejącego nieba.
Nagle doszły ich hałaśliwe okrzyki, dudnienie w bębny, głośna muzyka. Jonas na moment przystanął. Czyżby Tatarzy? Rzucił niespokojne spojrzenie na Lisę. Z lękiem myślał o tej młodziutkiej jasnowłosej piękności i pozbawionych jakichkolwiek skrupułów Tatarach.
Był rok 1783 i południowa Ukraina stanowiła, łagodnie mówiąc, niespokojny zakątek Europy. Caryca Katarzyna ostatecznie przyłączyła naddnieprzańskie stepy do imperium rosyjskiego. Podjęła przy tym próbę skolonizowania tych terenów. Na jej rozkaz przesiedlono w te rejony szwedzkich chłopów z wyspy Dagø.
To prawda, że uciemiężonym przez arystokrację chłopom nie wiodło się najlepiej na rodzinnej ziemi. Ale wyspa na Bałtyku była przecież ich ojczyzną. Tu zaś wszystko było obce. Zostali zmuszeni do osiedlenia się na dalekim nieurodzajnym stepie na południowo-zachodniej Ukrainie w sąsiedztwie innych narodów. Musieli walczyć o zachowanie odrębności kulturowej i religijnej, a jednocześnie, jak zaplanowała caryca, dawać odpór ewentualnym atakom z zewnątrz.
Wśród łez i lamentu opuściło wyspę Dagø tysiąc dwustu ludzi.
Po dwunastu miesiącach wędrówki, pierwszego maja 1782 roku, wycieńczona resztka pozostałych przy życiu przesiedleńców dotarła do miejsca, jakie im wyznaczono na stepie. Zaledwie pięćset osób zdołało wytrzymać trudy tułaczki, ale w nowej ojczyźnie padali jak muchy, dziesiątkowani przez szalejące epidemie chorób, wobec których – tak jak i wobec nowego klimatu – ich organizmy okazały się bezbronne. Nie potrafili się też obronić przed napadami rozbójników. Niewielka grupka Szwedów, przedstawicieli dumnego i miłującego wolność narodu, stopniała katastrofalnie.
Ale powoli zwyciężyła w przybyszach wola życia. Płacz i marzenia umarły w codziennej walce o przetrwanie.
– Pospiesz się – mruknął Jonas. – Musimy minąć to niespokojne miejsce, póki jeszcze się całkiem nie rozwidniło.
Znajdowali się bardzo blisko granicy z imperium osmańskim i choć chwilowo Rosja nie prowadziła wojny z Turcją, w przygranicznych rejonach nigdy nie panował pokój. Tatarzy bardzo często grabili tereny, które zostały im odebrane.
Ciekaw jestem, ile prawdy zawiera plotka, że ojcem Lisy jest bogaty arystokrata, który kiedyś odwiedził Dagø, zastanawiał się Jonas. Nigdy się tego nie dowiemy, bo matka dziewczyny nie żyje. Ale ta mała w niczym nie przypomina mojego kuzyna, który uchodził za jej ojca. Delikatne, szlachetne rysy twarzy… Jej błękitne niczym niezabudki oczy zdają się skrywać jakąś tajemnicę, a mimo to spoglądają jakby bez wyrazu. Skąd się w niej to wzięło? Doprawdy, nie mogła tego odziedziczyć po członkach naszej społeczności!
Nagle Jonas skulił się odruchowo, bo oto z mroku przed ich oczyma wyłoniło się obozowisko, w którym roiło się od pokrzykujących Tatarów. Zapewne przez całą noc raczyli się marnym piwem drożdżowym.
– Szybko, ukryjmy się w zaroślach nad brzegiem rzeki – syknął. – Może uda nam się tamtędy przemknąć.
Posuwali się ostrożnie pod osłoną suchych, kłujących krzewów. Kiedy znaleźli się mniej więcej na wysokości ogniska, Lisa przystanęła gwałtownie.
– Popatrz, wuju! – szepnęła. – Co oni robią?
Jonas zacisnął zęby. Wprawdzie Szwedzi sami doświadczyli wielu nieszczęść, jednak to nie stłumiło w nich wrażliwości na cudzą krzywdę.
– Złapali jeńca. Biedak!
Lisa szeroko otwartymi oczyma przypatrywała się okrutnemu spektaklowi. Tuż przy ognisku, przy wbitym w ziemię palu, tkwił przywiązany za ramiona mężczyzna. Wokół nieszczęśnika krążyli pijani Tatarzy z płonącymi pochodniami i smagali go ogniem, inni zaś ciskali weń kamieniami. Do uszu Jonasa i Lisy dochodziły jęki maltretowanego.
– To przecież młody chłopak – powiedziała dziewczyna przerażona.
– Kozak zaporoski, poznaję po stroju – mruknął Jonas. – Kozacy zaporoscy są śmiertelnymi wrogami Tatarów, więc ten młodzieniec zapewne nie zdąży się zestarzeć. Chodź! Musimy już iść.
Lisa nie ruszyła się z miejsca. Nie mogła oderwać wzroku od przywiązanego do pala mężczyzny oświetlonego blaskiem płomieni. Z jego ramion zwisała w strzępach nadpalona rubaszka. Pod gęstymi, mokrymi od potu i klejącymi się do czoła włosami dziewczyna ujrzała twarz niezwykłej urody. Teraz malowały się na niej wyczerpanie i ból.
– Ależ oni go zabiją! Musimy mu pomóc.
– Oszalałaś? Chcesz zawisnąć obok niego? Szybko, uciekajmy, póki jeszcze nie jest za późno!
Jonas pociągnął Lisę za sobą.
Gęsta zasłona obojętności znów opadła na jej oczy i świadomość.
Читать дальше