– Dzień dobry, sir – powiedział do markiza. – Słyszałem od najmłodszej córki, że uratował pan Charis z bardzo nieprzyjemnej sytuacji.
– Z katastrofy dyliżansu – rzekła Charis, zanim markiz zdołał odpowiedzieć.
– Och, znowu! – wykrzyknął pastor. – Jeżdżą zbyt szybko po tych wąskich drogach. Mówiłem to dziesiątki razy.
– Zgadzam się z panem – podjął markiz. – Ale na szczęście mogłem zaprowadzić porządek i pańska córka nie ucierpiała.
– Cieszę się z tego. Czy mogę poznać pana nazwisko?
– Stowe – odrzekł markiz. Był tak przyzwyczajony, że ludzie reagują na dźwięk jego nazwiska najpierw zaskoczeniem, a potem podziwem, iż zdziwił się, gdy proboszcz powiedział tylko:
– Jestem panu bardzo wdzięczny, panie Stowe, i mam nadzieję, że zostanie pan na lunchu. Nazywam się Tiverton.
Gdy to mówił, Ajanta wróciła do pokoju, niosąc stos talerzy.
– Zaprosiłyśmy już pana Stowe'a na lunch – rzekła – ale powiedział, że prosi tylko o szklankę jabłecznika.
– Wydaje się, że to niegościnne – stwierdził pastor. – Jaka szkoda, że nie mogę zaproponować panu czegoś mocniejszego, ale obawiam się, że nie stać mnie na dobre wino. Jeśli chodzi o alkohol, nie znoszę niczego, co nie jest najlepszej jakości. Markiz uśmiechnął się.
– Zgadzam się z panem i bardzo smakuje mi jabłecznik, który jak sądzę, jest miejscowej produkcji.
– Z jabłek z naszego sadu. Uważam…
– Proszę cię, papo, usiądź – przerwała Ajanta. – Jak wiesz, zwlekaliśmy z lunchem, czekając na Charis, ale nie możesz spóźnić się na pogrzeb.
– Na pogrzeb? – spytał jej ojciec. – Czy dzisiaj czeka mnie pogrzeb?
– Wiesz, że tak, papo. Pogrzeb pani Jarvis. Nie możesz o tym zapomnieć.
– Nie, nie mogę zapomnieć – zgodził się pastor, siadając na krześle, na honorowym miejscu. Ze sposobu, w jaki to mówił, markiz doszedł do wniosku, że proboszcz często zapominał o pogrzebach i innych obowiązkach religijnych.
– Dowiedziałem się, sir – powiedział uprzejmie – że pisze pan książki.
Na twarzy gospodarza pojawił się entuzjazm.
– Doszedłem do najciekawszej części książki, którą teraz piszę, i bardzo mnie denerwuje, gdy mnie od niej odrywają.
– O czym jest w niej mowa?
– Zestawiam w niej wszystkie religie świata. To bardzo ciekawy temat, naprawdę ciekawy! Będzie to moja szósta, nie – siódma książka!
– Gdy papa pisał o Grekach, dostałam na chrzcie imię Charis – wtrącił głos obok markiza.
– A pani siostra?
Mówiąc to markiz spojrzał na Ajantę, która siedziała tyłem do okna i wokół jej złotych włosów zdawała się tworzyć aureola. Pomyślał, że wygląda niczym jedna z greckich bogiń, ale chwilowo nie potrafił sobie przypomnieć jej imienia.
– Ajanta urodziła się, gdy papa pisał o religiach Indii – poinformowała go Charis – Darice – gdy zajmował się Persami, a Lyle – gdy omawiał katolicyzm we Francji.
– Postawił pan sobie z całą pewnością ogromne zadanie, sir – powiedział markiz do gospodarza.
– Bardzo interesujące, panie Stowe, zapewniam pana.
– A czy syn ma zamiar pójść w pańskie ślady?
– Och, nie – odparł proboszcz. – Lyle studiuje teraz w Oxfordzie i obawiam się, że jego zainteresowania nie są zbyt naukowe, prawdę mówiąc, sądząc po świadectwach, zdobywanie wiedzy zupełnie go nie interesuje.
– Jestem pewna, że Lyle będzie dobrym studentem, gdy jego nauka potrwa trochę dłużej – rzekła Ajanta.
Sposób, w jaki wyraźnie broniła brata, powiedział markizowi, że bardzo wiele dla niej znaczył.
Ajanta zaczęła podawać przygotowane przez siebie jedzenie całej rodzinie, zgromadzonej wokół stołu. Markiz zorientował się, że była to potrawka z królika, ugotowana – sądząc po zapachu – z ziołami, cebulą i świeżymi grzybami. Choć zjadł już poprzednio tyle, że nie miał wcale apetytu, poczuł nieomal żal, że nie skosztuje tego dania. Niemniej jednak popijał wolno jabłecznik i bawił się obserwowaniem tej swojskiej scenerii.
Zorientował się w pewnej chwili, że Darice spogląda na niego z takim samym podziwem jak Charis, i pomyślał, iż wygląda zupełnie jak biało – różowy aniołek, malowany przez Bouchera. Uśmiechnął się do niej przez stół, a ona spytała:
– Czy jest pan bardzo, bardzo bogaty?
– Nie powinnaś zadawać takich pytań – skarciła ją ostro Ajanta.
– Dlaczego nie? – spytał z przekorą markiz, i zwrócił się do Darice: – Dlaczego uważasz, że jestem bogaty?
– Bo ma pan cztery konie, a kupno i utrzymanie koni kosztuje bardzo, bardzo dużo.
Markiz zaśmiał się.
– To prawda, wiem to niestety z własnego doświadczenia.
– Obawiam się – powiedział pastor – że cała moja rodzina pragnie jeździć konno, ponieważ jednak stać nas tylko na jednego konia pod siodło i drugiego, który obwozi moją dwukółkę po parafii, muszą jeździć po kolei.
– A Darice oszukuje! – poinformowała go Charis – bo zawsze skłania Ajantę, by odstąpiła jej swoją kolejkę.
Darice spojrzała przez stół na siostrę, potem odezwała się cicho, wyglądając przy tym – zdaniem markiza – bardziej niż zwykle anielsko:
– To nie tylko nieuprzejmość z twej strony, lecz i donosicielstwo!
– Darice ma słuszność – powiedziała Ajanta – i nie chcemy znudzić pana Stowe'a rodzinnymi sprawami.
– Ależ mnie to interesuje – zaprotestował markiz. Zabrzmiało to, jak gdyby rzucał wyzwanie Ajancie, a dziewczyna spojrzała na niego w sposób, który sugerował, że jego wyzwanie zostało przyjęte, i odpowiedziała chłodno:
– Nie pojmuję, dlaczego.
– Bardzo dobrze, wyjaśnię to pani – odparł. – Nigdy w życiu, choć bardzo wiele podróżowałem i spotkałem wielu ludzi, nie natrafiłem na rodzinę składającą się z trzech kobiet tak zadziwiająco i uderzająco pięknych!
Kierując te słowa wprost do Ajanty zauważył w jej oczach najpierw zdumienie, a potem coś, co mogło być odczytane jedynie jako dezaprobata. Nie miała jednak szansy, by odpowiedzieć, gdyż Charis wydała okrzyk zadowolenia.
– Naprawdę tak pan uważa? – spytała. – Czy naprawdę sądzi pan, że jesteśmy ładniejsze od wszystkich kobiet, które pan widział?
– Dokładnie to właśnie mówiłem – odparł.
– Powiedziałam przedtem, że jest pan wspaniały! – ciągnęła Charis. – A teraz myślę, że jest pan najmilszym człowiekiem, jakiego spotkałam.
– Dosyć tego, Charis! – wtrąciła ostro Ajanta.
Mówiąc to wstała ze swego miejsca w końcu stołu, zabrała talerz swój i Darice, i odstawiła je na kredens. Potem, nie patrząc na markiza, wzięła ze stołu naczynie z potrawką. Miał wrażenie, że wychodząc zamiotła falbanami bawełnianej sukni w wymowny sposób, i bardzo go to rozbawiło.
Pod koniec lunchu proboszcz uraczył markiza niezwykle ciekawym sprawozdaniem z książki na temat religii islamu, którą właśnie pisał.
– Chciałbym tylko, by w okolicy można było znaleźć opracowania, których potrzebuję – powiedział. – Pragnąłbym wybrać się do Oxfordu, ale obawiam się…
Zanim zdążył powiedzieć coś więcej, Ajanta przerwała:
– Papo, nie możemy tego…
Urwała, jak gdyby nagle uświadomiła sobie, że markiz, człowiek obcy, słucha rozmowy o ich sprawach osobistych, i powiedziała sztucznie opanowanym tonem:
Читать дальше