– Teraz już nie muszę odradzać ci małżeństwa ze mną powiedziała do Miklosa.
– Zrujnowałbym sobie życie, gdybyś nie wyszła za mnie – odparł. – Ale, kochanie, przyznaję, że ten fakt upraszcza nam niejedno.
Wziął ją w ramiona i dodał:
– Dla mnie nie miało znaczenia, kim jesteś. Zdałem sobie sprawę, że bez względu na konsekwencje nie mógłbym żyć bez ciebie.
Trzymał ją w objęciach, całował gorąco, tuląc mocno do piersi, jakby się bał ją utracić.
– Kocham cię! – powiedział podnosząc głowę. – Kocham cię tak bardzo, że potrafię myśleć tylko o tym, iż zostaniesz moją żoną i będziemy razem. Tak chciał los, gdy zetknął nas ze sobą wtedy w lesie.
– Wspaniały los – odrzekła ciepło. Znowu ją całował.
Wiele jeszcze spraw trzeba było załatwić przed ślubem. Większością zajął się Miklos. Przede wszystkim zadecydował, aby ślub nowego markiza odbył się dyskretnie i bez rozgłosu, gdyż tłumy, podniecenie i wywiady byłyby dla niego zbyt silnym przeżyciem. Burmistrz zgodził się tak ważnej osobistości – sławnemu muzykowi i markizowi – udzielić ślubu w hotelu.
Ceremonia zaślubin odbyła się więc w apartamencie, a że lekarze nalegali, aby Paul dbał o zdrowie i nie robił nic wyczerpującego, bo rana mogłaby się odnowić, burmistrz stojąc udzielał ślubu siedzącej naprzeciw parze. Po ceremonii trwającej zaledwie kilka minut ogłosił ich mężem i żoną. Dwa dni później Paul był już na tyle silny, że mógł udać się do kaplicy w ambasadzie brytyjskiej, gdzie pastor anglikański udzielił im skromnego, lecz pięknego ślubu, którego świadkami byli tylko Gizela i Miklos.
Potem Miklos wyjechał na Węgry, by zorganizować swoje własne wesele.
– Jeśli nie przybędziesz do mnie szybko – powiedział – wrócę i porwę cię! Gdy cię nie ma przy mnie, boję się, że znikniesz i będę cię musiał poszukiwać dniami i nocami w lasach.
– Postaram się przyjechać jak najprędzej – odpowiedziała. – Ale, kochanie, muszę sobie kupić kilka sukien, żebyś się mnie nie wstydził przed swoimi wytwornymi kuzynami, którzy ubierają się w Paryżu.
Ponieważ cytowała mu jego własne słowa, roześmiał się.
– Uwielbiam cię nawet w łachmanach, wiem jednak, że kobiety przywiązują szczególną wagę do strojów. Toteż zaczekam tydzień, ale nie dłużej.
Chciała zaprotestować i wyjaśnić, że na taką okazję nie można zrobić zakupów w ciągu jednego tygodnia, ale Miklos całował ją znowu, a wtedy oboje pomyśleli, że niepodobna czekać dłużej, aż się na zawsze połączą.
Na szczęście macocha Gizeli znała Wiedeń, a w nim najlepszych krawców. Przygotowywanie wyprawy panny młodej jest zawsze atrakcją. Dzięki obietnicy wyższej zapłaty i specjalnym nagrodom szwaczki praco-wały dniami i nocami. Wkrótce Gizela miała dość wytwornych i pięknych strojów, aby móc wybrać się na Węgry. Zamówiła też mnóstwo różnych fatałaszków.
Gdy wyjeżdżała z kuframi pełnymi sprawunków, ojciec droczył się z nią, mówiąc iż niewątpliwie przeobrazi się niedługo w ekstrawagancką księżnę Esterhazy. Cieszył się jednak jej szczęściem. Był także zadowolony ze swojego losu. Gizela nie wierzyła, by ktokolwiek mógł zająć miejsce matki w jego życiu po tylu latach wspólnej walki i cierpień, a także radości, którą daje odwzajemnione uczucie. Ale Alicja Milford wyznała, że kochała Paula, odkąd spotkali się po raz pierwszy, wiele lat przed narodzinami Gizeli. Teraz połączyli się w chwili, kiedy bardzo potrzebował towarzyszki życia.
Gizela zauważyła, że Alicja patrzy na ojca oczami pełnymi uwielbienia. Wiedziała, że cieszyć się będą życiem towarzyskim, które czekało ich w Anglii.
Kiedy przyjechali do Fertód, pałac ją oszołomił, cieszyła się więc, iż ojciec, dziedzic na Charleton, dawał sobie radę z panującymi tu zwyczajami.
Już wielka ozdobna brama z kutego żelaza, która otwierała się na dziedziniec rokokowego pałacu, zachwyciła ją. Do głównego wejścia zdobionego posągami i wazami z obu stron prowadziły szerokie schody. Nagle poczuła strach przed tym, co ją czeka. Ale uścisk ręki Miklosa, jego ciemne oczy wpatrzone w błękit jej oczu powiedziały jej, że nic się nie liczy oprócz ich miłości.
Teraz, tak jak tego pragnąłem – powiedział – pokażę ci mój pałac.
– Byłabym z tobą bardzo szczęśliwa nawet w wiejskiej chacie – odrzekła ściszonym głosem.
– Uwielbiam cię za te słowa, mój skarbie. A jutro zobaczysz, że to nieistotne wobec naszej miłości.
Jak mogłam kiedykolwiek sądzić, że sama jestem piękna, pomyślała z zażenowaniem Gizela ujrzawszy piękne kuzynki Miklosa. Lecz oczy, usta Miklosa, owe prądy, które ich przenikały, podpowiadały jej, że nie tylko piękno ciał zbliżyło ich do siebie, ale coś niebiańskiego, świętego.
W pałacu wszystko było bajeczne.
Następnego dnia, ubierana w ślubną suknię przez dwie pokojówki, które patrzyły na nią z podziwem i wykrzykiwały co chwila z zachwytu, Gizela poczuła się częścią czaru Węgier.
Dzień był upalny, złoty od słońca, a kiedy patrzyła przez okno na ogrody pełne kwiatów, trudno było uwierzyć, że nie śni. Może umarła i znalazła się w raju?
Raj, pomyślała uśmiechając się do własnych myśli, odnajdę dzisiaj wieczorem, w ramionach Miklosa.
Nie potrzebowała w Wiedniu kupować wianka z kwiatu pomarańczy, ponieważ na jej głowie, niczym korona, lśnił i jarzył się oślepiająco w promieniach słońca diamentowy dziadem. Piękny starodawny koronkowy welon, węgierskim zwyczajem nie zakrywający twarzy, tak delikatny, jakby utkały go pająki, spływał po jej ramionach na ziemię.
Wyglądała nie tylko młodo i czarująco, ale było w niej tyle uduchowienia i czystości, że Miklos miał ochotę upaść przed nią na kolana.
Ślub był bardzo wzruszający. Odbył się w starej kaplicy, którą szczelnie wypełniali przedstawiciele rodziny Esterhazych oraz węgierskiej arystokracji. Wiedziała, że ojca najbardziej ze wszystkiego fascynuje chór i muzyka organowa. Gdy ceremonia się skończyła, zagrali Cyganie, a z wyrazu jego twarzy odgadła, że miał ochotę przyłączyć się do nich.
Zabrzmiały dźwięki czardasza. Cyganie zaczęli tańczyć. Melodia na przemian płynęła wartkim strumieniem radosnych tonów, to znów nagle zmieniała się w rzewną pieśń melancholii i smutku. Urywała się gwałtownie i Gizela zaobserwowała, jak tańczący poddają się szaleńczej pasji i radości. Wirujące spódnice Cyganek, zwinność ciemnookich mężczyzn i muzyka ściskająca serce w niezwykły sposób odzwierciedlały miłość – taką właśnie, jaką ofiarowała Miklosowi i jaką sama została obdarowana.
Teraz powiedział, że mogą już odejść i ujął jej dłoń, która zadrżała.
Goście wciąż podziwiali tańce, a on prowadził ją przez ogród, gdzie ukryty w cieniu drzew czekał na nich markiz.
– A więc porzucasz mnie, moja kochana córeczko.
– Tak, papo! Miklos powiedział, że możemy już wyruszyć.
– Wiem, że chcecie być sami, mimo to zapraszam do Anglii. Przyjedźcie tak szybko, jak to możliwe. Pragnę wam pokazać Charleton.
W głosie ojca zabrzmiała nuta dumy, którą Gizela słyszała już wcześniej. Zarzuciła mu ręce na szyję.
– Przyjedziemy, papo, jak tylko skończy się nasz miodowy miesiąc. Chciałabym, żeby trwał bardzo, bardzo długo.
– Oczywiście. My z Alicją spędzimy nasz w Anglii. Będzie wspaniały, nawet jeśli musielibyśmy ciężko pracować.
– Będziecie się cieszyć każdą chwilą. – Pocałowała ojca, a potem macochę. – Opiekuj się papą – prosiła.
Читать дальше