– Ożenię się z tobą. Już wszystko zaplanowałem. Oddam pałac mojej rodzinie, będziemy tam bywać tylko z okazji ważnych uroczystości związanych z wizytą kogoś z rodziny królewskiej, jak na przykład z okazji przyjazdu cesarzowej Elżbiety.
Mówiąc to uścisnął ją jeszcze mocniej.
– Zamieszkamy w domku myśliwskim, który znajduje się w innej posiadłości Esterhazych. Nie będziemy bardzo bogaci, ale za to niezwykle szczęśliwi.
– Zrezygnujesz ze swych obowiązków? Nie mogę na to pozwolić.
– Będę je miał jako twój mąż – odparł z uśmiechem. – Niczego więcej nie pragnę, moja ukochana nimfo!
Chciała zaprzeczyć, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Po chwili powiedział:
– Idź do ojca, a ja wyjdę załatwić pewną sprawę. Nie zabawię dłużej niż godzinę.
Spojrzała niepewnie, a on ucałował jej dłoń, mówiąc:
– Zostaw wszystko mnie, kochana. I nie martw się więcej. Jesteś moja. W obliczu przeznaczenia nieistotne są argumenty… Ani twoje, ani czyjekolwiek.
Wyszedł, a Gizela posłusznie skierowała się do sypialni ojca. Czuła, że postępują nierozsądnie, nie potrafiła jednak stłumić w sobie radości.
Wczesnym popołudniem przyszła lady Milford. Siedziała teraz przy ojcu i czuwała nad nim, a Gizela z Miklosem jedli obiad w salonie.
– Powiedziałeś, że mam się z tobą nie spierać, drogi Miklosu, chcę jednak, abyś zastanowił się, zanim zrobisz coś, co z pewnością zasmuci twoją rodzinę i wpłynie na twoją pozycję głowy rodu.
– Przemyślałem to już skrupulatnie. Jesteś dla mnie ważniejsza od miliona moich złośliwych krewnych, a także od całego mojego wielkiego majątku.
Uśmiechnęła się do niego.
– Muzycy, poeci, malarze i dramaturdzy zawsze twierdzili, że miłość zwycięża wszystko. A kim my jesteśmy, żeby temu zaprzeczać? – powiedział.
– Kocham cię tak, że czasem aż tracę jasność myślenia – odpowiedziała z prostotą. – I dlatego, że cię kocham, nie zniosłabym świadomości, iż mogłabym cię zranić.
Po chwili dodała:
– Chciałabym ci… coś jeszcze powiedzieć.
– Co takiego?
– Postąpiłbyś niewłaściwie, żeniąc się ze mną. Dlatego może zamieszkamy z papą gdzieś skromnie w Wiedniu… lub na wsi, w pobliżu węgierskiej granicy, zanim papa znowu zacznie grać. A ty… odwiedzałbyś… nas często.
Z rumieńca, jakim się oblała mówiąc to, Miklos odgadł, co starała się powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, ile ją kosztowała ta sugestia, że powiedziała to wbrew wszystkiemu, w co wierzyła, wbrew swojej czystości i niewinności. Jakże ogromną darzyła go miłością! Przez chwilę nic nie mówił, wzruszony tak wielkim poświęceniem. Pod jego spojrzeniem zbladła, odwróciła wzrok, a on poprosił:
– Popatrz na mnie, kochana!
Zbyt zawstydzona, aby natychmiast spełnić tę prośbę, dopiero po chwili zwróciła ku niemu twarz, a jej policzki znowu się zaróżowiły.
– Uwielbiam cię, moja najdroższa, za to, co powiedziałaś. Twoja miłość jest tak wielka jak moja i nie ma na świecie nic ważniejszego od naszego uczucia!
Jego głos przeszywał ją na wskroś.
– Ale nie chcę spotykać się z tobą jedynie w czasie sekretnych schadzek. Chcę cię mieć zawsze przy sobie, obok mnie, chcę, żebyś była częścią mnie samego i to na oczach całego świata. Jesteś moja! Na zawsze. Ogłoszę to z najwyższych budowli, a jeśli trzeba, z każdego szczytu Węgier!
W jego głosie było tyle wzruszającej szczerości, że łzy stanęły w oczach Gizeli. Były to łzy szczęścia.
– Kocham cię…! – powiedziała łkając.
– I ja kocham ciebie! Wyciągnął ku niej ramiona, ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Dopiero po chwili Gizela powiedziała z trudem.
– Proszę!
– Jakiś dżentelmen chce panią widzieć – oznajmił boy.
– Dżentelmen? – Spojrzała na Miklosa. Przemknęło jej przez głowę, że może to ktoś w rodzaju niemieckiego oficera. Odrzuciła jednak tę myśl jako niedorzeczność. Bardziej prawdopodobne było, że to człowiek z teatru przyszedł spytać o ojca.
– Jak się nazywa? – zapytał Miklos.
– Powiedział, że przyjechał z Anglii, wasza wysokość. Pytał o pana Ferrarisa, a kiedy odparłem, że jest chory, o panienkę.
– Z Anglii? – zastanawiała się Gizela. – Kto to może być?
– Zaraz się dowiemy – odparł Miklos.
Kazał wprowadzić nieznajomego, a kiedy Gizela wstała, zaniepokojona, powiedział:
– Nie przejmuj się. Kto wie? Nieznajomy czasem przynosi dobre wiadomości.
Nagle pomyślała, że to całkiem prawdopodobne. Tak wiele podróżowali z ojcem, że przestała docierać do nich pensja, którą Ferraris otrzymywał od swego ojca nieregularnie, odkąd mając siedemnaście lat opuścił Anglię i zamieszkał u dziadków w Austrii. Była to niewielka kwota i pogardliwie nazywał ją zasiłkiem.
Teraz Gizela chętnie przyjęłaby te pieniądze. Kwota mogła się zwielokrotnić, bo od czasu wojny we Francji minęło przecież dużo czasu, a oni nie mieli nawet stałego adresu zamieszkania. Nagle poczuła się lepiej i z ulgą odwzajemniła uśmiech Miklosa, który robił wszystko, aby podtrzymać ją na duchu.
– Pan Shephard! – zaanonsował boy, jąkając się.
Do salonu wszedł niski mężczyzna w binoklach. Gizela pomyślała od razu, że wygląda jak urzędnik. Mężczyzna przemówił po angielsku:
– Czy pani jest córką pana Paula Ferrarisa?
– Tak. Przykro mi, ale mój ojciec nie czuje się dobrze.
– Rozumiem. Przyjeżdżam jednak z niezwykle ważną i pilną wiadomością.
– Jaką? – spytała Gizela.
– Nazywam się Shephard, z firmy Cross i Maitland. Jestem pełnomocnikiem rodziny pani ojca.
Teraz była pewna, że chodzi o pieniądze. Chcąc zrobić ojcu niespodziankę, postanowiła go o tym powiadomić.
– Proszę chwileczkę zaczekać – powiedziała. Ojciec leżał wsparty o poduszki z ręką na temblaku.
Jego druga, zdrowa ręka ściskała czule dłoń lady Milford siedzącej przy łóżku. Oboje odwrócili się w stronę Gizeli.
– Papo, pewien dżentelmen przyjechał aż z Anglii, aby się z tobą spotkać. Czy masz dość sił na rozmowę z nim?
– Z Anglii? Któż to może być?
– Nazywa się Shephard i reprezentuje firmę Cross i Maitland.
– Nie jest mi obca ta nazwa – odrzekł. – Myślę, że to coś pilnego.
– Może przywiózł pieniądze? – nieśmiało spytała Gizela.
– Niewykluczone. Wpuśćmy go zatem!
– Czy to cię nie zmęczy? – troskliwie spytała lady Milford.
Potrząsnął głową.
– Jestem zbyt ciekawy. Poproś go, Gizelo! Wróciła do salonu.
– Mój ojciec jest gotowy pana przyjąć. Proszę jednak nie przemęczać go zbyt długą rozmową. Lekarze zalecili mu odpoczynek po tym, jak został raniony w ramię.
– Rozumiem, panno Ferraris – odpowiedział grzecznie. – Nie zajmie mi to dużo czasu.
Gizela razem z Miklosem podążyli za panem Shephardem, który podchodząc do łóżka, ukłonił się nisko.
– Powiedziano mi, że przybywa pan z Anglii – ode-zwał się Paul Ferraris.
– Najpierw byłem w Paryżu, sir. Tam przeczytałem w gazetach o pana sukcesie tu, w Wiedniu. I wiedziałem już, gdzie pana szukać.
– W gazetach! Cieszę się, że znowu o mnie piszą.
– Niezwykle pochlebnie- dodał pan Shephard. – Przyjechałem, by poinformować pana o śmierci pańskiego dziadka.
Paul Ferraris spojrzał na niego zdumiony.
– Dobry Boże! Sądziłem, że mój dziadek nie żyje od lat!
– Jego lordowska mość cieszył się wspaniałym zdrowiem. Jego śmierć sześć miesięcy temu zaskoczyła wszystkich.
Читать дальше