Arkadij Strugacki - Poniedziałek zaczyna się w sobotę

Здесь есть возможность читать онлайн «Arkadij Strugacki - Poniedziałek zaczyna się w sobotę» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1970, Издательство: Iskry, Жанр: Юмористическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Poniedziałek zaczyna się w sobotę: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Poniedziałek zaczyna się w sobotę»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Młody programista w czasie urlopu spotyka w lesie dwóch sympatycznych naukowców, którzy proponują mu pracę w swojej placówce w pobliskim miasteczku. Wizyta w tajemniczym Instytucie Badań Czarów i Magii staje się początkiem wypadków, które przeczą logice. Ich kulminacją jest niezwykła podróż do świata wyobrażeń, która odbywa się w kierunku odwrotnym do osi czasu…

Poniedziałek zaczyna się w sobotę — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Poniedziałek zaczyna się w sobotę», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— A co to są „Upaniszady”? — Nie byłem już pewny, czy śpię.

— Nie wiem — padła odpowiedź.

Wstałem i na palcach zbliżyłem się do lustra. Nie zobaczyłem swego odbicia. W zmętniałej tafli odbijała się firanka, fragment pieca i kilka innych przedmiotów. Lecz mnie w lustrze nie było.

— O co chodzi? — odezwał się głos. — Są jakieś pytania?

— Kto mówi? — Zajrzałem za lustro. Było tam tylko mnóstwo kurzu i zdechłych pająków. Wówczas palcem wskazującym nacisnąłem lewe oko. Był to stary sposób rozpoznawania halucynacji, o którym dowiedziałem się z pasjonującej książki W. W. Bitnera Wierzyć czy nie wierzyć? Wystarczy nacisnąć palcem gałkę oczną i wszystkie przedmioty realne — w odróżnieniu od halucynacji — natychmiast się rozdwoją. Lustro rozdwoiło się, ukazując moją zaspaną, wystraszoną gębę. Wiało mi po nogach. Kuląc palce podszedłem do okna i wyjrzałem na dwór.

Nie było tam nikogo, nie było nawet dębu. Przetarłem oczy i popatrzyłem jeszcze raz. W prostej linii przede mną rysowała się wyraźnie omszała studnia z kołowrotem, brama i obok niej mój samochód. A jednak ja chyba śpię — pomyślałem uspokajająco. Wzrok mój padł na parapet, na podartą książkę. W poprzednim śnie był to trzeci tom Drogi przez mękę, teraz przeczytałem na okładce: P. I. Karpow Twórczość psychicznie chorych i jej wpływ na rozwój nauki, sztuki oraz techniki. Szczękając zębami z zimna, przewertowałem książkę i obejrzałem kolorowe wkładki. A potem przeczytałem Wiersz nr 2:

Tam wysoko w chmur pierścieniu Czarnoskrzydły wróbel mknie. Samiuteńki ponad ziemią. Śmigłym lotem przestrzeń tnie. Srebrnym blaskiem oświetlony, Żadną troską nie dręczony, Wszystko dostrzega pod sobą. Drapieżny i rozjątrzony, Śmiga cicho niby cień, Oczy świecą mu jak dzień.

Podłoga nagle zachwiała się pod moimi nogami. Usłyszałem głośne przeciągłe skrzypienie, po czym niby grzmot dalekiego trzęsienia ziemi rozległo się gdaczące: „Koo… koo…”. Chata zakołysała się jak łódź na falach. Podwórze uciekło w bok, spod okna wysunęła się i wczepiła pazurami w ziemię olbrzymia kurza łapa, wyorała w trawie głębokie bruzdy i znów się skryła. Podłoga nieomal stanęła dęba, poczułem, że padam, uczepiłem się rękami czegoś miękkiego, rąbnąłem o coś bokiem i głową i zleciałem z kanapy. Leżałem na podłodze ściskając kurczowo poduszkę, która spadła wraz ze mną. W pokoju było zupełnie widno. Za oknem ktoś zapamiętale chrząkał.

— No więc tak… — odezwał się ładnie modulowany męski głos. — Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami żył był król, który się nazywał… m…rau… no, w końcu to nieważne. Dajmy na to, mm…rau… Poliekt… Miał on trzech synów, trzech królewiczów… Pierwszy… mm…rau… Trzeci był głupi, ale co z pierwszym?

Zgięty, jak żołnierz pod ostrzałem, podkradłem się do okna. Dąb znajdował się na swoim miejscu. Pod dębem, odwrócony do mnie tyłem, stał na tylnych łapach kot Bazyli. W zębach trzymał kwiat lilii wodnej. O czymś intensywnie myślał. Patrzył w ziemię i mruczał: „Mm…rau…” Wreszcie potrząsnął głową, splótł przednie łapy za plecami i lekko przygarbiony, jak docent Dubino-Kniażycki podczas wykładu, płynnym krokiem odszedł w bok.

— Dobrze… — mówił przez zęby. — Żyli byli król i królowa. Mieli jednego syna… Mm… rau… Głupiego, naturalnie… Wypluł z irytacją kwiat i marszcząc się potarł czoło.

— Beznadziejna sytuacja — wymówił. — To i owo jednak pamiętam. „Cha — cha — cha! Aż mi ślinka cieknie: koń na obiad, dzielny rycerz na kolację…” Z czego to jest? A Iwan, jak wiadomo, głupek, odpowiada: „Ach, ty wstrętny potworze, nie ciesz się za wcześnie!”. Potem naturalnie hartowana strzała i wszystkie trzy głowy spadają z karku, Iwan wyjmuje trzy serca i przywozi, kretyn, matce do domu… Śliczny prezencik! — Kot roześmiał się sardonicznie, a potem westchnął: — Jest taka choroba, nazywa się skleroza…

Znów westchnął, zawrócił w stronę dębu i zaśpiewał: „Kra-kra, synkowie, córeczki! Kra-kra, moje gołąbeczki! Ja was łzami odkarmiłam… a raczej — wykarmiłam…” — Westchnął po raz trzeci, dłuższą chwilę szedł w milczeniu. Zrównawszy się z dębem, wrzasnął niemuzykalnie: „Od ust sobie odejmowałam!…”.

W jego łapach pojawiły się nagle masywne gęśle — nawet nie zauważyłem, skąd je wziął. Uderzył w nie desperacko łapą i zaczepiając pazurami o struny, wrzasnął jeszcze głośniej, jakby usiłował zagłuszyć muzykę:

Das im Tannenwald finster ist,
Das macht das Holz,
Das… mmrau… mein Schatz… albo Katz?

Urwał, przez chwilę szedł w milczeniu, trącając struny. Potem cicho, niepewnie zaśpiewał:

Chcecie może wiedzieć,
Jak się zbiera mak?
Oto tak, oto tak
Zbiera się mak.

Powrócił do dębu, oparł o niego gęśle i podrapał się tylną łapą za uchem.

— Praca, praca i praca — powiedział. — Nic, tylko praca! Znów założył łapy za plecami i ruszył w lewo od dębu, mrucząc:

— Doszły mnie słuchy, o możny królu, że w sławnym mieście Bagdadzie żył pewien krawiec imieniem… — Stanął na czterech łapach, wygiął grzbiet i zasyczał z pasją: — Z tymi imionami to istna rozpacz! Abu… Ali… Czyjś ibn… N-no dobrze, powiedzmy, Poliekt. Poliekt ibn… mm-rau… Poliektowicz… I tak zresztą nie pamiętam, co było dalej z tym krawcem. Pies z nim… zaczniemy inną…

Leżałem brzuchem na parapecie i na wpół zdrętwiały patrzyłem, jak nieszczęsny Bazyli wędruje koło dębu to w prawo, to w lewo, mruczy, chrząka, jęczy z cicha, pobekuje, staje z wysiłku na czterech łapach — słowem, cierpi nieopisane męki. Zakres jego wiedzy był imponujący. Ani jednej bajki, ani jednej pieśni nie znał w całości, najwyżej w połowie, za to repertuar jego składał się z rosyjskich, ukraińskich, zachodniosłowiańskich, niemieckich, angielskich, moim zdaniem nawet japońskich, chińskich i afrykańskich bajek, legend, przypowieści, ballad, pieśni, romanc, przyśpiewek i refrenów. Skleroza doprowadzała go do szaleństwa, kilka razy rzucał się na pień dębu, darł korę pazurami, syczał i parskał, oczy płonęły mu diabelskim ogniem, a puszysty ogon, gruby jak wąż boa, to stawał sztorcem, to skręcał się konwulsyjnie, to znów chłostał go po bokach. Ale jedyną piosenką, którą dośpiewał do końca, był Czyżyk — pyżyk, a jedyną bajką opowiedzianą sensownie Dom, który zbudował Jack, w tłumaczeniu Marszaka, i to zresztą z pewnymi skrótami. Stopniowo — widocznie na skutek zmęczenia — zaczęły dźwięczeć w jego głosie coraz wyraźniejsze kocie akcenty. „A w poli, w poli — śpiewał — samiuśki pług chode, a… mrnra-u… a…mm-ra-a-u!… a za tym pługiem sam… mi-i-a-u-au!… sam Pan Bóg chode… czy brodę?…” Wreszcie, już u kresu sił, siadł na ogonie i przez jakiś czas siedział tak z opuszczoną głową. Potem cicho i żałośnie miauknął, wziął gęśle pod pachę i powoli na trzech łapach odszedł kuśtykając po rosistej trawie.

Zsunąłem się z parapetu i niechcący zrzuciłem książkę. Pamiętałem doskonale, że ostatnim razem tytuł jej brzmiał: Twórczość psychicznie chorych, byłem więc pewny, że na podłogę spadła ta właśnie książka. Tymczasem podniosłem i położyłem na parapecie nakrywanie przestępstw A. Svensona i O. Wendla. Otworzyłem ją, tępym wzrokiem przebiegłem na chybił trafił kilka akapitów i nagle wydało mi się, że na dębie dynda wisielec. Podniosłem bojaźliwie oczy. Z dolnej gałęzi dębu zwisał mokry, srebrzystozielony ogon rekina. Kołysał się ciężko w podmuchach porannego wiatru.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Poniedziałek zaczyna się w sobotę»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Poniedziałek zaczyna się w sobotę» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Arkadij Strugacki - Piknik pored puta
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Biały stożek Ałaidu
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Pora deszczów
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Trudno być bogiem
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Piknik na skraju drogi
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Przenicowany świat
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Alfa Eridana
Arkadij Strugacki
Arkadij Strugacki - Poludnie, XXII wiek
Arkadij Strugacki
Отзывы о книге «Poniedziałek zaczyna się w sobotę»

Обсуждение, отзывы о книге «Poniedziałek zaczyna się w sobotę» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x