— Skoczę po Brehma, chcecie? — zaproponowałem.
— Gdzie zwłoki? — spytał Roman. — Od tego trzeba zacząć Panowie detektywi, gdzie się podział trup? Rrubid?
— Cer-remonia! Tr-rapazabur-rtę!
— Czort wie, co ona gada! — rzekł Roman z pasją.
— Trupazaburtę, to jest typowe wyrażenie pirackie — wyjaśnił Edek. A rubid?
— R-rubid! R-rezerwy! Ogr-romne! — powiedziała papuga.
Nachyliłem się i zacząłem badać obrączkę.
— Może to jednak nie tamta?
— Gdzież więc podziała się tamta? — spytał Roman.
— To inna kwestia. Mimo wszystko prostsza do wyjaśnienia.
— No to proszę, wyjaśnij.
— Czekaj — powiedziałem. — Najpierw odpowiedzmy na pytanie, czy to jest tamta papuga, czynie.
— Według mnie, tamta — oświadczył Edek.
— A ja myślę, że nie — mówiłem. — Patrzcie, tu jest rysa na obrączce, gdzie trójka…
Tr-rójka zawołała papuga. — Tr-rójka! Skr-ręt w pr-rawo!
Wir-rująca tr-rąba!Tr-rąba!
Witek poruszył się gwałtownie.
— Mam myśl!
— Jaką?
— Badanie systemem skojarzeniowym.
— W jaki sposób?
— Czekajcie. Usiądźcie wszyscy, nic nie gadajcie i nie przeszkadzajcie. Roman, masz tu magnetofon?
— Jest dyktafon.
— Dawaj. Tylko siedźcie cicho. Zaraz mi ta małpa puści farbę Wszystko mi wyśpiewa.
Witek przyciągnął stół, siadł z dyktafonem naprzeciwko papugi, nastroszył się, spojrzał na nią jednym okiem i wrzasnął:
— R-rubid!
Papuga drgnęła i omal nie spadła z wagi. Trzepotała przez chwilę skrzydłami, chwytając równowagę, po czym odpowiedziała chrypliwie:
— R-rezer-rwy!Kr-rater-rR-ricci! Spojrzeliśmy na siebie.
— R-rezer-rwy! — zakrakał Witek.
— Ogr-romne! Br-ryły! Br-ryły! R-ricci r-racja! R-ricci r-racja! R-roboty! R-roboty!
— Roboty!
— Kr-rach! Pożar-r! Atmosfer-ra! Pożar-r! Pr-recz! Dr-rambapr-recz!
— Dramba!
— R-rubid! R-rezer-rwy!
— Rubid!
— R-rezer-rwy! Kr-rater-r R-ricci!
— Krąg się zamyka — powiedział Roman.
— Czekaj, czekaj — mówił Witek. — Zaraz…
— Spróbuj z innej beczki — poradził Edek.
— Janus!
Papuga otworzyła dziób i kichnęła.
— Janus! — powtórzył Witek groźnie. Papuga patrzyła w okno zamyślona.
— Nie ma litery „r” — powiedziałem.
— Chyba tak… Zaraz… Niewstr-rujew!
— Odbiór-r! Czar-rodziej! Czar-rodziej! Tu Astr-ra, tu Astr-ra!
— To nie jest piracka papuga — stwierdził Edek.
— Zapytaj ją o trupa — podszepnąłem.
— Trup — wymówił Witek niechętnie.
— Cer-remonia, gr-robowiec! Ogr-raniczonyter-rmin! Or-racje! Bajdur-ry! Pr-racować! Pr-racować!
— Jej właściciel to ciekawy facet — zauważył Roman. — Co robimy dalej?
— Wiesz co, Witek, wydaje mi się, że ona używa terminologii kosmicznej — powiedział Edek. — Spróbuj jakieś proste, zwyczajne słowo…
— Bomba wodorowa!
Papuga przechyliła głowę i oczyściła łapką dziób.
— Parowóz. Milczenie.
— Nic z tego — mruknął Roman.
— Psiakrew — zdenerwował się Witek. — Nie przychodzi mi na myśl żadne zwyczajne słowo z literą „r”. Krzesło, stół, sufit… Kanapa… O! Tr-ranslator-r!
Papuga zerknęła na Witka jednym oczkiem.
— Kor-miejew, pr-roszę!
— Co? — spytał Witek. Pierwszy raz w życiu widziałem, że Korniejew się speszył.
— Kor-rniejew gbur-r! Gbur-r! Wybor-my pr-racownik! R-re-welacyjnydur-reń! R-rozkosz!
Parsknęliśmy śmiechem. Witek łypnął na nas i rzucił mściwie:
— Ojr-ra-Ojr-ra!
— Star-ry! Star-ry! — odpowiedziałapapuga. — R-rad! Dor-rwał się!
— Coś tu się nie klei — zauważył Roman.
— Dlaczego? — zdziwił się Witek. — Nawet bardzo się klei… Pr-ri wałów!
— Pr-rostodusznypr-rojekt! Pr-rymityw! Pr-racuś!
— O rety, ona nas wszystkich zna — zawołał Edek.
— Nor-rmalka! — potwierdziła papuga. — Ziar-rnko papr-ryki! Zer-ro! Gr-rawitacja!
— Amperian — podsunął szybko Witek.
— Kr-remator-rium! Przedter-rminowykr-res!-wymówiła papuga i po chwili dodała: — Amper-rometr-r!
— Jakiś bełkot bez związku — zniechęcił się Edek.
— Nie ma bełkotu bez związku — rzekł Roman w zamyśleniu. Witek szczęknął zamkiem i otworzył dyktafon.
— Taśma się skończyła. Szkoda.
— Wiecie co — powiedziałem — myślę, że chyba najprościej będzie zapytać o to Janusa. Co to za papuga, skąd się wzięła i w ogóle…
— A kto się tego podejmie? — zapytał Roman.
Nikt się nie zgłosił. Witek zaproponował przesłuchanie taśmy. Nagranie brzmiało bardzo dziwnie. Zaraz przy pierwszych słowach papuga frunęła na ramię Witka i zaczęła z widocznym zainteresowaniem słuchać, wtrącając od czasu do czasu swoje repliki: „Dr-ramba ignor-ruje ur-ran”, „R-racja”, „Kor-miejew gbur-r”. Kiedy skończyło się nagranie, Edek powiedział:
— W zasadzie można by ułożyć leksykon i przeanalizować go na maszynie. Ale i tak coś niecoś wiemy. Po pierwsze, że nas wszystkich zna. To zdumiewające. Musiała wiele razy słyszeć nasze nazwiska. Po drugie, wie o robotach. I o rubidzie. Gdzie właściwie używa się rubidu?
— Nigdzie. W każdym razie nie u nas w instytucie.
— To coś w rodzaju sodu — powiedział Korniejew.
— No dobrze, rubid — odezwałem się. — Ale skąd ona wie o kraterach księżycowych?
— Dlaczego o księżycowych?
— A czy góry na Ziemi nazywa ktoś kraterami?
— No jest przecież krater Arizona, a następnie krater to nie góra, lecz raczej dziura.
— Dziur-ra w czasie — oznajmiła papuga.
— Ten ptak posługuje się niesłychanie ciekawą terminologią — zauważył Edek. — Trudno byłoby nazwać ją popularną.
— Tak — przyznał Witek. — Jeżeli papuga przebywa z Janusem, to nie da się zaprzeczyć, że zajmuje się on nader oryginalnymi rzeczami.
— Or-ryginalny tr-ranspor-rt or-rbitalny! — powiedziała papuga.
— Janus nie interesuje się kosmosem — rzekł Roman. — Wiedziałbym coś o tym.
— Może się dawniej interesował?
— Dawniej też nie.
— Jakieś roboty — mówił Witek markotnie. — Kratery… Ni przypiął, ni przyłatał te kratery…
— Może Janus czyta powieści fantastyczne? — wyraziłem przypuszczenie.
— Na głos? Papudze?
— No nie…
— Wenera — powiedział Witek zwracając się do papugi.
— Tr-ragiczny r-romans — wymówiła papuga. Zamyśliła się, po czym dodała wyjaśniająco: — R-rozbił się. Nadar-remnie.
Roman wstał i zaczął spacerować po pracowni. Edek położył głowę na stole i zamknął oczy.
— Którędy ona się tu dostała? — zapytałem.
— Tą samą drogą co wczoraj — odpowiedział Roman. — Z pracowni Janusa.
— Widzieliście to na własne oczy?
— Uhum.
— Nie rozumiem jednego — czy ona zdechła, czy nie zdechła?
— Skąd możemy wiedzieć? — Roman wzruszył ramionami. — Nie jestem weterynarzem. A Witek nie jest ornitologiem. I w ogóle może to nie papuga.
— A co?
— Czy ja wiem?
— Może to jakaś skomplikowana halucynacja za czyjąś sprawą — odezwał się Edek nie otwierając oczu.
— Za czyją?
— Właśnie w tej chwili nad tym się zastanawiam. Nacisnąłem palcem oko i spojrzałem na papugę. Rozdwoiła się.
— Ona się rozdwaja — oznajmiłem. — To nie halucynacja.
— Mówiłem: skomplikowana halucynacja — przypomniał Edek. Nacisnąłem obydwa oczy. Przez moment byłem oślepiony.
Читать дальше