Przy jednym z pomostów znalazł nieszczelną łódź wiosłową. Wniósł Jacka na nią i położył go na plecach, tak że jego zakrwawiona twarz zwrócona była ku Kasjopei. Następnie odwiązał linę i mocno pchnął łódź. Powoli zaczęła odpływać. Odbite w wodzie światła Camelotu skrzyły wokół niej na czerwono, żółto i zielono.
Punipuni stał i patrzył na łódź z rękami w kieszeniach.
– Mężczyźni nigdy nie powinni szukać ciemności, panie Keller. Ciemność można znaleźć jedynie w zamkniętym kredensie.
* * *
W ciągu nocy, wraz z odpływem, łódź zaczęła dryfować w kierunku otwartego oceanu, pod mostem Golden Gate.
Kiedy fala zaczęła zmieniać kierunek, na oceanie ukazała się kolejna łódź, płynąca z przeciwnego kierunku. W tej łodzi, na łożu usypanym z suchych brązowych chryzantem, leżała naga kobieta w okularach przeciwsłonecznych. Obie łodzie zderzyły się z głuchym odgłosem, jak trumny. A potem popłynęły razem, ze złączonymi dziobami, jakby były po prostu tylko jedną łodzią, odbitą w lustrze.
Współczucie dla bólu i cierpień innych ludzi jest jedną z rzeczy, które odróżniają nas od zwierząt. Ileż to razy, kiedy ktoś, kogo kochamy, zachoruje albo odniesie jakieś rany, wolelibyśmy, żeby cierpienie dotknęło nas, a nie tego kogoś. Opowiadanie to zgłębia odczuwaną przez wiele osób potrzebę zrozumienia tego, co przechodzą podczas agonii ich partnerzy albo dzieci, zanim umrą, a także to, w jaki sposób ludzie uśmierzają własne poczucie winy, że przetrwali tę agonię bez szwanku. Przeczytamy w nim też o koncepcji, że na krótko przed śmiercią widzimy świat taki, jaki jest naprawdę, bez iluzji, uprzedzeń czy z góry przyjętych założeń. I okazuje się prawdopodobnie, że miejsce, w którym żyliśmy, wcale nie było takie wspaniałe…
Telefon zadzwonił akurat w momencie, w którym Martin wbijał na patelnię drugie jajko. Trzymając słuchawkę między policzkiem a ramieniem, powiedział:
– Sarah! Cześć, kochanie. Wcześnie dziś dzwonisz!
Po drugiej stronie panowała przez chwilę nieprzyjemna cisza. Wreszcie usłyszał:
– Przepraszam cię, Martin. Tu mówi John… John Newcombe z Lazarusa.
– John? W czym ci mogę pomóc? Tylko mi nie mów, że Sarah znowu zostawiła w domu jakieś dokumenty.
– Nie, nic z tych rzeczy. Posłuchaj, Martin. Nie jest mi łatwo to powiedzieć. Właśnie mieliśmy telefon z ambasady Wielkiej Brytanii w Atenach. Przykro mi, ale miał miejsce wypadek.
Martin nagle poczuł, że brakuje mu tchu.
– Wypadek? Jaki wypadek? Ale Sarah czuje się dobrze, prawda?
– Bardzo mi przykro, Martin. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci. Ona nie żyje.
Martin wyłączył gaz. W tej chwili jedynie to przyszło mu do głowy. Cokolwiek John Newcombe powie za chwilę, nie miał już ochoty na zjedzenie pełnego angielskiego śniadania, które sobie na dziś zaplanował. W mieszkaniu zapanowała nagła cisza. Telewizor jakby się sam wyłączył. Ptaki nagle przestały świergotać.
– Dowiedziałbyś się o tym wcześniej czy później – powiedział John Newcombe. Bez wątpienia starał się mówić powoli i spokojnie, ale dźwięk jego słów przypominał Martinowi trzask wysypywanych z woreczka kostek do gry w scrabble. – Prasa dotrze do ciebie, rozumiesz. Sarah miała wypadek na skuterze wodnym wczoraj, późnym popołudniem. Wygląda na to, że wjechała między dwie łodzie połączone rozciągniętą między nimi liną. Facet z ambasady powiedział, że prawdopodobnie Sarah jej nie zauważyła. To była cienka lina. Z plecionej stali.
– Nie – powiedział Martin.
– Przykro mi, Martin. Uznałem, że będzie najlepiej, jeżeli usłyszysz o tym ode mnie. Ta lina weszła w nią jak w masło i odcięła jej…
Później Martin nie potrafił nigdy powiedzieć, czy rzeczywiście słyszał te słowa, czy sobie wyobrażał, że je słyszy, czy też to, co się stało z Sarą, widział oczyma wyobraźni, jakby ktoś zrobił polaroidem kolorową fotografię, specjalnie dla niego. Z błękitnym niebem, błękitnym morzem i jachtami tak białymi jak wykrochmalone kołnierzyki.
– …głowę.
Nie, to nie może być prawda. Jest czwartkowy poranek i kiedy tylko skończę robotę w Fulham, polecę na Rodos, żeby spędzić z Sarah następne dziesięć dni, pływając, nurkując przy brzegu i chodząc na dyskoteki. Nie Sarah. Nie Sarah, z jej długimi blond włosami, jasnoszarymi oczami przypominającymi muszle ostryg i twarzą o rysach przypominających Finkę. Jak ona się śmiała – takim przesadnym śmiechem, wyginając się do tyłu. Jakie miała paluszki u nóg, jak wymachiwała nimi w słońcu. I jak nienawidziła tłuszczu; kanapki z szynką rozbierała na czynniki pierwsze, nakładała okulary do czytania i szukała tłuszczu niczym poszukiwacz złota.
I te jej pocałunki, cmokania ust na jego ramieniu w najciemniejszych chwilach nocy. I kuszące szepty.
– Odcięła jej głowę.
* * *
Matka powiedziała mu, że był bardzo dzielny. Ojciec stał z rękami zanurzonymi głęboko w kieszeniach sztruksowych spodni i sprawiał wrażenie, jakby się właśnie dowiedział, że znowu spadły stopy procentowe. Większość weekendu Martin spędził w swoim dawnym pokoju, leżąc na pluszowej narzucie na łóżku i gapiąc się w ścianę. Na tapecie w kwiaty widział mnóstwo twarzy. Widział diabły, chochliki, demony i wróżki. Ale nie mógł sobie dokładnie przypomnieć, jak wyglądała Sarah. Nie chciał sobie tego przypominać, wpatrując się w jej fotografie. Gdyby zaczął je oglądać, zapamiętałby tylko fotografie, a nie prawdziwą Sarah. Tę prawdziwą Sarah, która go dotykała i całowała i która pomachała mu na pożegnanie na lotnisku Stantsed, a potem zniknęła za rogiem. Słońce na moment zalśniło w jej włosach, a potem już jej nie było.
Po pogrzebie odbył długi spacer przez Downs, kamieniste prehistoryczne przedmieście Sussex, gdzie bez przerwy wieje wiatr i skrzy się niezbyt odległe morze. Nieważne, jak często człowiek tutaj przychodził, zawsze musiał wrócić. A gdy wieczór przykrył niebo welonami ciemnego błękitu, zszedł w dół wąską wapienną ścieżką, przytrzymując się ciernistych krzewów, żeby utrzymać równowagę, wiedząc już, że bez Sarah zwariuje. Zamierzał popełnić samobójstwo, przedawkować jakieś leki, podciąć sobie żyły lub napełnić kabinę samochodu tlenkiem węgla. Nie było jej, zostawiła go na tym świecie zupełnie samego, a on nie zamierzał pozostawać na nim ani chwili dłużej. Nie chciał zostać na nim sam. Bo po co? W jakim celu? Wszystko, co kiedykolwiek zrobił, czynił wyłącznie dla niej. Całe jego życie – od chwili, gdy się urodził – wiodło go ku niej, wszystkimi ścieżkami, nawet najbardziej krętymi i zdradzieckimi. Dali mu biżuterię Sarah. Jej naszyjnik, zegarek. Po co,’skoro nie było już Sarah i nie mogła ich już nosić?
Przede wszystkim bezustannie wyobrażał sobie jednak, co myślała Sarah, kiedy okrążała dziób jachtu, śmiejąc się i unosząc nos skutera wodnego, i gdy zobaczyła rozciągniętą przed sobą stalową linę, stanowczo zbyt późno, żeby uniknąć śmierci. Może w ogóle jej nie zobaczyła? Ale co czuła, kiedy lina natarła na jej ciało i jej głowa od niego odpadała? Tylko niech nikt mu nie mówi, że nie czuła niczego. Niech nikt mu nie mówi, że nie cierpiała. Niech nikt mu nie mówi, że nie wiedziała, co się z nią dzieje – przynajmniej przez ułamek sekundy.
Oczywiście nikt nie miał na to żadnych dowodów, ale czyż nie mówiło się, że kiedy gilotynowano szlachetnie urodzonych podczas rewolucji francuskiej, a ich głowy spadały do koszy, niektóre z nich krzyczały z przerażenia?
Читать дальше