– Kogo miała pani poślubić?
– Francuza. Postanowiłam jednak, że tego nie zrobię.
Jack oblizał wargi. Były popękane od słońca i nadmiaru alkoholu, który wypił. Jacqueline oparła delikatnie dłoń na jego ramieniu i odezwała się:
– Chyba zechce mi pan uczynić ten honor, prawda?
– Honor?
Odwróciła się i pochyliła. Obiema rękami sięgnęła za siebie i rozwarła pośladki. A Jack gapił się na jej lekko pomarszczony odbyt i obnażony, nabrzmiały srom. Jej wargi sromowe były tak szeroko rozwarte, że mógł zajrzeć głęboko do jej lśniącej, lepkiej pochwy.
– No i co? – zapytała go po chwili. – Na co pan czeka?
– Ja… eee…
Krowa na chwilę przerwała przeżuwanie słoneczników.
– Si vous trouvez pas agreables, monsieur, vous trouuerez de moins des choses nouuelles - zacytowała. Z cętkowanego pyska zwisały jej żółte płatki. – Jeśli nie znajdzie pan tego, co pan lubi, przynajmniej znajdzie pan coś nowego.
Jack ściągnął koszulę z grzbietu, po czym rozpiął pasek. Rozbierał się tak gwałtownie jak wtedy, gdy był chłopcem, na brzegu sadzawki u dziadka. Jego penis był już sztywny i gdy zdjął białe bokserki, zakołysał się energicznie.
Podszedł do Jacqueline od tyłu, z penisem w ręce i zwilżył żołądź o jej lśniące wargi sromowe.
– Tym oto chujem skonsumujesz nasz związek – oznajmiła Jacqueline uroczyście.
Wszedł w nią, starając się, aby to wejście trwało jak najdłużej. Była w środku bardzo mokra i gorąca, jakby miała podwyższoną temperaturę. Jego penis zniknął w je pochwie do samego końca i przez długą chwilę Jack stał na polu słoneczników, zagłębiony w Jacqueline, z zamkniętymi oczami, czując na nagim ciele gorące promienie słońca i podmuchy ciepłego wiatru. Czuł, że moment tak doskonały jak ten jest ponad wszelkim grzechem, ponad wszelką moralnością, ponad jakimkolwiek wyjaśnianiem.
Mając oczy wciąż zamknięte, usłyszał ciche brzęczenie. Poczuł, jak coś siada na jego ramieniu, i kiedy otworzył oczy, zobaczył małą pszczołę. Chciał ją strząsnąć, ale ona tkwiła w miejscu, a po chwili zaczęła drobić nóżkami w kierunku jego szyi. Poruszył ramieniem i dmuchnął w jej kierunku, lecz pszczoła nie ustępowała.
Usłyszał następne brzęczenie, a potem jeszcze jedno. Kolejne dwie pszczoły wyłoniły się z ciepłego powietrza i usiadły mu na plecach. Jacqueline zaczęła błądzić palcami pomiędzy swoimi nogami, aż natrafiła na jego mosznę, wbiła się paznokciami w jej pomarszczoną skórę i pociągnęła.
– Mocniej! – zażądała. – Mocniej. Chcę, żeby ten związek został porządnie skonsumowany. Mocniej!
Jack odrobinę wycofał penis, po czym pchnął go jeszcze głębiej. Jacqueline wydała wysoki, dźwięczny jęk rozkoszy. Teraz zaczął już się w niej energicznie poruszać, ale z każdą chwilą na jego ramionach przybywało pszczół. Zdawały się nadlatywać ze wszystkich stron, unoszone przez wiatr jak ziarnka gradu. Wkrótce pokryły całe jego plecy. Wpełzały już także w jego włosy i na twarz. Próbowały nawet wejść mu do nozdrzy i do ust.
– Mocniej, panie rycerzu! – krzyknęła na niego Jacqueline.
Obie dłonie zacisnął na jej biodrach i wbijał w nią penis tak mocno, że za każdym uderzeniem unosił ją dwa lub trzy cale w powietrze. Teraz pszczoły zaczęły się zbierać również między jego nogami, pokrywać jego jądra i pełzać między pośladkami. Jedna, a potem druga, ukąsiła go, poczuł gorący ból na mosznie i u podstawy penisa. Jego jądra zaczęły pęcznieć. Po chwili był pewien, że co najmniej podwoiły swój zwykły rozmiar.
Jakaś pszczoła wpełzła do jego odbytu i ukąsiła go w odbytnicę dopiero po przejściu trzech cali w głąb. Po tej pierwszej odważnej ruszyła kolejna, potem następna, a później całe dziesiątki, aż wreszcie Jack odniósł wrażenie, jakby głęboko do odbytnicy wpychano mu gałązkę głogu. Tymczasem Jacqueline nadal na niego krzyczała, jej piersi z każdym pchnięciem penisa kołysały się jak wielkie dzwony, więc Jack mimo bólu czuł rosnącą ekstazę. Odnosił wrażenie, że jego penis jest wulkanem, a sperma stopioną lawą i że już za chwilę nastąpi erupcja.
Jacqueline zaczęła drżeć.
– Och, konsumpcjaaaaaaaa! – wrzasnęła, jakby wyśpiewywała ostatni werset opery tragicznej. Padła na kolana, na popękaną ziemię, między wysokie słoneczniki, a kiedy to uczyniła, Jack, w garniturze z żywych pszczół, eksplodował spermą na jej plecy, odbyt i szeroko rozwartą pochwę.
Zachwiał się i padł na ziemię obok niej, zdumiony własną ejakulacją. Kiedy to uczynił, pszczoły uniosły się z niego, niemal wszystkie naraz, i z głośnym bzyczeniem odleciały. Zostało tylko kilka. Oszołomione, wychodziły z jego odbytu, jakby były grotołazami, którzy przeżyli cały tydzień pod ziemią. Przez chwilę trzepotały skrzydełkami, a potem one także odlatywały.
– Użądliły cię – powiedziała Jacqueline, dotykając napuchniętych warg Jacka. Jego ciało pokrywały czerwone krosty, a jego oczy były tak opuchnięte, że niemal nic nie widział. Jego penis miał gigantyczne rozmiary, mimo że erekcja już się kończyła.
Jack pogłaskał jej doskonale uformowane kości policzkowe. Jeszcze nigdy nie widział dziewczyny z oczami o takim kolorze. Były tak zielone, że lśniły jak światła na skrzyżowaniu w mokrą sierpniową noc w Savannah.
– Kim jesteś? – zapytał ją.
– Jacqueline Fronsard. Mieszkam w Yountville. Mogę pokazać ci drogę.
Jeszcze przez prawie pół godziny leżeli nadzy wśród słoneczników. Jacqueline porozciągała skórę na mosznie Jacka, przez co zaczęła lśnić szkarłatem w jasnych promieniach słońca, jak średniowieczny pergamin, a potem lizała ją, żeby ochłodzić pokąsane miejsca. On z kolei tak długo ssał jej piersi, aż wyjęczała w języku mandaryńskim, żeby przestał.
W końcu krowa zakaszlała i powiedziała:
– No, bo ludzie zaczną się zastanawiać, dokąd sobie poszłam. A poza tym moje wymię jest już chyba pełne.
– Nie powinnaś jeść słoneczników – skarciła ją Jacqueline.
– Nie powinnaś jeść zakazanych owoców – odparła krowa.
* * *
Teraz jednak Jacqueline nie było, a lustro pokazywało jedynie jego własne odwrócone odbicie i łóżko oraz zachodzące słońce, którego ostatnie promienie błądziły po ścianie sypialni. Z oddali docierał słaby odgłos łodzi motorowej, płynącej po Zatoce. Z jakiegoś powodu przypomniał mu starego dentystę z książki Grahama Greene’a The Power and the Glory. Wciąż gdzieś w ostatnim porcie czekała ostatnia łódź, słabym sygnałem przypominając o swojej obecności.
– Co się stanie, jeżeli nie będzie się pan mógł cofnąć? – zapytał go Punipuni.
Nie wiedział. Przecież w ogóle nic nie wiedział o świecie w lustrze. Widział w nim tylko tę sypialnię i część przedpokoju; wyglądały tak samo jak w jego świecie, tyle że były odwrócone w poziomie. Średniowieczni malarze wymyślili urządzenie z trzema lustrami, pozwalające im widzieć własne twarze dokładnie w taki sposób, jak wyglądały naprawdę. W pewnym sensie było to przerażające. Oto patrzyła na ciebie twoja własna twarz, jakby odcięto ci głowę.
Wstał i zdjął przez głowę ciemnoniebieski sweter z wełny. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się taki samotny. Rozpiął pasek i zdjął drelichowe spodnie. Złożył je i położył na łóżku. W końcu ściągnął majtki i nagi stanął przed lustrem.
– Jacqueline? – zawołał.
Chociaż nie mógł wejść do lustra, musiał ją koniecznie zobaczyć, upewnić się, że ona wciąż w nim jest. A któż ją widział, kiedy tka? Dama z Shalott.
Читать дальше