– Co chcesz więc zrobić? – zapytałem go.
– Nic. Żyć dalej.
– Nie możesz oddać go Jimiemu?
– Popełniając samobójstwo? Człowieku, ono jest częścią mnie samego. Czy można wydrzeć sobie serce?
Siedziałem u Johna, gawędząc z nim o latach sześćdziesiątych, aż zaczęło się ściemniać. Rozmawialiśmy o Bondym, występującym w Brighton Aquarium, Johnie Mayallu, Chrisie Farlowe i Zoocie Moneyu występującymi w All-Nighter na Wardour Street, gdzie można było dostać po pysku za samo patrzenie na czyjąś dziewczynę. Przypomnieliśmy sobie, jak w zimne, słoneczne, jesienne popołudnia siadywaliśmy w Tooting Graveney Common, słuchając zespołu Turtles z tranzystorowego radyjka od Bootsa. Mówiliśmy o Bo Street Runners i o Crazy World of Arthur
Brown. O dziewczynach w minispódniczkach i o białych butach z polichlorku winylu.
Wszystko to minęło. Wszyscy zniknęli, jak kolorowe przezroczyste cienie. W tamtych czasach nie przychodziło nam do głowy, że to się kiedyś skończy.
Ale pewnego ponurego wieczoru w 1970 roku, idąc Chancery Lane zobaczyłem plakat "Evening Standard" z ogłoszeniem: "Jimi Hendrix nie żyje". Było to równoznaczne z zawiadomieniem, że nasza młodość minęła.
Wyszedłem od Johna po ósmej. Pokój był tak ciemny, że nie widziałem jego twarzy. Rozmowa dobiegła końca, więc wyszedłem. Nie powiedział nawet "Do widzenia!"
Wróciłem do hoteliku. Kiedy wchodziłem frontowymi drzwiami, wąsaty pułkownik podał mi ciężką, czarną słuchawkę telefoniczną i oświadczył ochryple:
– To do pana.
Podziękowałem mu, a on odchrząknął w sposób przypominający odgłos karabinu Brena.
– Charlie? Tu Jimi. Znalazłeś go?
Zawahałem się. Potem rzekłem:
– Tak, znalazłem.
– Czy jeszcze żyje?
– Tak… na swój sposób.
Człowieku, gdzie on jest? Muszę to wiedzieć.
– Nie wiem, czy powinienem ci powiedzieć.
– Charlie, czy nie byliśmy przyjaciółmi?
– Myślę, że tak.
– Charlie, musisz mi powiedzieć, gdzie on jest. Musisz!
W jego głosie było tyle paniki, że postanowiłem mu pomóc.
Usłyszałem siebie przekazującego adres głosem brzuchomówcy. Nie miałem odwagi próbować wyobrazić sobie, co się będzie działo, jeśli Jimi uda się po swoje voodoo. Może od samego początku powinienem był pilnować własnego nosa. Wszyscy mówili, że zadawanie się z umarłymi jest niebezpieczne. Umarli mają inne potrzeby niż żyjący; inne pragnienia. Umarli są bardziej zdesperowani, niż możemy przypuszczać.
Nazajutrz po śniadaniu poszedłem do mieszkania Johna. Zadzwoniłem i po chwili stara zrzędząca kobieta, z cętkowanym kotem na ramieniu, wpuściła mnie do środka.
– Z wami, młodymi, to tylko kłopoty. Tylko hałas. Tylko głośna muzyka. Sami chuligani.
– Przykro mi – powiedziałem, ale chyba nie usłyszała.
Poszedłem po schodach na górę. Przed drzwiami pokoju zawahałem się. Słyszałem magnetofon kasetowy Johna i wodę płynącą z kranu. Zapukałem – za słabo, żeby John mógł usłyszeć. Zapukałem jeszcze raz – mocniej.
Nikt nie odpowiadał. Woda ciekła w dalszym ciągu a z magnetofonu rozlegało się Are you experienced… have you ever been experienced?
– John? – zawołałem. – To ja, Charlie!
Otworzyłem drzwi. Wiedziałem, co się stało, nim jeszcze ogarnąłem wzrokiem całą scenerię. Jimi dostał się tu przede mną.
Na ciemnej, przemoczonej kapie, przykrywającej łóżko leżał tułów Johna, szeroko rozdarty: płuca, żołądek i wątroba stanowiły kompozycję jasnych kolorów na tle pajęczej sieci tkanki tłuszczowej i pooddzieranej skóry. Jego głowa leżała w umywalce, kołysząc się pod strumieniem wody. Od czasu do czasu prawe oko patrzyło na mnie oskarżająco znad porcelanowego obrzeża umywalki. Poodrywane nogi, wepchnięte pod łóżko, zostawiły na dywanie krwawe ślady.
Voodoo zniknęło.
Zostałem w Littlehampton jeszcze tydzień, "pomagając policji w śledztwie". Wiedzieli, że ja tego nie zrobiłem, ale mocno podejrzewali, że znam sprawcę. Cóż mogłem im powiedzieć? "Naturalnie, komisarzu! To zrobił Jimi Hendrix!"
Wtedy wsadziliby mnie do jednego z tych nadmorskich szpitali dla wariatów w Eastbourne.
Jimi nigdy się już nie odezwał. Nie wiem, w jaki sposób umarli przemierzają oceany, ale wiem, że to robią. Kim są te samotne postacie, stojące przy poręczach islandzkich statków towarowych, patrzące na spieniony kilwater? Ci milczący pasażerowie dalekobieżnych autobusów?
Może udało mu się namówić tamtą starą kobietę, żeby przyjęła voodoo. Może nie. Ale ja przypiąłem kopertę albumu Are You Experienced? na ścianie w kuchni, i kiedy na nią patrzę, mam świadomość, że spoczywa w spokoju.
Boston, Massachusetts
Mało jest na świecie miast, które miałyby lepsze restauracje, gorszych polityków i bardziej chimeryczne zespoły sportowe. U Jaspera na Commercial Street podają mięczaki i pieczonego diabła morskiego. Danie takie spożywalibyście z apetytem, gdyby nawet to był wasz ostatni posiłek. Politycy? Nie trzeba szukać daleko wystarczy wskazać Teda Kennedy'ego. Zespoły sportowe? Proszę bardzo: Red Sox i New England Patriots. Kiedy Patriots zostali oskarżeni przez Lisę Olson z "Boston Herald" o molestowanie seksualne, Vidor Kiam, właściciel zespołu, zażartował: "Co ma wspólnego Lisa Olson z Saddamem Husajnem? Oboje widzieli z bliska rakiety Patriots".
Boston ma wszystko to, co sprawia, że Nowa Anglia jest wspaniała: kraby, jachty, kulturę i pieniądze. Cierpi na te same choroby, na które cierpi większość amerykańskich miast. Slumsy Blue Hill Avenue, handel narkotykami na Seaver Slreet. Mike Barnicle z "Boston Globe" tak pisze na temat Aten Północy: "kabotyńskie miasto; osobliwe, brudne, prowincjonalne, chociaż wielkie miasto bez znaków ulicznych".
A jednak Boston w porównaniu z innymi miastami ma znacznie więcej lekarzy. Od New England Medical Center po Brigham & Women's Hospital; od Massachusetts General do England Deaconess – Boston ma najinteligentniejszych, najzdolniejszych lekarzy na świecie. Jeśli jesteście chorzy, to jedźcie do Bostonu.
Także wtedy, gdy potrzebna wam jest jakaś zmiana…
Siedziała wyprostowana na czarnym szwedzkim krześle, ze skrzyżowanymi nogami, na tle mglistego, popołudniowego światła. Nosiła doskonale skrojoną suknię od Karla Lagerfelda. Nogi miała również doskonałe.
Doktor Arcolio nie widział wyraźnie twarzy kobiety, ponieważ siedziała na tle światła. Ale wystarczył mu jej głos, w którym brzmiała rozpacz; rozpacz, jaką mogą przeżywać tylko żony bardzo bogatych mężczyzn.
Żony przeciętnych mężczyzn nigdy o takich rzeczach nie myślą, tym bardziej nie mogą z ich powodu rozpaczać.
– Mój fryzjer powiedział mi, że pan jest najlepszy.
Doktor Arcolio pocierał palcami o palce. Był łysy, śniady i miał obficie owłosione ręce.
– Pani fryzjer? – powtórzył.
– John Sant'Angelo… on ma przyjaciela, który chciał zmienić płeć.
– Rozumiem.
Była rozdygotana, nerwowa, niespokojna niczym rasowy koń.
– Chodzi o to… on powiedział, że pan może zrobić to inaczej niż inni… że pan zrobi to tak, że to będzie prawdziwe. Powiedział, iż pan zrobi to tak, że będzie się czuło, że to jest prawdziwe. Że będą prawdziwe reakcje… I wszystko inne.
Doktor Arcolio zastanowił się, potem przytaknął.
– To prawda. Ale wówczas będzie to transplantacja, a nie modyfikacja istniejącej tkanki. Tak jak w przypadku serca lub nerki… musimy znaleźć dawcę organu, a potem ten organ przenieść i mieć nadzieję, że nie zostanie odrzucony.
Читать дальше