– Dobra – westchnął. – Teraz tylko odpowiednio się skoncentrować...
Ścisnął skronie palcami, wyrzucił z siebie długie łacińskie zaklęcie i zamieniwszy się w ogromną pijawę, przepełzł spiesznie przez wąski otwór. Plasnął na ziemię z wysokości paru metrów i czym prędzej popełzł w stronę wyjścia z bunkra startowego. Pokonał ziemny nasyp. Gdy dotarł do krzaków, zamienił się ponownie w wampira.
– O, w mordę – sapnął.
Obejrzał się. Odliczanie z pewnością już trwało. Ruszył kłusem przez chaszcze.
Byle dalej od przeklętego instytutu. Nagle ziemia zadrżała, a okolicę rozświetlił
błysk płonących gazów odrzutowych. Rakieta, ciągnąc za sobą warkocz ognia, wzbiła się w niebo. Obserwował jej lot.
– Kurde, a może jednak trzeba było lecieć? – westchnął. – Druga taka przygoda już mi się pewnie w życiu nie trafi.
Ognista plamka na nieboskłonie stawała się coraz mniejsza, a potem nieoczekiwanie urosła, rozbłysła i statek kosmiczny eksplodował niczym ogromny fajerwerk...
– Wiedziałem – mruknął wampir.
– Gęsi wam macać, a nie rakiety budować.
Uśmiechnął się pod nosem, a potem podjął marsz. Na zachód – ku Warszawie.
Daleko za nim pozostała łuna pożaru i wycie syren alarmowych. Wojsko otaczało teren katastrofy. Będą musieli pozbierać resztki pojazdu, zatrzeć ślady, rozbity reaktor z pewnością wywołał nieliche skażenie... Ale Profesor miał to gdzieś.
A może to moja wina, pomyślał nagle. Może rakieta była dobra, a wybuchła tylko dlatego, że zapomniałem zamknąć za sobą klapkę zsypu? Tak czy inaczej, mój preparat działa. Wracam do domu, zmieniam się raz jeszcze w pijawę i zaczynam badać kanalizację. To przynajmniej konkret...
Na poligonie jeszcze coś wybuchło.
– Loty kosmiczne – prychnął.
– I komu to potrzebne?
Dopiero pod koniec tygodnia Gosia zdecydowała się wyskoczyć na Powązki. W
trumnie został śpiwór Marka, postanowiła też zabrać zdjęcie Limahla. Może i jest homo, ale po co ma ładny fotos zgnić na jakiejś zagrzybionej ścianie? Weszła przez bramę i już miała się zagłębić w plątaninę cmentarnych alejek, gdy spostrzegła Bronka. Chłopak siedział na ławce, czytając książkę. W jednej chwili zrozumiała, że czeka właśnie na nią. Podeszła trochę niepewnie.
– Cześć – mruknęła. – Co cię tu przyniosło?
– Witaj – bąknął.
– Wiesz, ja... Od tygodnia tu przychodzę.
– No, wykrztuś wreszcie! – zirytowała się.
– Chciałem cię spotkać! Kocham cię! – powiedział z emfazą.
– Zawsze cię kochałem i podziwiałem twoją urodę!
– No i...? – nie zrozumiała.
– Marta powiedziała mi, że zostałaś wampirem. A Konrad i Mariolka, jak usłyszą o tobie, to się robią bladzi ze strachu.
– A to plotkarze! No dobra, jestem wampirem. – wyszczerzyła kły.
– I co z tego?
– Ugryź mnie!
Zdziwiła się nieco. Wampirem była krótko, ale jeszcze nigdy nie przytrafiło jej się, żeby obiad sam pchał się na talerz. Poczuła, że chyba faktycznie pora znów się napić.
– Proszę... – spojrzał na nią psim wzrokiem. Teraz dopiero spostrzegła, że ma brązowe oczy.
– No zgoda, zaraz cię dziabnę. Tylko nie tak na widoku, chodź w krzaki.
– Dzięki! A czy możemy to zrobić u ciebie, w grobie? W trumnie? Położymy się razem, przytulimy i wtedy...
– Jeść w łóżku? – zdziwiła się.
– Czy to wypada? Ostatecznie jestem hrabianką... No, w sumie czemu nie?
Chodź. Skoro sam się podstawiał, uznała, że może wyświadczyć mu tę drobną przysługę.
Poduszkę się potem najwyżej zabierze do Marka i upierze w pralce...
Poszli przez cmentarz. Otworzyła drzwiczki i zaprosiła kolegę do grobowca.
Zapaliła cztery znicze. Zrobiło się jaśniej, przytulnie, domowo, wręcz trochę jakby nawet romantycznie. Bronek rozglądał się po krypcie oczarowany.
– Fantastycznie – szepnął. – Jak w horrorze... Tylko mchu i pajęczyn brakuje.
– I nietoperzy? – zakpiła.
Limahl uśmiechał się z fotosu, jakby cieszył go widok gościa. Gosia zdjęła wieko trumny i ułożyła się wygodnie na boku, robiąc miejsce koledze.
– Zapraszam. – Uśmiechnęła się kusząco.
Odwiesił kurtkę na uchwycie sterczącym z trumny właściciela browaru. Odpiął
kołnierzyk koszuli. Zdjął buty i przetarte niemieckie skarpetki frotté. Wreszcie położył się obok koleżanki. Objął ją ramieniem. Było trochę ciasno, ale zarazem jakoś tak intymnie.
– Zarąbiście – szepnął.
– Ale chłodna jesteś... – krzywił się.
– To u nas normalne – wyjaśniła.
– Temperatura otoczenia plus kilka stopni z przemian chemicznych. Tak mi to jeden starszy wampir kiedyś wyjaśnił.
– Brzmi logicznie. Bo barki i łokcie masz ciut cieplejsze. I kolana pewnie też. –
jego dłoń zawędrowała tam, gdzie nie powinna.
Gosia zesztywniała.
– Nie pozwalaj sobie – syknęła.
– Przepraszam. – zaczerwienił się jak panienka.
– Widocznie tarcie przy poruszaniu się musi generować ciepło. Stawy mają inną temperaturę – pokrył zmieszanie pseudonaukową teorią.
– Tylko czemu mięśnie pozostają zimne? Przecież też powinny się kurczyć i rozkurczać, żebyś mogła się poruszać...
– Pojęcia nie mam – westchnęła.
– Wielu rzeczy po prostu nie rozumiemy. Dlaczego w lustrze nie odbijają się
ubrania? Czemu nie rzucamy cieni i tak dalej...
Dłoń Bronka wędrowała po jej plecach. W pierwszej chwili miała ochotę dać mu po gębie, ale machnęła ręką. Niech się nacieszy jeszcze przez chwilę.
– A tak właściwie dlaczego chcesz, żebym cię ugryzła? – ta myśl jakoś nie dawała jej spokoju.
– Bo cię kocham.
– A po cholerę się we mnie kochasz? Zdasz maturę, pójdziesz na studia, tam sobie znajdziesz jakąś fajną dziewczynę... Życie ci się znudziło czy co? Przygód szukasz?
– Trochę tak – przyznał. – Ale bardziej się liczy to, że też chcę być wampirem. Z
tobą... Ugryź mnie wreszcie – poprosił.
Odchylił głowę, odsłaniając szyję. Oblizała się, ale resztki sumienia sprawiły, że wolała jednak postawić sprawę uczciwie.
– Tylko wiesz, nie da się w ten sposób zostać wampirem. To musi być wrodzone.
Od takiego ugryzienia to będziesz tylko przez parę tygodni osłabionym fizycznie impotentem.
– Co!? Nie!!!
Zerwał się przerażony, przydzwonił czachą w strop krypty, a potem sforsował
drzwiczki i rzucił się do ucieczki. Biegał naprawdę szybko, ale boso na żwirze nie miał szans. Prędko go dogoniła.