– Ech, piękne czasy – westchnął wampir. – Piwo za cara Mikołaja było takie smaczne, tanie i mogliśmy pić do wypęku...
Zapukał do drzwi i po chwili znalazł się w gabinecie. Trochę się tu pozmieniało. Z
dawnego wystroju wnętrza ocalało tylko biurko. Doktor na widok gościa wyraźnie się ucieszył.
– Ślusarz Marek we własnej osobie! – Zatarł dłonie. – Już myślałem, że się nie doczekam!
– Hę?
– Badania kontrolne! – huknął lekarz.
– W kadrach wam nie mówili, że macie przyjść i się przebadać?
– Coś tam mówili – przyznał wampir.
– Ale ja mam taką życiową zasadę, że bez wyraźnej potrzeby lekarzom głowy nie zawracam. Służba zdrowia jest obłożona robotą, po co ma się jeszcze mną zajmować...
– Migacie się od lat. Ale wreszcie kobyłka u płota! Nie będziecie mi robili bałaganu w papierach. Rozbierajcie się i hopla na wagę. Zdrowy czy nie, badania okresowe rzecz święta.
– O, w mordę... – westchnął, ściągając koszulę.
– Coś pan taki blady? – zdziwił się lekarz. – Albinizm? Nie. Przy tak ciemnej barwie włosów to wykluczone. Trzeba więcej przebywać na słoneczku. Trochę zdrowego wysiłku fizycznego na świeżym powietrzu dobrze robi...
– Akurat wysiłku fizycznego mam pod dostatkiem. – Marek naprężył muskuły godne Rambo. – A że blady jestem, widać uroda taka – mruknął. – Mam to... no nie powiem, że od dziecka, bobym skłamał, ale od lat.
– Ależ pan niemożebnie posiniaczony... – marudził konował. – Toż to wygląda prawie jak plamy opadowe.
– Nie oszczędzam się w robocie, bo plan napięty. A siniaki kiepsko mi schodzą –
bąknął Marek. – Jak już sobie gdzieś nabiję, to się miesiącami trzyma.
– Pewnie skóra cienka, stąd bladość i skłonność do wylewów podskórnych –
postawił diagnozę lekarz. – Może i z tkanką dzieje się coś niedobrego? Na zaawansowany syfilis to wprawdzie nie wygląda, ale na wszelki wypadek dam skierowanie do poradni wenerologicznej.
Podszedł do wagi i poruszył wysuwanym ramieniem.
– Wzrost... Sto siedemdziesiąt sześć. Waga siedemdziesiąt pięć... To ciekawe, przy tak zwartej budowie i muskulaturze powinno być z dychę więcej.
Temperatura...
Wyciągnął nowiutki termometr elektroniczny.
– Co to za dziwadło? – nastroszył się pacjent.
– Z RFN–u przywiozłem – odparł doktor z dumą. – Byłem tam na kongresie medycyny pracy.
– Czy to nie jest zbyt delikatne urządzenie dla prostego praskiego robola?
Jeszcze się bateria wyczerpie. Lepiej zachować to dla naprawdę chorych...
– Nie gadajcie bzdur! Po to jest zaawansowany technologicznie sprzęt medyczny, żeby z niego korzystać. Mamy równość i demokrację socjalistyczną. A nawet jakbyśmy jej nie mieli, to sami wiecie, że klasa robotnicza stanowiąca podstawę naszej gospodarki cieszy się szczególnymi względami...
– Mierz pan – westchnął Marek, ucinając przemowę.
Doktor wsadził wampirowi termometr pod pachę. Po chwili urządzenie zapikało.
– Jak to siedemnaście stopni!? – Lekarz wytrzeszczył oczy.
– No i sam pan widzi, że elektronika jest zawodna – pouczył go ślusarz.
– Nie ma to jak porządny rtęciowy sprzęt. Doktor przyłożył mu dłoń do czoła.
– Zimne jak lodowiec! – orzekł.
– Chłodno tu u pana w gabinecie. Mogę się już ubrać?
– Zaraz, tylko osłucham płuca... Proszę oddychać. – Przyłożył słuchawkę stetoskopu. Marek posłusznie nabrał powietrza i wypuścił. Ponownie nabrał i wypuścił. Odbiło mu się karmelem, ale oddychał nadal.
– Coś jest nie tak z płucami i z oskrzelami. Zaawansowana astma czy ki diabeł?
Hmm... Gruźlica chyba nie? – zaniepokoił się lekarz. – Dam panu skierowanie na rentgen! Pan kaszle?
– Czasem... Mam pylicę albo coś podobnego – wyznał ślusarz. – Wie pan, w Wedlu robiłem...
– W Zakładach Przemysłu Cukierniczego „22 Lipca” – poprawił go konował. – I co? Doznał pan jakiegoś wypadku przy pracy?
– Karmel w powietrzu. Jak dorabiałem uszkodzone detale, najpierw trzeba było odczyszczać mechanizm szczotką drucianą. Starałem się nie oddychać, ale przecież nie da się przez osiem godzin ust nie otwierać. Nawciągałem tego z kilogram. Nijak wykaszleć to, co się wkleiło w oskrzeliki jak cukierki krówki między zęby.
– Kto panu takich głupot nagadał!? – oburzył się lekarz. – To kompletne bzdury!
Przecież płuca są nieźle chronione. Wykasłałby pan to od razu z flegmą! Proszę się położyć.
Robotnik z westchnieniem wyciągnął się na obitej dermą leżance. Lekarz kontynuował badania. Obmacał wątrobę, potem znowu sięgnął po stetoskop.
Przyłożył do piersi wampira i zastygł.
– Serce... – wykrztusił.
– Co serce? – zirytował się ślusarz.
– Nie bije!
– Nie gadaj pan bzdur, jak może mi serce nie bić? – zbagatelizował. – Przecież umarłbym od tego.
– Hmmm, no tak...
– Widocznie słabo bije i nie słychać – podsunął wampir. – Stetoskop stary, nie łapie... Lekarz popatrzył na niego podejrzliwie.
– Sprawdzę odruch źrenic!
Wyciągnął z szuflady cienką latarkę, rozchylił przemocą oko ślusarza i poświecił.
– Brak odruchu – mruknął.
– Brak akcji serca. Godzina zgonu... – spojrzał na zegarek.
– Doktorze, pobudka, jakiego, do cholery, zgonu?! Co pan niby chce udowodnić?
– wkurzony ślusarz usiadł i założył swoją flanelową koszulę.
– Ja się na emeryturę nawet nie wybieram, a pan mnie chce w trumnie położyć?
– Ale... Serce...
– To mnie pan reanimuj szybko – syknął. – Zastrzyk z adrenaliny! Zanim mózg zacznie obumierać! Albo setkę koniaku! Albo aspirynę! Taki sam efekt.
– Przepraszam, zagalopowałem się... – Doktor łypnął na pacjenta. – Tylko te oczy... Nie rozumiem...
– Szwankują – odburknął Marek. – To normalne, niejeden ślusarz stracił wzrok, pracując przy obrabiarkach! To u nas poniekąd choroba zawodowa. Wie pan, ile pyłu przy tym skrawaniu?
– A okulary ochronne?
– Dostaliśmy cztery pary na cały zakład.
– Yyyy... no tak. Obejrzę jeszcze gardło. – doktor ujął w dłoń szpatułkę.
– Proszę otworzyć usta i powiedzieć: Aaaa!
– Aaaaa! – Ślusarz posłusznie rozdziawił paszczę.
– O, w mordę!
– Anginę mam? – zaniepokoił się Marek.
– Nie, gardło czyste, ale zębiska jak u jakiegoś wampira. Dam panu skierowanie do dentysty.
– Po cholerę? – Nastroszył się.
– A po co ma się pan tak męczyć? Stomatolog zetnie nadmiar masy zębowej i założy koronki. Będzie pan wyglądał po ludzku i jeść będzie wygodniej... – tłumaczył
konował.
– Czy jest sens rżnąć zdrowe zęby? Przywykłem do nich i w niczym mi nie przeszkadzają.
– Ale w końcach już wypróchniały wielkie dziury! Stanowczo trzeba takie rzeczy leczyć.
– Dobra, da pan to skierowanie – westchnął ślusarz.
– No i wreszcie kartoteka w porządeczku. – Łapiduch skończył wypełniać papiery. – I po co było gadać, że nic panu nie dolega? Jest człowiek, znajdzie się też jednostka chorobowa! Zmierzymy jeszcze ciśnienie...
– Mierzyłem niedawno, wszystko było w porządku. Nie ma sensu powtarzać, zaraz kończy się przerwa, muszę wracać na dział – zełgał Marek. – Bez mojego nadzoru chłopaki zawalą dzisiejszy plan. To grozi katastrofą planu tygodniowego.
Gdyby wszyscy podobnie lekceważyli sobie obowiązki, nigdy nie zrealizowalibyśmy założeń na tę pięciolatkę. Przejdźmy do rzeczy i zaraz się zmywam.
Читать дальше