– Bezklasowe społeczeństwo komunistyczne, o którym pisał Lenin, powstanie nie wcześniej niż za tysiąc lat! Te mury, chociaż to dobra carska cegła, nie wytrzymają tak długo.
– Za dziesięć lat tego zasranego socjalizmu też już nie będzie! – syknęła, mrużąc oczy.
Westchnął w duchu. Babci najwyraźniej kompletnie już odbiło.
– Przyniosłem kawę. – Postawił paczkę na blacie zżartego przez wilgoć i robactwo stolika.
– Sto pięćdziesiąt gramów!? – ryknęła oburzona.
– Ale patrzy pani jaka – próbował się bronić. – Prawdziwa, z Peweksu. Z jednej łyżeczki dwie filiżanki zrobi...
– A, chyba że tak – burknęła nieco udobruchana.
Zabełtała brudnym palcem w przedwojennej filiżance i wpatrzyła się w fusy.
– Trzy trupy – mruknęła.
– Na razie zginął jeden mieszkaniec...
– Te trupy to ty z kumplem i ta dzieweczka, co z wami mieszka.
– Zginiemy? – zasępił się.
– Stary wampir, a głupi! Przecież już nie żyjecie! – huknęła. – Do tego...
Zagrożenie... Straszna moc. Wewnątrz słaba. Jest szansa, że dacie radę. A w zamian wiedza... Ale jest i inna siła. Jak płomień. Buzuje obok. Jeśli uzna was za swojaków, to się ogrzejecie. Jeśli nie – spopieli...
Fabryczny Kot otarł mu się o nogę i zamruczał, jakby dodając otuchy.
– Nie łam się – warknęła kobieta. – Jesteś robolem z Pragi. Byle kto ci nie fiknie.
Wal w mordę, jakby co, po robociarsku.
– Czym jest Czarna Wołga? – zapytał. Zabełtała w fusach.
– Ty wiesz. A w każdym razie wiesz, kogo zapytać...
– Czemu się tu zjawiła?
– Szuka tego, kto jej kiedyś nabruździł. Dziewczyna to dla niej dodatkowy łup.
– A pasażerowie?
– Renegaci. – Skrzywiła się. – Wygnani ze swojego świata...
– Wampiry? Demony?
– Nie wiem. – Pokręciła głową. – Moc w nich płonie. Jeśli to wampiry, to nauczyły się więcej niż wy...
Gdzieś z daleka rozległ się głośny rumor. Oho, stelaż się urwał, pomyślał ślusarz.
– Goń – warknęła szatniarka. – Będziesz tam potrzebny. Ja nic więcej i tak ci już nie powiem. Niejasne to wszystko.
– Dziękuję.
Pomaszerował na swój dział. Dopiero gdy był już poza zasięgiem telepatii, skrzywił się i westchnął.
– Do dupy ta przepowiednia – mruknął. – Szkoda dobrej kawy na gusła i zabobony. Ale faktycznie można kogoś podpytać...
U zbiegu ulic Folwarcznej i Kawęczyńskiej, rzut kamieniem od szkoły muzycznej, na wprost zajezdni tramwajowej, stała stara chata, pamiętająca jeszcze epokę przed
budową okolicznych czynszówek. Chata chyliła się ku ziemi. Otaczał ją stary płot częściowo drewniany, częściowo wzniesiony z betonowych elementów. W chacie od kilku tygodni mieszkał sobie na dziko Motorowy. Żule ani kiziory nie mieli pojęcia, skąd się tu wziął ani jak się naprawdę nazywa.
Przedstawił się ksywą i tak też zostało. Wieczorem pierwszego dnia pobytu we wszystkich bramach wystawił po skrzynce wódki. Gest doceniono. Motorowy nie wchodził ferajnie w drogę, a i tubylcy go nie zaczepiali.
Ile miał lat, nikt nie wiedział. Wyglądał na siedemdziesiątkę, ale w tej okolicy wiek biologiczny nie zawsze pokrywał się z tym, co zapisano w metrykach. Alkohol jednych przedwcześnie postarzał, innych zakonserwował, a dowody osobiste też niekiedy zmieniały właścicieli w sposób, który niejednemu dzielnicowemu przysporzył siwych włosów. Powszechnie przebąkiwano, że Motorowy chodzi z klamką za pasem, a i w mordę potrafi dać. Z czego żyje, nikt nie wiedział. Jeździł po okolicy na zdezelowanym rowerze składaku, wygrzebywał ze śmietników rozmaite urządzenia i wymontowywał z nich przydatne mu części... Z początku miejscowi dziwili się jego zainteresowaniom, ale szybko przestali. Bo to mało wariatów na świecie?
Marek prosto z fabryki poszedł na tramwaj. Podjechał dwa przystanki. Wysiadł
koło szkoły muzycznej. Siódma rano, a ktoś już ćwiczył... Wyobraził sobie ciemnowłosą nastoletnią skrzypaczkę i zaswędziały go dziąsła.
– Najpierw robota, potem przyjemności – zganił sam siebie. – Poza tym napić się to będzie trzeba najwcześniej za tydzień...
Poprawił pasek torby i ruszył do szturmu. Podkradł się na paluszkach. Problem z Motorowym był, niestety, taki, że nie lubił gości. Gdy ktoś przychodził z wizytą, ulatniał się czym prędzej, a ślusarzowi nie chciało się przeczesywać całej dzielnicy tylko po to, by pogadać... Furtka była oczywiście zamknięta. Wsadził dwa druciki do dziurki i w trzydzieści sekund pokonał nieskomplikowany zamek.
– Za łatwo poszło – ocenił.
Obejrzał dokładnie słupki. Tak jak przewidywał, do skrzydła bramki podczepiono całkiem skomplikowany alarm. Rozbrojenie go zajęło mu dłuższą chwilę. Ominął
potykacze rozłożone na ścieżce. Drzwi nie były zamknięte. Zapukał i nie czekając na odpowiedź, otworzył je szarpnięciem. Mieszkaniec chaty oczywiście nie dał się tak do końca zaskoczyć. Jednym ruchem wycelował w pierś niespodziewanego gościa swój garłacz.
– Gdzie! – ryknął.
– Witaj, Motorowy – odezwał się ślusarz spokojnie.
– A może wolisz dawną ksywę, „Suchy”?
Żul zamarł.
– A ty skąd wiesz? – syknął i wpatrzył się w twarz przybysza.
– Marek!? – wykrztusił z niedowierzaniem.
– To ty?
– Jakie fikołki robi ta pamięć. – ślusarz uśmiechnął się krzywo.
– Ja cię od razu poznałem.
– Nie zestarzałeś się.
– Ty też nie!
– Ja to co innego – prychnął Motorowy.
– Nie mogę się bardziej zestarzeć.
– Żul wieczny tułacz – zakpił ślusarz.
– A żebyś wiedział, zasrany wampirze!
Przez chwilę stali naprzeciw siebie, zaciskając pięści, gotowi do zwarcia. Potem emocje przygasły.
– Wiesz, co się dzieje? – zapytał Marek, bezceremonialnie siadając na krześle. –
Gadali, że uratowałeś ferajnę, a potem się zmyłeś...
– Wiem – mruknął powściągliwie Motorowy, zajmując drugie siedzenie. –
Zakichana Czarna Wołga szuka swojego łupu.
– Czyli ciebie.
Motorowy lekko pobladł.
– Nie wsypiesz mnie chyba przed chłopakami z dzielnicy? – Strzelił nerwowym spojrzeniem na boki. – Ferajna by nie darowała...
– Nie sypnę. Miałeś z tym draństwem już do czynienia. Potrzebuję twojej pomocy.
Informacji.
– Miałem – burknął. – W Leningradzie w tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim. Tylko wtedy to była jeszcze czarna dorożka. Wysadziliśmy ją siedmioma kilogramami trotylu. Ja i dwaj ludzie od Sawinkowa... Ale to nie pomogło. Nie minęło dwadzieścia lat i wróciła. Już jako samochód. Najpierw ford, teraz wołga... Za kolejne dwadzieścia lat może zamieni się w mercedesa...
– Jesteś pewien, że to ona?
– Tak. Kształt się zmienia, ale idea trwa. I ciągle depcze mi po piętach. Już z piętnaście razy się wyrywałem...
– Kto tym jeździ? Beria? – spytał ślusarz.
– Wampiry. Ale nie takie zwykłe jak wy, tylko nadwampiry. Zamiast chłeptać krew, wysysają mózgi.
– Zombiaki! – zgadł Marek.
– Nie, bo zombiaki się rozpadają w kilka tygodni, a oni nie. To coś innego. Inny byt bionekrotyczny. Może komuchy w laboratorium ich wyhodowali czy jak?
– Dostałem na nią zlecenie.
– Wal się, wampirku, sam to załatwię.
– Równie skutecznie jak poprzednio? – warknął ślusarz.
– Uciekasz, kryjesz się, a ona ciągle depcze ci po piętach.
– Już parę razy nieźle ją urządziłem – odwarknął Motorowy.
Читать дальше