– Co to, urwał, było? – wykrztusił Wujo. – Czarna, urwał, Wołga!?
– Czarna Wołga to, urwał, tylko, urwał, legenda. Ty lepiej, urwał, Motorowemu, urwał, podziękuj! – warknął Wihajster. – Gdyby, urwał, nie walnął ze spluwy...
Ale ich sąsiad znikł bez śladu.
– Szukajcie Gienka – wymamrotał Zibi, trzymając się za pokiereszowane czoło...
– I dajcie znać Felczerowi, potrzebuję szycia... Potem zwołajcie ferajnę na naradę.
To nie przelewki.
Gienka znaleziono dopiero po pięciu minutach przeczesywania chaszczy Miał
skręcony kark.
Marek zbierał się właśnie do roboty na nocną zmianę. Zapakował do teczki czysty ręcznik i notes. Dorzucił torebkę wędzonych szprotek dla fabrycznych kotów.
Kanapek ani termosu z herbatą nie zabierał. Nie były mu potrzebne. Jego kumpel umilał sobie czas, gawędząc z Gosią.
– Znasz legendę o Jakubie Wędrowyczu? – zapytał.
– O kim? – zdziwiła się.
– Ty jej nie strasz – warknął Marek, pastując buciory. – Bo jeszcze uwierzy w te bzdury.
– To nie są żadne bzdury, tylko niesprawdzone pogłoski o wysokim poziomie prawdopodobieństwa – obraził się Igor.
– Jaaasne. Legenda o człowieku, którego żaden wampir w życiu nie widział –
prychnął gospodarz.
– Byli tacy, którzy go widzieli, ale nie przeżyli – sprostował kumpel.
– To jak by potem zdali relację? – Ślusarz uśmiechnął się krzywo.
– Opowiedzcie – poprosiła ich podopieczna. – Uwielbiam historie grozy.
– Jakub Wędrowycz to egzorcysta i łowca wampirów – zaczął komunista. – Żyje gdzieś na Lubelszczyźnie. To już stary dziad. Chleje całymi dniami, ale czy trzeźwy czy nie, jest śmiertelnie niebezpieczny.
– A najgorszy sadysta wychodzi z niego pewnie, gdy jest na kacu – westchnął z ubolewaniem Marek.
– Skąd wiesz? – Igor wytrzeszczył oczy.
– Domyśliłem się. Gadaj dalej.
– W każdym razie Wędrowycz ubiera się tak, że doskonale wtapia się w tłum.
Nosi gumofilce, kufajkę, spodnie z worka. Ale zawsze ma granat w kieszeni, posrebrzony bagnet w cholewie buta i linkę hamulcową.
– Po co mu ta linka? – zdziwiła się.
– Do duszenia chyba. Jak stryczek – wyjaśnił spawacz. – Jakub jest szybki, okrutny, nieprzekupny, silny i bezwzględny. Poznać go można po jednym. Zawsze śmierdzi starymi skarpetkami. Najpierw czuje się ten upiorny smród, potem dopiero pojawia się on.
– Co on, nóg nie myje?
– Jak to na polskiej wsi, raz w roku, na Świętego Jana – zakpił Marek.
– Smród pochodzi z tego, że od czasów przedwojennych nosi te same skarpetki,
zielone skarpetki arcymistrza szachowego doktora Laskera, który wyrzucił je, jadąc przez Chełm na zawody...
– Starczy tych bzdur – westchnął właściciel mieszkania. – Sam się zastanów, co to za stek pierdół. Bezwzględny zabójca wampirów, którego nikt nie spotkał, a ci, co spotkali, już o tym nie opowiedzą. W dodatku nosi te same skarpety od sześćdziesięciu lat? To by się przetarło tak z tysiąc razy! I pomijając wszystko inne, skąd wiadomo, że ma zielone skarpetki, skoro jak twierdzisz cały czas chodzi w gumofilcach? Jakiś wampir zajrzał mu do cholewki?
– Doktor Lasker był znany z tego, że nosił jedwabne skarpetki jadowicie zielonej barwy!
– Jesteś głupszy od telewizora! Nawet jedwab nie wytrzyma kilku dekad kiszenia w gumowcu! To po prostu tak niemożliwe, że aż śmieszne! – burknął Marek.
– Ech, ty niedowiarku. Inaczej zaśpiewasz, jak cię Wędrowycz dopadnie!
– Srali muchi, będzie wiosna, będzie śliczna trawka rosła. A ty się nie przejmuj –
zwrócił się do Gosi. – Nie ma żadnego Wędrowycza. To tylko plotki znudzonych życiem i zramolałych wampirów.
– Jeśli to plotki, to jak wyjaśnisz zniknięcie klanu Iwaszki? – zapytał Igor.
– Nijak. Nie jesteśmy ich nadzorcami. Może drapnęli do ZSRR albo przedostali się na Zachód? Może dopadli ich chłopi? Mieszkańcy wsi faktycznie czasem bywają niebezpieczni.
– I to by się zgadzało! – Wampir komunista uśmiechnął się kpiąco. –
Wędrowycz jest niemal kwintesencją polskiego wieśniactwa. No, jest też taka możliwość, że dopadł ich Van Helsing.
– Nie pieprz! Van Helsing, zakładając, że kiedykolwiek istniał, musiałby mieć dziś sto sześćdziesiąt lat! I skąd by się tu wziął?
– Inaczej zaśpiewasz, gdy usłyszysz upiorne skrzypienie jego skórzanego płaszcza!
– Dobra. Kończmy te głupie gadki i żebyś mi się więcej nie ważył straszyć dziewczyny tymi bzdurami – warknął ślusarz. – I tak biedaczka nie może się pozbierać. Pamiętasz, co z tobą było na początku? Dobry miesiąc od przemiany chodziłeś jak śnięty.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Przekręcił klucz w zamku. Na wycieraczce stali trzej tubylcy. Najwyższy prezentował w uśmiechu klawiaturę złotych zębów. Drugi miał na czole kilkanaście świeżych szwów, układających się w gwiazdę. Trzeci, najmłodszy, był kompletnie siwy.
– Czym mogę służyć ferajnie? – zapytał Marek.
– Reprezentujemy, urwał, grupę, urwał, mieszkańców Szmulek szczerze, urwał, zatroskanych o, urwał, stan bezpieczeństwa na dzielnicy – powiedział ten ze złotymi zębami. – Wołają mnie Wihajster, jestem przy ulicy jakby za starszego. To jest Zibi
– przedstawił kolesia z pokiereszowanym czołem. – A to Dziadek. – Wskazał
najmłodszego z kompanów.
– Praska mafia... – westchnął Marek, gestem zapraszając ich do kuchni.
– Oj tam, jaka, urwał, zaraz mafia – prychnął ten z blizną na czole. – Po co nam,
urwał, tak górnolotne, urwał, określenia? Mafia to jest, urwał, za granicą. Jeździ, urwał, drogimi autami, urządza, urwał, strzelaniny z, urwał, bronią maszynową, szmugluje, urwał, złoto i, urwał, narkotyki oraz, urwał, przekupuje, urwał, polityków. My jesteśmy, urwał, drobne warszawskie, urwał, bandziorki zrzeszone, urwał, w coś w rodzaju, urwał, spółdzielni samopomocowej.
– Zamiast limuzynami jeździcie autobusami i zamiast pistoletów macie kastety...
Czego ode mnie oczekujecie? – zapytał ślusarz.
– Przyszliśmy tu, urwał, w zgodzie, jak to do, urwał, sąsiada – powiedział
Wihajster. – Pogadać, urwał, jak kizior z kiziorem. Wiemy, że jesteście, urwał, wampirami – wzdrygnął się – ale, urwał, zwisa nam to. Przestrzegacie, urwał, zasad, czyli jesteście, urwał, wporzo. Swojaków, urwał, nie ruszacie, wysysać, urwał, frajerów chodzicie za, urwał, Wisłę. I, urwał, git. Reszta to nie nasza, urwał, sprawa.
Każdy orze, jak może. A dyskrecja jest, urwał, cnotą.
– W czym zatem mam wam pomóc?
Zibi pokrótce streścił przebieg wczorajszej bitwy.
– Tak nam się, urwał, wydaje, że ci z czarnego auta byli tacy jak wy – powiedział
najmłodszy poważnie. – Szybcy, silni, bladzi na gębach. Cięci brzytwą nie krwawili.
Nie czuli, urwał, bólu. Nie oddychali. I, urwał, nie do zajebania.
– Się, urwał, grzeczniej wyrażaj przy panach, urwał, wampirach. – ranny w czoło walnął go pięścią po ramieniu.
– I przy pani szanownej dyrektorowej też. – ukłonił się Gosi szarmancko.
– Tak sobie, urwał, pomyśleliśmy, że nawet jeśli to, urwał, tacy sami jak wy... –
odezwał się Wihajster dziwnie grzecznym tonem.
– Dzielnica rzecz święta. – Ślusarz poważnie skinął głową. – A lojalność wobec sąsiadów jest ważniejsza niż solidarność gatunkowa! Jeśli to faktycznie jakieś obce wampiry, to nie pozwolimy im pałętać się po naszych Szmulkach!
Читать дальше