– Dwie paczki herbaty!? – Gregowi takie marnotrawstwo nie mieściło się w głowie. – Może lepiej nadmanganian potasu? Mam cały słoik!
Igor wyjął Radkowi knebel.
– Wy sflądrysyny! – syknął student. – W życiu się wam nie uda, łajdaki...
– W życiu pewnie nie – zgodziła się Gosia. – Ale nie zawracajmy sobie tym głowy, przecież i tak nie żyjemy.
– Ubecja was spali na stosach, obezjajcy!
Igor nie lubił, gdy go wyzywano, więc dał Radkowi w zęby. Ten padł jak długi.
– Myślałem, że ta legendarna siła wampirów to tylko plotki, a tymczasem... –
mruknął Greg.
– Nie wiem, jak inni, ale ja mam krzepę, bo od kilku dekad pracuję fizycznie. –
Wampir wzruszył ramionami. – Dostał po robotniczo–chłopsku. Mogę prosić o ten lejek?
Wbił konfidentowi rurkę między zaciśnięte zęby, a potem zaczął lać wódkę z podanej flaszki.
– Szkoda dobrej gorzały na taki ubecki pomiot, ale znaj moje dobre serce, szczurku – przygadywał.
Student próbował się szarpać, ale przygnieciony przez siostrę, kapłana i wilkołaka musiał poniechać oporu. Pół godziny później zalany w pestkę zasnął na stole. Można było przystąpić do charakteryzacji. Spawacz uruchomił maszynkę do strzyżenia, Greg naszykował farby, a Gosia suszyła pożółkłe paski tkaniny suszarką.
Hefi malował na nich hieroglify.
Skończyli przed północą.
– Na odwłok skarabeusza! – zachwycał się Hefi. – Mumia jak prawdziwa! Aż mi
się przypomina kochany stary Egipt... Tylko, eee...
– Coś nie tak? – zaniepokoiła się dziewczyna.
– Za czysty jest. W starych grobowcach zawsze wala się masa kurzu, pajęczyn...
– Mam na strychu niezły zapas, zaraz przyniosę choćby kilogram. – Wilkołak pokłusował na piętro. – A wy zadzwońcie do majora! – krzyknął ze schodów. –
Tylko nie stąd, dwie ulice dalej jest automat!
Na moście Gdańskim o czwartej rano nie było nikogo. Spiskowcy zatrzymali mercedesa i zapalili światła. Po chwili w odległości może trzydziestu metrów zatrzymała się szara nyska bez oznaczeń. Igor wysiadł z auta. Z nyski wygramolił się major.
– Macie towar? – zapytał. – To znaczy mumię.
– To zależy tylko od tego, czy przywieźliście naszego przyjaciela całego i zdrowego – odwarknął wampir.
– Cały i zdrowy – mruknął ubek. – Trochę może sponiewierany, ale sami rozumiecie, stawiał opór przy aresztowaniu, a areszt to nie sanatorium...
Jego pomagierzy wypuścili ze środka nyski Marka. Wyglądał nieszczególnie, ale chyba nie doznał większego uszczerbku na zdrowiu. Igor i Greg wydobyli z bagażnika zapakowanego w bandaże Radka i położyli na jezdni.
– Coś ta mumia nieruchawa – zaniepokoił się major.
– Jest trochę pijana – wyjaśnił wampir.
Rzeczywiście, przed spotkaniem z ubecją napoili studenta kolejną porcją
„znieczulacza”.
– Że co!?
– Sami rozumiecie, walka z mumią jest bardzo trudna, więc obezwładniliśmy ją podstępem. Proszę potwierdzić na piśmie, że dostarczyliśmy właściwego klienta.
Major podszedł i bez przekonania obejrzał czarną, spękaną twarz i podobnie wyglądające ręce. Przez chwilę kontemplował hieroglify wypisane na bandażach.
– Zgadza się.
Dwaj potężnie zbudowani „nieznani sprawcy” puścili ślusarza, a mumię rzucili na nosze i zanieśli do nyski.
– Nawet miło robi się z wami interesy, wampirowaci – burknął ubek, krzywiąc się.
– Cała wątpliwa przyjemność po naszej stronie. – Igor również się skrzywił.
Marek z westchnieniem ulgi opadł na tylną kanapę auta.
– O, w mordę – sapnął. – Nareszcie wolny... Co to za auto? – Rozejrzał się zdezorientowany.
– Moje – wyjaśnił Greg siedzący za kierownicą. – To znaczy mojego ojca.
– Wilkołak... – Ślusarz wzdrygnął się.
– Zawiązaliśmy sojusz taktyczny – wyjaśnił jego przyjaciel. – Może i wilkołak, ale porządny gość. Bez niego byśmy cię nie uwolnili. A to jest pan kapłan Hefi –
przedstawił ostatniego z pasażerów. – To o niego była cała ta zadyma.
– Mów mi Heniek. – Egipcjanin uścisnął dłoń oswobodzonego.
– Czyli ta mumia, którą przekazaliście...
– Żadna tam mumia – uśmiechnęła się Gosia. – Jeden żywy konfident, półtorej flaszki wódy, trochę farby, starych szmat i inwencji twórczej naszej drużyny.
– Ale się major wkurzy – zachwycił się Marek. – Gorzej, że nici z obiecanego rozejmu.
– I tak by go nie dotrzymał – skwitował Hefi.
Kapłan, pogwizdując, pakował walizkę. Po prawdzie dużo rzeczy nie miał.
Ręcznik, książkę o Egipcie, dwie koszule podarowane przez wampiry. Początkowo upierał się, że mu to w ogóle niepotrzebne, ale przyjaciele nalegali. Bez bagażu wyglądałby podejrzanie. Gosia siedziała w fotelu i dziergała na szydełku pas do pończoch.
– Czemu jesteś taka smutna? – zapytał Hefi przyjaźnie.
– Kocha pan tę swoją Merit–Amon... Miłość trwająca od dwu tysięcy lat, niezniszczalna, niepokonana, do tego z szansą na happy end! Podziwiam... A ja...
Poznałam wreszcie naprawdę fajnego chłopaka... I nic z tego nie wyjdzie.
– Greg nie chce z tobą zażywać rozkoszy? A może jego rodzice nie zgadzają się na ślub?
– Nie o to chodzi. My, wampiry, nie mamy popędu płciowego... – Prawie się rozpłakała.
– On mnie całuje, a ja niczego szczególnego nie czuję. Tylko łaskocze.
– Hmm... – zadumał się. – Wydaje mi się, że to bardzo łatwo wyjaśnić. Chociaż zaradzić temu będzie pewnie trudniej.
– Wyjaśnić? Nikt nie wie, dlaczego tak jest. Czyżby pan...? – Spojrzała na Egipcjanina z zaciekawieniem.
– My, kapłani, od tysięcy lat badamy sekrety i prawa otaczającego nas świata.
Uważam, że przyczyną twoich problemów jest brak cienia.
– Żaden wampir go nie rzuca. I co z tego? – parsknęła. – Odbić w lustrach też nie mamy...
– Odbicie to żaden problem. Użyj lusterka z polerowanego brązu. To srebro nie toleruje waszych wizerunków. A co do cienia, w nim ukryta jest żądza seksualna człowieka. Jeśli znajdziesz światło, które przywróci ci cień, wszystko powinno wrócić do normy.
– O rany. – Wytrzeszczyła oczy. – To takie proste?
– Życie ogólnie jest proste. – Uśmiechnął się. – Tylko ludzie je sobie
niepotrzebnie komplikują. Wymyślają jakieś granice, paszporty, bilety na samolot...
Igor stanął w drzwiach.
– Pora na lotnisko. Jedziesz z nami? – zwrócił się do dziewczyny.
– Jasne.
– Zatrzymaj to na pamiątkę. – Kapłan podał jej posążek Bastet. – Może przyniesie ci powodzenie.
Na tarasie widokowym Okęcia było niemal pusto. Tylko na samym końcu stał
jakiś typek w prochowcu, uzbrojony w potężną lornetę. Lekko mżyło, więc obcy nakrył głowę kapturem. Trójka wampirów obserwowała, jak Egipcjanin, machając radośnie neseserem, wspina się po schodkach do wnętrza samolotu. Drzwi zamknęły się, schodki odjechały. Stalowy ptak kołował na pas startowy.
– No i po problemie – stwierdził Marek.
– Jakie to piękne! – westchnęła Gosia. – Wieczna miłość, która pokonuje wszelkie przeszkody...
– Za nasze dolary pokonuje – zauważył Igor. – Ale trudno, gość rzecz święta nawet dla wampira...
– Oj tam – parsknęła Gosia. – Ja wam o uczuciach, a wy o garści zielonych papierków! Jakie to żałosne i przyziemne!
– Dziecko, jesteś jeszcze bardzo młoda i nie rozumiesz, że pieniądze są po prostu niezbędne... Nawet martwym się przydają – westchnął Marek. – Bez nich...
Читать дальше