– Jestem specjalistą od wrednych numerów. – Hefi uśmiechnął się złośliwie.
– Zaprowadźcie mnie do waszego wodza.
Kolejne dni wlokły się jak guma do żucia. Igor i Greg tkwili w bibliotekach, usiłując wygrzebać jakieś dodatkowe informacje na temat Hefiego i Merit–Amon.
Kapłan siedział i kombinował, jak wydobyć Marka z łap ubecji. Po prawdzie częściej oglądał z Gosią horrory na wideo, niż kombinował, ale i tak sporządził kilkanaście fantastycznych i całkowicie nierealnych planów odbicia ślusarza.
Wampirzyca szybko zorientowała się, że Hefi, choć w swojej epoce może i był
wytrawnym konspiratorem, to jednak w nasyconym techniką świecie kompletnie się zagubił, a wrednych zagrań wymyślonych przez dwa tysiące lat, które minęły od jego czasów, po prostu nie był w stanie przewidzieć. Gosia ze złości gryzła paznokcie. O Marku nie mieli żadnych wiadomości, a Egipcjanin, zamiast przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę, sam raczej wymagał opieki... Nadszedł środowy wieczór. Spawacz i wilkołak przybyli razem.
– Mamy wiadomości, kapłanie! – krzyknął Igor już od progu. – Tylko nie wiem, jak je zinterpretować.
– Dobre czy złe?
– Nie wiem...
– Gadaj – zażądał Egipcjanin twardo. – Najgorsze nawet...
– Znaleźliśmy sporo informacji. Twój sarkofag wygrzebał hrabia Tyszkiewicz przed ponad stu laty. Egiptolodzy, krojąc mumie świętych krokodyli, trafili na kupę niepotrzebnych już papirusów, które używane były do ich wypychania. Wśród nich było trochę dokumentów i na twój temat. Rozkopali też ruiny świątyni, w której spędziłeś życie... – zreferował Greg.
– Hmmm... I?
– I ani słowa o twojej ukochanej. Nigdzie nie ma ani jej grobowca, ani sarkofagu, ani mumii. Czyli na dwoje babka wróżyła. Albo dawno temu wyrabowano jej grobowiec i zniszczono mumię, albo nadal śpi sobie spokojnie pod piaskami Egiptu... – rozważał Igor.
– Znam miejsce, w którym ją pogrzebano – uciął Hefi.
– Było bardzo starannie zamaskowane. Myślę, że grób ocalał. Pojadę tam, odszukam mumię, ożywię, a potem wspólnie spróbujemy jakoś urządzić się w waszym dziwacznym świecie.
– Khm... Będzie z tym maluśki problemik – westchnęła Gosia. – Bo widzi pan, stąd nie da się tak po prostu wyjechać.
– Co?
– Żeby pojechać do Egiptu, trzeba mieć paszport, a pan nie ma nawet dowodu osobistego. Przelot samolotem jest bardzo drogi, skąd pan weźmie tyle pieniędzy?
– Jeśli trzeba, pójdę pieszo!
– Granice są pilnowane. To kilometry drutu kolczastego, miny, strażnicy z psami... – ostrzegł spawacz.
– Ale nie łam się, coś wymyślimy. Wszyscy prześladowani powinni sobie pomagać!
– Zostać tu też nie mogę – parsknął Hefi.
– Ubecja cię ściga, Egipcjaninie – powiedział Greg. – Skoro nam udało się ciebie namierzyć, oni też są w stanie to zrobić.
– A tak właściwie, po co mnie ścigają?
– Dokładnie nie wiemy – westchnęła Gosia. – Ale wygląda na to, że po prostu im się pan nie podoba. Oni nie muszą mieć powodów, żeby się za kogoś zabrać. Mówią:
„Jest człowiek, to i paragraf się znajdzie”...
– Na przykład złamanie przepisów meldunkowych albo nielegalne przekroczenie
granicy – podsunął Igor, grzebiąc pospiesznie na pawlaczu.
– Ależ nie przekraczałem żadnej granicy, przywieziono mnie zmumifikowanego, i to wbrew mojej woli! – zirytował się kapłan.
– Nie sądzę, żeby był to argument, który ich przekona – stwierdziła dziewczyna.
– Z drugiej strony... Hmm... A gdyby tak deportacja? Może to jest wyjście?
– Nie rozumiem – burknął Hefi.
– Jest pan Egipcjaninem. Niech pana złapią i jako uciążliwego cudzoziemca odeślą do kraju pochodzenia!
– Głupie – skwitował Igor. – Znasz ich przecież. Zamiast do Egiptu gotowi wysłać go do ZSRR.
– A może niech pójdzie do egipskiej ambasady i powie, że polskie służby porwały go i przywiozły tutaj, a on uciekł i chce wrócić do domu... – fantazjowała dziewczyna.
– Na to się chyba nie nabiorą. Zaraz by sprawdzili w ewidencji, czy ktoś taki w ogóle mieszka w Egipcie, a do tego, żeby dobrze łgać, nasz gość powinien znać chyba arabski? – Greg spojrzał na kapłana.
– Arabski? A po cóż miałbym znać mowę tych prymitywnych pastuchów? –
zdumiał się.
– Khm... bo to oni teraz żyją w Egipcie... – wyjaśnił spawacz.
– Moi bracia cierpią zatem niewolę – ucieszył się Hefi.
– Poprowadzę ich do walki o wolność! Bogini Bastet nie jest wprawdzie panią walki, lecz miłości, jednak...
– Potomkami starożytnych Egipcjan są Koptowie – powiedział wilkołak.
– Obecnie stanowią jakieś piętnaście procent ludności tego kraju. I raczej nie pójdą za panem, bo od setek lat są chrześcijanami.
– Kim!?
– Chrześcijanami – zabrał głos Igor. – Powinieneś kojarzyć, to ci, których Neron rzucał lwom na pożarcie.
– Ta malutka żydowska sekta nadal istnieje!? – zdumiał się kapłan.
– I ma półtora miliarda wyznawców. – Spawacz wzruszył ramionami.
– A moja religia? – jęknął Hefi.
– Twoja religia zanikła. Święte zwierzęta wyzdychały, świątynie leżą w ruinie, skarby zrabowano... Ostatni ślad jakichś praktyk związanych z twoimi kultami to wypożyczenie posągu bogini Izydy z wyspy File przez władców Nubii w połowie piątego wieku naszej ery – wyjaśnił spawacz.
– Te dzikusy z kraju Kusz wyciągnęły swoje brudne łapska po najświętszy posąg bogini!?
– Hefi poczerwieniał z oburzenia. – To profanacja!
– Nie ma się o co ciskać – zgromił go wampir. – Tylko oni w nią jeszcze wierzyli.
Dobra. Nie ma co zwlekać. Musimy odesłać cię do domu, a potem pomyślimy, jak ratować Marka.
– Odesłać? – zdziwiła się Gosia. – Niby jak?
– Są sposoby – westchnął. – Ale zacząć musimy i tak od zdjęć do dokumentów...
Pokazał znaleziony na pawlaczu polaroid. Strzelił kilka fotek, wybrał najlepsze i poszli do auta. Zaparkowali przy Brzeskiej.
– Idę załatwić dokumenty – oznajmił Igor. – Pilnujcie samochodu.
– Czy to konieczne? – zdumiał się Hefi. – Czy rydwanu nie wystarczy pozamykać kluczykiem?
– Nie wystarczy. To takie miejsce, gdzie czerwone twarze polują na jeleni, a i dyliżanse bladych twarzy nie są w tej kniei ludzkiej bezpieczne – mruknął wampir.
Po chwili szedł już ulicą ponury jak gradowa chmura. Nie minął kwadrans i stanął przed bramą bazaru Różyckiego.
– Co potrzeba? – zagadnął dyżurny kombinator. – Znowu złoto wymienić?
Najwyraźniej zapamiętał go z poprzedniej wizyty.
– Potrzebuję paszportu.
– Czwarta alejka, buda numer osiemdziesiąt cztery.
Igor zagłębił się w trzewia targowiska. Minął go patrol milicji. Na spasionych gębach malowało się zadowolenie. Gliniarze poskrzypywali nowiutkimi oficerkami.
Jeden niósł pod pachą turecką kurtkę, drugiemu z kieszeni sterczała zawadiacko flaszka kubańskiego rumu. Widać kontrola jak zwykle przyniosła im niewielki prywatny dochód...
Wampir przesunął wzrokiem po stosach kaset wideo i przyspieszył kroku. Szewc stojący przed swoim zakładem splunął mu pod nogi. Igor ostrzegawczo pokazał kły, ale nie zaryzykował konfrontacji. Odnalazł budkę. W drzwiach minął jakiegoś studenta. Wewnątrz staruszek za ladą obsługiwał jeszcze jednego klienta. Spawacz zajął krzesełko przeznaczone dla oczekujących i obserwował zawieraną właśnie transakcję.
– Co potrzeba? – właściciel zwrócił się do wypłoszowatego faceta w wymiętym ortalionie.
Читать дальше