Doniczka z pelargoniami roztrzaskała się na głowie nadwampira. Ten zgiął się wpół. Drzwiczki samochodu szczęknęły i zaczęły się uchylać. Żul czekał cierpliwie z granatem w ręce. Jeszcze trochę... Jeszcze pół metra. Teraz! Wychylił się, robiąc piękny zamach, i w tym momencie seria z pepeszy przecięła go wpół. Granat potoczył się w stronę wołgi, lecz nim zadziałał opóźniacz i zapalnik, przeklęta machina rozwiała się jak dym.
Marek dobiegł na miejsce kilka chwil później. Po Czarnej Wołdze pozostał tylko
zjadliwy smród spalin. Ślusarz stanął nad podziurawionym ciałem znajomka.
– Mówiłeś, że będzie okazja zobaczyć robotę profesjonalisty – prychnął. – I gdzie niby ten profesjonalizm? Na każdego kozaka znajdzie się większy kozak, a na ciebie starczył zupełnie malutki.
Podniósł flintę. Przerzucił rzemień przez bark. Obejrzał drzewo okaleczone pierwszym wystrzałem.
– Jednego dopadł – mruknął. – Wielki mi sukces...
Z daleka dobiegło wycie syreny milicyjnej i w perspektywie ulicy pojawiły się błękitne błyski koguta radiowozu.
– Diabli nadali! – Zarzucił sobie Motorowego na ramię i puścił się kłusem przez chaszcze między wałem kolejowym a murem fabryki sprężyn.
Nikt go na szczęście nie ścigał. Obszedł zabudowania dziką ścieżką wzdłuż wału.
Nie zasapał się, bo wampiry nie muszą oddychać, nie spocił, bo się nie pocą, ale w krzyżu zdrowo go łupało.
– Gówno z ciebie, nie fachowiec – gderał pod adresem żula. – Ale przecież kumpla nie zostawię, z kostnicy nie byłoby łatwo nawiać...
Wreszcie dotarł na przystanek autobusu 179. Motorowy ciut już dochodził do siebie. W kurtce Marka zasłaniającej rany i krwawe wybroczyny wyglądał akurat jak stary pijak, którego ślusarz holuje do domu. Wysiedli przy sklepie i zaułkami dotarli na kwaterę Motorowego. Zacinający deszcz ułatwił zadanie, nikt nie zwracał na nich uwagi. Marek rzucił kumpla na barłóg. Żul wieczny tułacz uchylił powieki.
– Wygrałem? – wybełkotał.
– Nie, znowu byłeś drugi na podium. Leż tu spokojnie, niech się wszystko pozrasta. A tak swoją drogą... Wpadłeś na nich przypadkiem?
– Czarna Wołga pojawia się z dala od miejsca, gdzie mogliby to spostrzec postronni – wymamrotał żul. – Nie wjedzie do dzielnicy od strony centrum, tylko materializuje się tu, koło wałów. Poluje na mnie, więc stałem koło kościoła i cierpliwie czekałem...
– Rozumiem. Pozwól, że teraz ja się tym zajmę.
– Dzięki, stary – dobiegło spod koca. domu.
– Podziękujesz, jak ożyjesz do końca – warknął ślusarz na pożegnanie i poczłapał
do domu.
W piątek po południu Marek wrócił z roboty najwyraźniej w dobrym humorze.
Przyniósł szablę, posrebrzoną jak należy. Na wszelki wypadek zawinął ją w koc azbestowy. Miał też ze sobą siatkę z ubraniami. Gosia z dumą zaprezentowała mu cztery naboje na jelenia nabite już srebrnym śrutem.
– Jesteśmy gotowi! – zameldowała, salutując.
– No i świetnie! Dziś ją dopadniemy – oświadczył gromko ślusarz. – Czarną
Wołgę znaczy.
– Niby jak? – zainteresował się Igor, odkładając „Trybunę Ludu”.
– Pojazd krąży i węszy za łupem. Najwyraźniej nie może zbyt dokładnie namierzyć ofiary. Może czeka, aż Maryśka wyjdzie z kryjówki? A tu figa, ferajna ją ukryła.
– Samochód pojawia się i znika w sposób kompletnie nieprzewidywalny –
mruknął Igor. – Co zrobimy? Żeby przygotować zasadzkę, musimy znać czas i miejsce.
– Albo zwabić wołgę – uśmiechnął się ślusarz. – Wymyśliłem rano plan.
Odwiedziłem też ferajnę i zdobyłem pewne, nazwijmy to, rekwizyty.
– W jaki sposób chcesz wywabić Czarną Wołgę z kryjówki?
– Na przynętę... – Spojrzał na Gosię z błyskiem w oku.
– Że niby ja? – Skrzywiła się. – A czemu miałaby na mnie zapolować?
– Bo jesteś dziewczyną. A ubierzemy cię w łaszki tamtej Maryśki. Wołga się pomyli i nadjedzie zapolować, a wtedy my ją cap...
– Może to i pomysł – przyznała. – Zgadzam się.
– No to się przebieraj. – Rzucił jej siatkę. Wyciągnęła ciuchy i obejrzała krytycznie.
– Łe. – Skrzywiła się, odkładając bluzkę. – Co za wieśniara z tej dziewczyny!
– O co chodzi? – zirytował się Marek.
– Kto w dzisiejszych czasach nosi bluzkę z Depeche Mode? – Wydęła pogardliwie wargi. – Albo to. – Wskazała cekiny naszyte na zadku minispódniczki.
– Kółko jakieś z widelcem. Też źle? – nie zrozumiał Igor.
– Pacyfka to jeszcze jak cię mogę. Ale dżety różowe zamiast srebrnych... Jak ja w tym będę wyglądała?! I jeszcze te espadryle! Kto chodzi jesienią w zielonych szmacianych butach?! I klamerki doszyła kij wie po co, w dodatku obciachowe. A ten pasek? Różowy, dobrze chociaż, że z plastiku. Ta kurtka? – Obracała jeansowe wdzianko. – Że marmurkowa, to jeszcze ujdzie, ale skąd ta idiotka wytrzasnęła żółtą podpinkę!?
– Nie wydziwiaj! – huknął ślusarz. – Te istoty z pewnością nie mają pojęcia o modzie!
– Albo mają i dlatego właśnie chciały ją załatwić! W imię walki z wieśniactwem i krzewienia wyższych wartości estetycznych! – Wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami, jednak po chwili wróciła, demonstracyjnie skrzywiona, ale już w nowym stroju.
Zatrzymali się na skraju parku. Zapadał wieczór. W oknach domów po drugiej stronie ulicy pobłyskiwała błękitna poświata od telewizorów. Wokół prawie nie było żywej duszy. Tylko pod siatką ośrodka sportowego siedzieli dwaj żule w kufajkach i bawili się flaszką. Gosia zaczepiła ich przelotnym spojrzeniem. Wyglądali jak typowy produkt dzielnicy, tylko ten wyższy nie wiedzieć czemu założył na głowę wyżartą przez mole papachę.
Grupka wampirów minęła ich obojętnie. Stanęli w miejscu, gdzie uliczka zakręcała wzdłuż niskiego wału.
– Czarna Wołga pojawia się gdzieś tutaj – wyjaśnił Marek. – Stoisz tu na wabia.
My z Igorem ukryjemy się w krzakach. Gdy machina się zmaterializuje, uciekaj do parku. Będą musieli wysiąść, wtedy ich załatwimy. Igor, ty lepiej strzelasz. – Podał
mu flintę ojca Gosi. – Rannych dobijemy, pojazd wysadzimy w powietrze granatami od Dziadka. Są pytania?
Pokręcili głowami.
Gosia zaczęła spacerować po zroszonych mżawką kocich łbach. Espadryle szybko jej przemokły.
– I jeszcze wyglądam jak kretynka – mruczała pod nosem, obciągając kusą bluzeczkę. Gniewnie pofukując, odwróciła się na pięcie, by iść w drugą stronę.
Potknęła się o zderzak i walnęła w maskę. Czarna Wołga zmaterializowała się nie dalej niż pięć centymetrów od niej.
– Aaaaa!!! – wrzasnęła i rzuciła się do ucieczki. Trzasnęły drzwiczki, a potem usłyszała za sobą tupot.
Nieoczekiwanie przed jej nosem wyrósł pień buka. Nie wyhamowała, rąbnęła weń całym ciałem. I nagle poczuła przeszywający ból. Długi sztylet ciśnięty mocną ręką przyszpilił ją jak motyla do planszy w gablotce.
– Znowu na wylot!? – jęknęła.
Powietrze rozdarł huk wystrzału, a po chwili drugi. Igor wypalił z obu luf, spudłował i dopadłszy drzewa, szarpnął za rękojeść, usiłując uwolnić dziewczynę.
Niestety, trzej wrogowie już nadbiegali.
Wampir komunista, trafiony kułakiem, przeleciał w powietrzu dobre sześć metrów i runął w krzaki. Marek ciął przeciwnika szablą. Obcy błyskawicznym ruchem zasłonił się przedramieniem. Musiał nosić stalowy karwasz, bo klinga zazgrzytała o metal. Ślusarz poczuł, jakby walnął w lokomotywę. Uderzenie nawet nie zachwiało przeciwnikiem. Od strony auta nadszedł jeszcze jeden wróg w czapce szofera. Marek ponownie złożył się do ciosu. Tym razem poszło jeszcze gorzej. Drugi z obcych wyrwał mu szablę, łapiąc ją za głownię. Szarpnięcie było tak silne, że ślusarz runął na ziemię.
Читать дальше