– Eeee... Była o tym audycja w „Głosie Ameryki”.
– To, co pan widzi, to nieco rozwinięta wersja tamtej konstrukcji. Oczywiście rozwijaliśmy ją głównie teoretycznie, bo nie było szans na próby z prawdziwego zdarzenia. Wzmocniliśmy silnik, ale, niestety, bardzo daleko nam do wyników uzyskiwanych przez Sowietów czy USA. W dodatku prawdopodobnie ta próba będzie pierwszą i ostatnią. Rosjanie znowu dadzą nam po łbie i zakażą dalszych prac.
Dlatego już od pierwszego, że się tak wyrażę, strzału musimy osiągnąć miażdżący efekt propagandowy. Żywy Polak w kosmosie.
– To weźcie Hermaszewskiego! On już tam był! Ma wprawę, doświadczenie, zna teren... Ja się nie nadaję. Mam białoruskie nazwisko! No i nie jestem żywy...
– I właśnie o to nam chodzi, wampirku! Silnik mocny nie jest, a musi wynieść konstrukcję na orbitę. Możemy dokonać tego tylko w jeden sposób: radykalnie zmniejszając masę ładunku, który zostanie wystrzelony. Wysyłając ciebie, możemy zapomnieć o takich pierdołach, jak moduł podtrzymywania życia, woda, tlen, powietrze w butlach, kible, żywność i tak dalej. To kilkaset kilogramów oszczędności.
– Nie zgadzam się!
– A masz wybór?
– Nie zmusicie mnie!
– Zawsze byłem ciekaw, jak wygląda wampir biegający po hali, w której rozpylono wodny roztwór azotanu srebra. Starsi pracownicy sporo opowiadali o podobnych doświadczeniach, ale na filmach z tamtego okresu, niestety, widać
niewiele...
Profesor zgrzytnął zębami, ale nic nie odpowiedział.
– Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. – Generał zatarł tłuste rączki.
– Start za dwie godziny. Masz jakieś ostatnie życzenie? Nie? To świetnie.
Technik zaznajomi cię z zakresem obowiązków.
– Jeśli się z tego wykaraskam, ślubuję nigdy więcej nie pisać artykułów o kosmonautyce!
– zawył wampir.
– Ale dlaczego się pan denerwuje? – Generał widać nabrał humoru, bo znowu zaczął go tytułować.
– Przecież to normalne, że w ustroju socjalistycznym przynajmniej część postępu naukowo–technicznego wytwarzają uczeni pozbawieni części wolności osobistej.
Taka tradycja... Prawdziwa nauka wymaga poświęceń, a od niektórych jednostek wymaga nawet poświęcenia własnego życia.
Wampirowi jakoś zabrakło hartu ducha, by się odgryźć... Dwaj wachmani uwolnili go z kaftana i po wąskich betonowych schodkach zaprowadzili na dół, do hali. Tu czekał już na niego mężczyzna w poplamionych smarem spodniach na szelkach.
– Zaraz wszystko sobie wyjaśnimy.
– Nigdzie nie lecę! – pisnął Profesor.
– Niech pan się nie zachowuje jak dziecko. Partia zadecydowała i nie nam, szaraczkom, zmieniać jej decyzje. Wracając zaś do tematu... Polska od dziesięcioleci prowadzi swój skromny, ale ambitny pogram podboju kosmosu. Oczywiście wszystko jest ściśle tajne. Tak ściśle tajne, że nie bardzo było jak wystąpić o dotacje.
Te i owe rozwiązania musieliśmy więc ukraść.
Wampir odetchnął z ulgą. Czyli ukradli amerykańcom patenty i urządzenia, to dobrze, pomyślał. Ta technika jest naprawdę niezłej klasy. Jak zaiwanili Ruskim, to trochę gorzej, ale i tak rośnie szansa, że jednak przeżyję!
– Ten pojazd... – zaczął.
– Nazwaliśmy go „Celestia” – wyjaśnił technik. – Na cześć panów Borunia i Trepki. Wdrapali się po schodkach. Technik otworzył właz i gestem zachęcił
wampira, by wszedł do środka. Profesor pochylił się i niemal natychmiast runął jak długi.
– Trzeba patrzeć pod nogi. – Mężczyzna pomógł mu wstać.
– Co to jest, do cholery!? – Uczony oglądał szary papierowy worek leżący w przejściu.
– Cement. Portlandzki, ze Szczakowej. Deficytowy towar, ale zdobyliśmy.
Generał poświęcił część własnego przydziału materiałów budowlanych.
– Co, do cholery, robi wór cementu na pokładzie statku kosmicznego!? – jęknął
wampir.
– Po zmieszaniu z wodą – przewodnik trącił nogą plastikowy kanister walający się obok worka – powstanie z niego beton. Zabiera go pan do uszczelniania przecieków reaktora.
– Tu jest reaktor atomowy? – Profesor wytrzeszczył oczy.
– Oczywiście. A jak gdzieś pęka pancerz osłony reaktora, to taką szczelinę można zaklajstrować betonem.
– Kto wymyślił podobną bzdurę?
– Stanisław Lem. Cały ten statek zbudowano, opierając się na pomysłach zamieszczonych w jego genialnej i wizjonerskiej prozie... A tu mamy sterówkę. –
Technik pchnął drzwi.
Weszli do ciasnego półkolistego pomieszczenia wyłożonego dębową boazerią.
Przypominało kajutę okrętu.
– Lotem zawiaduje komputer Odra. – Przewodnik z dumą pokazał rząd metalowych szaf.
– Wprawdzie IBM robi już mniejsze i wydajniejsze maszyny obliczeniowe, ale zależało nam na promowaniu polskiej myśli technicznej. A jakby się panu nudziło, jest także biblioteczka pokładowa. – Uchylił drzwiczki szafki. – Dwadzieścia tysięcy książek na mikrofilmach. Proszę uzupełniać dziennik podróży! – Rzucił na obudowę komputera ciężką, oprawioną w skórę księgę.
– Tylko robotów brakuje – zażartował Profesor.
– Niczego nie brakuje, mamy i robota. – Technik wskazał blaszaną postać przypiętą do jednego z foteli.
– Wygląda jak z Gwiezdnych wojen – burknął wampir.
– Nie starczyło pieniędzy na projekt, to skopiowaliśmy. Ale przynajmniej powłokę daliśmy innego koloru. To prototyp. Tranzystorowy, oprogramowanie wczytuje z taśm perforowanych. Trochę się psuje, więc lepiej go nie włączać. Jest tu w zasadzie tylko dla ozdoby, z pewnością spodoba się fotografom.
– A co ja mam robić?
– Nic. Po prostu siedzieć i ładnie wyglądać. Z kamery na pokładzie będzie nadawana bezpośrednia transmisja. Wszystko jest zautomatyzowane.
– Eee...
– Oczywiście jeśli coś się zacznie psuć – przewodnik zawiesił głos – pańskim obowiązkiem jest ratować pojazd wedle instrukcji, które przyślemy z Ziemi przez radio. Za stan techniczny pojazdu odpowiada pan własnym życiem, bo jak się statek kosmiczny zwali na ziemię, to oczywiście z kosmonauty też zostanie mokra plama...
– zachichotał.
– No, niechże pan wykrzesze z siebie trochę entuzjazmu, nie co dzień tworzy się historię. Proszę siadać w fotelu i zapiąć pasy. Start za dwadzieścia minut.
– Czy nie powinienem dostać przynajmniej kombinezonu kosmicznego? –
zirytował się Sławek.
– Powinien pan, ale zabrakło funduszy. Za to w skrytce pod tablicą rozdzielczą jest dla pana furażerka z naszywką instytutu – poinformował go technik, odwracając się na pięcie.
I wyszedł, zatrzaskując za sobą właz.
– Kurza dupa! – Więzień miotał się po pojeździe.
– Nie dam się przecież wystrzelić jak jakiś palant! Rozejrzał się po wnętrzu.
Kamery...
– Furda, przecież i tak się nie nagram – parsknął.
– Dobra, nie kijem go, to pałką. Albo znajdę właz awaryjny, albo zepsuję to ustrojstwo, żeby nie mogło polecieć!
Niestety, właz był tylko jeden, w dodatku właśnie go zaśrubowywano. Od środka nie było żadnych mechanizmów umożliwiających jego otwarcie. Komputer sterujący lotem miał pancerną obudowę. Kable zasilające puszczono pod podłogą, aby nie mógł się do nich dobrać.
– Młotek i przecinak! – W panice zaczął szukać skrzynki z narzędziami.
Bez skutku. Nieoczekiwanie w kącie odkrył małą klapkę.
– „Awaryjny wyrzut śmieci” – odczytał.
Przekręcił zawór i podniósł pokrywę. Tak jak się domyślał, rura prowadziła na zewnątrz.
Читать дальше