– Warszawska Praga – westchnął Greg.
– Jak ja nie lubię tej dzielnicy.
Koła mercedesa podskakiwały na kocich łbach. Amortyzatory i resory tylko jęczały. Najwyraźniej niemieccy inżynierowie nie przewidzieli, że ktoś może próbować jazdy po takich wybojach.
– Gdzieś trzeba mieszkać – odparła Gosia. – Krypta na cmentarzu nie jest już bezpiecznym schronieniem. Babcia i jej kumple z AK w każdej chwili mogą
przypuścić kolejny atak.
– Masz rację – przyznał.
– A ślusarz Marek ma dwa pokoje... To fajny koleś.
– Tylko wilkołaków nie lubi. Dwa pokoje, wampir z M–3 – zakpił.
– Czepiasz się.
– No skąd.
– Swoją drogą, wspominał, że okoliczni ciepli wiedzą o wszystkim – mruknęła.
– To normalne. Szmulki to stara dzielnica, masa autochtonów, którzy żyją tu od pokoleń. Gdy społeczność osiądzie gdzieś na dłużej, zaczyna się organizować, uzyskuje pewne formy świadomości zbiorowej, niczym wielki mózg – wyjaśnił. –
Identyfikuje elementy potencjalnie niebezpieczne.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Ciepli z dzielnicy wiedzą, że jest wampirem. A nawet jeśli nie wiedzą, i tak wyczuwają zagrożenie.
– Czyli żaden miejscowy złodziejaszek się do niego nie włamie, bo instynkt ostrzega...
– Miejscowe złodziejaszki na robotę chodzą za Wisłę. No chyba że na ich terenie zamieszka jakiś obcy frajer. Ale ty nie masz się czego obawiać, ciebie też ominą. I mnie – dodał ciszej.
– Dużo jest wilkołaków w Warszawie? – zmieniła temat.
– Teraz niewiele – zachmurzył się.
– Dziesięciu bodaj. Parę lat temu bezpieka urządziła rzeź... Zaparkował przy chodniku przed samą kamienicą Marka.
– Kiedy znów się zobaczymy?
– Hmmm... Taki piękny dziś dzień, może o szesnastej pod Kolumną Zygmunta?
– Przybędę. – Pocałował ją w policzek. Wysiadła trochę skołowana.
Mam chłopaka, pomyślała z zadowoleniem. Tylko, kurde, co z tego, skoro jestem wampirem!? A jak się Marek dowie...
Aneta stanęła w załomie muru nieopodal budki telefonicznej. Student zaparkował swojego fiata trochę dalej. Egipcjanin i stary wiarus wślizgnęli się jak duchy do wnętrza klatki schodowej. Na parterze ujrzeli obite metalem drzwi zaopatrzone w solidną kłódkę.
– To te – ucieszył się pan Michał. – Zaraz urwiemy skobel.
Hefi wziął go stanowczo pod ramię i skierował się w stronę wind.
– Co pan robisz?
– Proszę mi zaufać. To pułapka.
Wjechali na ostatnie piętro. Egipcjanin wypatrzył drabinkę i klapę prowadzącą na dach. Dopiero teraz użył łomu. Wydostali się na lekko pochyłą powierzchnię.
– Czy na pewno wie pan, co pan robi? – biadał stary.
– Mieliśmy przecież... Zgodnie z planem...
– Proszę mi uwierzyć, to nie żaden plan, tylko ubecka prowokacja – uciął.
Powędrowali po dachach. Potem zakręcili. Wreszcie doszli do końca zabudowy.
Przed nimi, niczym przepaść, otwierał się kanion ulicy. Kapłan sforsował łomem zamek kolejnej kraty i zeszli na klatkę schodową.
– Nasza organizacja... – zaczął biadolić staruszek.
– Jaka tam organizacja. Proszę spojrzeć. – Hefi wskazał mu okno.
Pod tylnym wejściem do Peweksu właśnie zatrzymywała się milicyjna nyska.
– Nic już z tego nie rozumiem...
– My dwaj mieliśmy wpaść na gorącym uczynku włamania do sklepu – wyjaśnił
kapłan łopatologicznie. – I oczywiście byłaby to sprawa kryminalna, a nie polityczna... Pospolite przestępstwo. I totalna kompromitacja pana oraz organizacji.
Zresztą co to za organizacja, w której dwie trzecie członków to kapusie...
– Jest pan geniuszem – szepnął stary. – W jaki sposób ich pan przejrzał?
– Schematyczne działanie. – Hefi wzruszył z pogardą ramionami. – Oklepany chwyt, znany już rzymskim służbom przed dwoma tysiącami lat. Pan poszedłby siedzieć, a oni otrzymaliby nagrody... I zaraz zostaliby wykorzystani do kolejnej prowokacji.
– Zawdzięczam panu wolność i dobre imię! – wzruszył się dziadek.
– A pan uratował mnie po upadku z wiaduktu – odparł z uśmiechem kapłan. –
Zatem można powiedzieć, że jesteśmy kwita. A ich zaraz zwiną. Zawiedli, a kogoś przecież trzeba rzucić na żer zwierzchnikom.
Student i jego towarzyszka, gwałtownie gestykulując, tłumaczyli się przed jakimś cywilem. Nic im to nie pomogło. Milicjanci skuli im ręce i zapakowali do wozu.
Nyska odjechała.
– Wygląda na to, że z całej organizacji konspiracyjnej zostałem już tylko ja –
westchnął pan Michał. – Chyba że zechce się pan przyłączyć, panie Heńku?
– Po co? Niezależnie od pańskich działań ten dziwaczny system i tak wcześniej czy później musi runąć. A teraz chodźmy po coś, co rozweseli nasze wątroby.
– Co zamierza pan zrobić?
– Skoro milicja zwinęła zasadzkę, oczywiście obrabujemy ten sklep. Jakieś odszkodowanie za straty moralne należy nam się jak sfinksowi buda. No i muszę zdobyć oliwę... Radek wszedł do gabinetu na trochę miękkich kolanach. Choć był
OZI już od wielu dni, nadal nie mógł się przyzwyczaić do rozmów z majorem.
– Pan wzywał? – bąknął.
– Tak, Brona, jesteście nam potrzebni, i to cholernie... – warknął zwierzchnik. –
Nasza komórka stanęła oto przed wyzwaniem znacznie trudniejszym niż inwigilacja jakichś tam wampirów. Rzućcie okiem w te papiery. – Pchnął w jego stronę kilka teczek. – Tylko pamiętajcie, że to ściśle tajne! kolor.
Student w ciągu dwudziestu minut przejrzał wszystko. Jego twarz przybrała nieco dziwny kolor.
– I co powiecie, Brona? – zapytał major.
– Wydaje mi się – zaczął niepewnie Radek – jeśli poskładamy do kupy te dwa fakty... Z muzeum znika najcenniejsza mumia. Strażnik twierdzi, że ożyła i zabrała mu ubranie. Godzinę później rzut kamieniem od muzeum nyska taranuje człowieka, który wygląda jak z horroru. Opis ubrania zgadza się z tym, który skradziono strażnikowi... Z tego by wynikało, że mumia ożyła, zaiwaniła strój, wyszła na miasto i wpadła pod samochód.
– Brawo.
– Mumia ta prawdopodobnie jest tożsama z dziwnym kolesiem, którego przygarnęła antypaństwowa jaczejka Biali Mściciele – kontynuował student. –
Nasza agentura umieszczona w tej komórce zdołała namówić go do sfingowanego włamania. Problem jedynie w tym, że najwyraźniej przebudzeniec zorientował się, iż jest to prowokacja, i zwiał, w dodatku z szefem organizacji.
– Bardzo dobra interpretacja.
– To wspaniałe! – zachwycił się Radek.
– Że co!?
– To wspaniałe – powtórzył już mniej pewnie. – Skoro ożyła jakaś tam tandetna egipska mumia z warszawskiego muzeum, to Lenin tym bardziej...
– Przestańcie pieprzyć, Brona, bo jeszcze wykraczecie. – Ubek gorliwie odpukał
w niemalowaną stronę blatu biurka.
– Ale...
– Jakby Lenin powrócił, to na jednej szubienicy obaj zawiśniemy! Zdajecie sobie sprawę, jak bardzo PRL odbiega od jego wizji kraju socjalistycznego? Przecież jeżeli zobaczy wille naszych badylarzy i kupę prywatnych sklepów, to tak się wkurzy, że tu kamień na kamieniu nie zostanie!
– Yyy... – Radek pomyślał o willi i aucie ojca.
– Wróćmy do naszej mumii – rzekł major, już spokojniejszym tonem. – Wedle zeznań funkcjonariuszy potrącony koleś przeleciał nad barierką estakady.
Oczywiście na najbliższym zjeździe milicjanci opuścili wiadukt i udali się na miejsce, gdzie prawdopodobnie upadł, żeby dobić i zatrzeć ślady... To znaczy udzielić pierwszej pomocy poszkodowanemu – poprawił się szybko. – Niestety, znaleźli tylko wygnieciony w trawniku ślad. Kilka godzin później mumia brała udział w skoku na Pewex i była na tyle sprawna fizycznie, żeby wymknąć się obławie. A to oznacza... – Spojrzał na chłopaka.
Читать дальше