– Marek chyba już ci tłumaczył, jak to jest z wilkołakami?
– Taa... Wilk, w którego się zmieniasz, zdycha i przestaniesz się zmieniać.
Staniesz się normalny. Ciepły.
– No właśnie. Chociaż nie do końca stajemy się normalni – poprawił się. – Nasze dzieci też są wilkołakami, bo to się przenosi genetycznie. W każdym razie my kiedyś staniemy się prawie zwykłymi ludźmi, a wy nie. Będziemy żywi, zestarzejemy się i umrzemy, a wy nie zestarzejecie się, a za to pozostaniecie martwi.
– Sama nie wiem, czy chciałabym być wampirem, czy nie, gdybym miała wybór –
przyznała. – Ale zwampirzenie jest chyba nieodwracalne?
– Nie wiem – westchnął. – Wydaje mi się, że tak... Najgorsze jest to, że gdy przestanę być wilkołakiem, nie będę mógł cię nawet bezpiecznie pocałować...
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Bo jesteś martwa. Trupi jad i te sprawy. Póki organizm jest trochę wilczy, neutralizuje toksyny. Zresztą nie ma o czym mówić, przecież wy i tak nie macie nigdy ochoty na...
– To prawda – westchnęła. – Nie mamy popędu płciowego.
– To takie suche, naukowe określenie – żachnął się. – Sam nie wiem, jak ubrać to w inne słowa – dodał po chwili.
– Pal diabli – mruknęła. – Fajnie tak siedzieć. Możesz mnie potrzymać za rękę czy coś. Jeśli oczywiście masz ochotę, bo dłonie mam zimne...
Uśmiechnął się i objął ją ramieniem.
– Wcale nie jesteś zimna w dotyku – zauważył.
– Bo jest ciepło, a długo już spaceruję. Skóra nagrzała się od słońca...
Hefi odzyskał przytomność, leżąc na czymś wygodnym. Przetoczył wzrokiem wokoło. Niewielki pokoik, na półkach masa zagadkowych przedmiotów. Wyciągnął
jeden i po kilku próbach otworzył. Ujrzał cienkie karty czegoś podobnego do papirusu, zapisane maczkiem niebywale równych literek.
Archiwum jakieś czy coś? Rzymski alfabet... Psiamać. Ale język, który wtłoczyłem sobie do głowy, to zdecydowanie nie jest łacina, ani nawet greka czy aramejski...
Teraz dopiero usłyszał głosy dobiegające z sąsiedniego pomieszczenia.
– Widziałem to na własne oczy! – perorował jakiś starzec. – Wyrzucili go z milicyjnej nyski jadącej mostem Poniatowskiego. Pierdut przez barierkę, nawet nie przyhamowali!
– Ubeckie ścierwa – burknął ktoś inny, ewidentnie dużo młodszy. – Facet miał
fart, że przeżył. Toż tam jest ze dwadzieścia metrów!
– Albo i lepiej! W dodatku całą twarz, ręce i nogi ma jakby spalone kwasem czy czymś.
W ogóle to nie wygląda jak mięso...
– Musiał być torturowany przez wiele dni – odezwała się jakaś dziewczyna. – A
potem egzekucja. To w ich stylu.
– No właśnie nie w ich stylu – upierał się starszy. – Zazwyczaj jeśli kogoś chcą załatwić, to albo znika, albo katują go nieznani sprawcy... A tu na moich oczach...
– Wiem! – odezwała się dziewczyna. – Wyrzucili go z milicyjnej nyski, żeby było na gliniarzy.
– A moim zdaniem zrobiono to w biały dzień, żeby nas zastraszyć. Ważne, że możemy teraz sfotografować, jak wygląda człowiek po torturach bezpieki, i przekazać te fotki na Zachód!
– cieszył się młodszy. – Narobimy smrodu na pół Europy!
– To się kupy nie trzyma – odezwał się znowu ten drugi. – Jakby kogoś tak skatowali, toby dobili i zakopali gdzieś na poligonie, nie zostawiając śladów.
– Może nie sądzili, że przeżyje? Przecież to istny cud, że wytrzymał taki upadek...
Spiskowcy, ucieszył się Hefi. Zupełnie jak ja!
Nie wszystko zrozumiał, ale duch buntu i anarchii dosłownie emanował przez uchylone drzwi. Uspokojony znowu przysnął. Nie na długo. Drzwi skrzypnęły.
Trójka opozycjonistów zatrzymała się przy łóżku. Hefi uchylił powieki. Najstarszy mężczyzna miał sumiaste wąsy, a na piersi połyskiwała odznaka z orłem w koronie.
Pozostała dwójka była znacznie młodsza.
– Witajcie – wychrypiał kapłan. – Dziękuję za ratunek. Już myślałem, że nie wyjdę żywy. Najpierw miesiąc tortur w kazamatach ubecji, potem ta ucieczka i próba rozjechania na moście.
– Nie ma za co. – Stary wiarus poruszył wąsami. – Witamy w siedzibie najbardziej radykalnej organizacji antykomunistycznej Biali Mściciele. – Ja jestem Michał, to Piotr i Aneta.
– Heniek – kapłan uznał, że należy przełożyć swoje imię na język tubylców.
– Jak możemy panu pomóc? – odezwała się dziewczyna. – Wydaje mi się, że jest pan w okropnym stanie.
– Najpierw chyba odkarmimy go kartoflami – zauważył jej zwierzchnik. – Waży nie więcej niż trzydzieści kilogramów.
– Polewali pana jakimiś chemikaliami? – zapytała dziewczyna ze zgrozą w głosie.
– Wiem, wyglądam jak mumia... – Hefi machnął ręką. – Ale to w pełni odwracalny proces.
– Nie bardzo chce mi się w to wierzyć. – Michał dotknął dłoni kapłana opuszkami palców.
– Zewnętrzne warstwy skóry wyglądają na martwe. Toksyna musiała uszkodzić też mięśnie.
– Potrzebuję pięciu, może ośmiu litrów oliwy, najlepiej greckiej – wyjaśnił
kapłan. – Gdy się jej napiję, tkanki zmiękną i zregenerują się.
– O choroba – sapnęła dziewczyna. – Kilka butelek oleju rzepakowego to jeszcze może dałoby się zdobyć po paskarskich cenach na czarnym rynku, ale oliwy nie widziałam w sklepach chyba od osiemdziesiątego roku.
To znaczy, że ich też jakiś wróg eksploatuje gospodarczo, pomyślał kapłan.
Powoli wszystko zaczynało składać się do kupy.
– Przyjacielu, jeśli możemy cię skontaktować jakoś z twoją organizacją... – zaczął
stary wiarus. – No właśnie, skąd pan jest?
– Tajna organizacja Synowie Czarnej Ziemi – wyjaśnił Hefi. – Problem w tym, że nie mam się z kim kontaktować. Z tego, co wiem, wszyscy od dawna nie żyją.
Wyłapano całe kierownictwo, wielu szeregowych członków. Ktoś musiał wsypać.
– Hmm... A więc zaproponuję przyłączenie się do naszej komórki – powiedziała dziewczyna.
– Jeśli mogę jakoś pomóc...
– Na dzisiejszy wieczór zaplanowaliśmy akcję bojową – odezwał się chłopak. –
Ale uczestnictwo w niej wymaga siły fizycznej i sprawności. – Spojrzał na kapłana powątpiewająco.
– Czuję się już prawie dobrze.
– To będzie akcja ekspropriacyjna. Włamiemy się do sklepu Peweksu, żeby zdobyć dewizy na dalszą działalność oraz zapas deficytowych towarów do konsumpcji własnej. Z uwagi na pańskie potrzeby z kilku rozpracowanych celów wybierzemy sklep, w którym mają oliwę.
– O! – ucieszył się Hefi.
– A po włamaniu namalujemy na ścianie napis „Solidarność żyje”! – rzuciła dziewczyna.
– Ale wy nie jesteście z Solidarności!? – zdumiał się.
– No właśnie. Nadal nikt nie będzie podejrzewał, że istniejemy, a władzę ten akt sabotażu solidnie zaboli. No i jakby co, to ich będą szukać, a nie nas.
– Bardzo pomysłowe – pochwalił. – Idę z wami, na pewno się przydam!
– Plan jest bardzo prosty – powiedział Piotr. – Panowie wyłamujecie drzwi od zaplecza. Ja i Aneta ubezpieczamy. Gdy będą panowie w środku, zaczynacie przenosić skrzynki z towarem w pobliże drzwi. Ja podjeżdżam samochodem i zabieram was razem z łupami. Jest sobotnie popołudnie, sklep już zamknięty, a nikt nie spodziewa się włamania o tej porze.
– Genialne w swej prostocie – pochwalił Egipcjanin i uśmiechnął się w duchu do swoich wspomnień. – Czym pokonamy zamki?
Chłopak bez słowa wręczył mu ciężki łom.
Читать дальше