Wreszcie w dalekiej perspektywie alejki ujrzał odpowiedni obiekt. Dziewczyna była dokładnie taka, jak sobie wymarzył. Wysoka, nieźle zbudowana, szła lekkim, niemal tanecznym krokiem.
– Studentka, sportsmenka – zachwycił się.
– I odżywiona nieźle, skoro taka duża wyrosła. Pewnie córcia jakiegoś badylarza albo partyjniaka... Do tego blondynka. – Oblizał się.
Poczekał, aż osiągnie odległość kontaktową, i dopiero wtedy wyszedł z cienia.
– Dobry wieczór – ukłonił się grzecznie.
– Pozwoli pani, że się przedstawię, Xawery hrabia Prut. Jestem wampirem, a pani ma zaszczyt zostać moją tysiąc osiemset dziewięćdziesiątą drugą ofiarą.
– Won, zboczeńcu! – warknęła, grzebiąc w torebce.
– Zaszła zabawna pomyłka. – Hrabia uznał, że grzecznie będzie od razu wyjaśnić
wszelkie wątpliwości. – Wiem, że obecnie wampirami nazywa się ludzi, którzy po prostu mordują kobiety albo gwałcą i mordują, ale ja jestem prawdziwym wampirem. To znaczy, zamiast mordować i gwałcić, wysysam krew. Gdyby teraz zechciała pani odchylić głowę w lewo, zamknąć oczy i nie krzyczeć...
– Dość tych żartów – syknęła jak żmija.
– Staranne wychowanie, które odebrałem w domu, stanowczo zabrania mi żartować przy jedzeniu – zapewnił solennie.
– Ty idioto! Nie widzisz, co trzymam w ręce?
Faktycznie, w czasie gdy przemawiał, kobieta wyciągnęła coś z torebki.
– Wygląda jak legitymacja milicyjna – wydedukował. – To by się nawet zgadzało, bo jesteś, pani, w stosownym mundurze.
– No właśnie – sapnęła dziewczyna. – I co z tego wynika?
– Masz, pani, milicyjne kartki na mięso i prawo kupowania żywności w specjalnych sklepach. Zatem twoja krew będzie bardziej kaloryczna.
– Mogę cię aresztować, ty chory świrze! No właśnie. Jesteś aresztowany!
– Ja tam się na waszych milicyjnych zwyczajach nie znam – wyznał. – Ale chyba żeby kogoś aresztować, trzeba oprócz legitymacji dysponować bronią, siłą lub chociaż autorytetem władzy...
– Ty mendo! Znieważyłeś właśnie funkcjonariusza milicji!
– Chyba funkcjonariuszkę? – zdziwił się. – A, pal diabli... Powtarzali zawsze, żeby nie dyskutować z jedzeniem...
Doskoczył jednym susem, złapał za dłoń, założył dźwignię. Kobieta próbowała się wyrwać, ale nadaremnie. Trzysta lat obezwładniania ofiar dało mu pewną wprawę.
Dziab! Zęby weszły jak w masło.
Syknął milicyjny gaz obezwładniający, ale hrabia tylko przestał oddychać i zamknął oczy. W następnej chwili krzepka dłoń milicjantki ucapiła go za jaja.
– Jauu! – wrzasnął, wyrywając zęby z jej szyi.
Ochlapał się przy tym cały krwią, a chwilę później kobieta ponownie walnęła gazem, tym razem skuteczniej. Paskudny opar wypełnił mu usta, przełyk i płuca.
– Puszczaj, pani! – wrzeszczał, usiłując wyrwać swoje klejnoty.
Wreszcie wyszarpnął skarb. Odetchnął z ulgą. Nadal niewiele widział. Gaz zadziałał nawet na martwe oczy.
– Ja ci dam zabawę w wampiry! – usłyszał piskliwy głos i dostał kopa w splot słoneczny. Normalnego faceta po czymś takim zdrowo by zamroczyło, ale on poczuł
tylko ból i padł na wznak.
Brak krążenia i konieczności oddychania czasem się przydaje, pomyślał wesoło i w tym momencie ciężki bucior trafił go między oczy.
– Nie kopie się leżącego! – zaprotestował.
– Dlaczego nie? – Milicjantka tak się zdziwiła, że na chwilę przestała po nim skakać.
– Nie pamiętam – jęknął.
– Tu masz na przypomnienie! – Kopnęła go ponownie w czoło, aż zobaczył
wszystkie gwiazdy.
Sam nie wiedział, jakim cudem udało mu się wyrwać. Z otępienia otrząsnął się dopiero trzy ulice dalej.
– Co za babsko zdziczałe – mruczał pod nosem.
Dyszał jak lokomotywa, usiłując pozbyć się resztek gazu z płuc. Gdzieś daleko usłyszał tupot. Goniła go? Tak. Na szczęście pobiegła w innym kierunku. Hrabia ruszył w stronę latarni i w jej świetle obejrzał swój wspaniały płaszcz. Obawiał się, że piękny strój mógł ucierpieć w starciu. I słusznie. Popatrzył krytycznie na liczne plamy krwi i błota pokrywające jedwab.
– Diabli nadali – burknął. – Ależ to utytłane. Wyprać trzeba. Tylko jak to się robi?
Z głębin pamięci wypłynęło wspomnienie czasów, gdy w jego pałacu praniem zajmowały się apetyczne, zdrowe wiejskie dziewuchy... Fakt, było z tym trochę zamieszania, uciekały jak króliki z dziurawej klatki. Jakoś nie mogły zrozumieć, że delikatne podsysanie w niczym im nie szkodzi. Co kwartał musiał zatrudniać nową, ale i pracowały dobrze, i smakowały rewelacyjnie.
– To była taka piękna epoka – westchnął. – I po cholerę podpisywałem ten durny papier o rozbiorze Polski? No nic, tak czy siak, muszę płaszcz wyczyścić.
Przejrzał w pamięci galerię znajomych płci pięknej. Ślicznotka? Za delikatne rączki, od razu widać, że nigdy nie miała do czynienia z ługiem. Małgorzata? Nie będzie przecież hrabiny gonił do prania!
– Zaraz, zaraz – przypomniał sobie. – Przecież teraz pierze się w takich dziwnych skrzyniach... Jak to Marek nazywał? Pralka automatyczna? Jak automatyczna, to znaczy, że tylko wrzucić i gotowe...
Zatarł wąskie arystokratyczne dłonie.
– Skorzystam z pralki poddanego – zadecydował.
– Tyle razy mówił, że jakbym czegoś potrzebował, to mam swobodnie korzystać...
Dobry z niego człowiek, chociaż plebejskiego rodu.
Złapał ostatni tramwaj. Kwadrans później zapukał do drzwi. Odpowiedziała mu głucha cisza.
– Poszli już – domyślił się arystokrata. – Ja bym tak nie mógł. Nie dość, że pracować, to jeszcze codziennie, a czasem po nocy!?
W kieszeni namacał klucz i wszedł do wnętrza mieszkania. Zapalił sobie światło.
– No i gdzie ta pralka?
Był niemal pewien, że tak wspaniałe urządzenie stoi gdzieś na honorowym miejscu, ale ku swemu zdumieniu nie znalazł jej ani w saloniku, ani w sypialni.
– Pranie wiesza się w łazience, może tam?
Faktycznie pod ścianą drzemała skrzynia z okrągłymi szklanymi drzwiczkami.
– Dobra nasza. – Wampir zapakował do niej płaszcz. – Teraz trzeba pomyśleć, jak to działa? Sama woda na pewno nie pokona takich plam. Mydło trzeba tam wrzucić czy co?
U góry pralki była dziwna rynienka nakryta klapką. Wewnątrz i wokoło widać było resztki białego pyłu. Hrabia kontemplował to dłuższą chwilę.
– Ani to mąka, ani kokaina. Proszek do prania – wydedukował wreszcie. – Pierze się proszkiem!
Na półce nad pralką odkrył całe opakowanie. Obok leżała jeszcze instrukcja do urządzenia. Wprawdzie od dzieciństwa lepiej czytał po francusku niż po polsku, ale w ciągu godziny rozszyfrował, jak ustawić programator.
Nasypał odpowiednią ilość IXI, wetknął wtyczkę do gniazdka i odpalił
urządzenie.
Pralka zabuczała i zaczęła nabierać wody.
– Jestem zaiste geniuszem! – Zatarł ręce.
Zasiadł w saloniku i włączył sobie wideo. Z kolekcji ślusarza wybrał film Rambo III . Dziwny odgłos dobiegający z łazienki przerwał mu delektowanie się filmem.
Pobiegł zobaczyć, co się, u licha, dzieje. To pralka wpadła w dziwny dygot, a jej bęben kręcił się ze zdumiewającą szybkością.
– Wirowanie – przypomniał sobie fragment instrukcji. – I świetnie.
Z gumowej rury wpuszczonej do wanny wyciekło trochę wody. Miała intensywnie bury kolor.
– Aż tak upaćkałem? – zdziwił się arystokrata. – To pewnie sadze obecne w powietrzu na skutek uprzemysłowienia albo błoto, w które milicjantka mnie wdeptała...
Читать дальше