Pół godziny później maszyna zakończyła pracę.
– No, to rozumiem, wszystko zautomatyzowane. Cóż za postęp i nowoczesność –
zachwycił się Xawery, otwierając drzwiczki.
Wydobył płaszcz i przez chwilę oglądał go w osłupieniu.
– Co jest, do cholery! – ryknął, aż żyrandol zadrżał.
Skrzypnęły drzwi i z mniejszego pokoju wyjrzała Gosia. Miała na sobie koszulę nocną. Tarła zaspane oczy.
– O, pan hrabia wrócił – wymamrotała. – Przepraszam, spałam...
– Jak to się stało? – jęczał zrozpaczony Prut, trzymając w objęciach mokry kłąb burej tkaniny. – Przecież instrukcję przeczytałem i temperaturę dobrą ustawiłem, i...
– ...I oczywiście polskiego proszku pan nasypał – westchnęła dziewczyna.
– To co? – nie zrozumiał.
– Zeżarło. Zagraniczne ciuchy są za delikatne. Trzeba je koniecznie prać w zagranicznym...
– Nie wiedziałem...
– Szkoda. Tyle naszej pracy na marne – westchnęła i poszła spać.
Hrabia ciężko zapadł w fotel. Rozwieszony nad wanną płaszcz sechł powoli. Z
każdą minutą robił się coraz dziwniejszego koloru. Na buro–buraczkowym tle wyraźnie odznaczały się malutkie szaroczarne serduszka...
Biuro Służby Bezpieczeństwa wyglądało jak zwykły budynek rządowy. Szary, paskudny, z kratami w oknach i czerwoną tabliczką przy drzwiach. Radek przełknął
nerwowo ślinę i wszedł do środka.
– Słucham, w jakiej sprawie? – odezwał się cywil wygodnie rozparty za barierką.
– Dzień dobry – wykrztusił chłopak. – Bo widzi pan, ja... Znaczy się dostałem wezwanie. I...
– Proszę okazać.
Z pomiętej szarej koperty wyjął kartkę papieru. Strażnik czytał cztery linijki tekstu dobre pięć minut, a jego czoło chmurzyło się coraz bardziej. Potem długo i starannie sprawdzał numer wezwania w jakichś księgach.
– Tu jest oświadczenie do podpisania – powiedział wreszcie, wręczając Radkowi formularz.
Student przeleciał tekst wzrokiem.
– O cholera – mruknął.
– Coś nie tak? – Czoło wachmana przecięła jeszcze głębsza bruzda, a wzrok stwardniał na kamień.
– Bo... bo... bo... Tu jest, że zobowiązuję się nikogo nie informować o tym, że zostałem wezwany, i że nie powiem o treści rozmów...
– To chyba oczywiste? – Człowiek za barierką rzucił spojrzeniem jak cegłą.
– Ale ja już powiedziałem, że do was idę. Wczoraj, jak wyciągnąłem kopertę ze skrzynki.
– Porypało was? A komuście powiedzieli? – zirytował się strażnik.
– Mamusi...
– I to ona kazała wam wziąć szczoteczkę do zębów?
– Tak. – Radek, czerwieniąc się jak burak, wcisnął kompromitujący przedmiot głębiej do kieszeni.
– Głupio. Szczoteczki akurat mamy, za to pasty dla aresztantów zabrakło... A na przyszłość trzymajcie buzię na kłódkę. To zbyt poważne sprawy, żeby o nich chlapać ozorem na prawo i lewo! Wypełniajcie papiery, nie mam całego dnia!
– Przepraszam.
Podpisał śpiesznie.
– Pokój dwieście dziesięć. Po schodach na drugie piętro i do końca korytarza. Tu jest przepustka. – Strażnik wypełnił rubryczkę z godziną wejścia. – Pan major ma podpisać i podstemplować.
Radek wybąkał jakieś podziękowania i zaczął wspinać się po schodach. Znalazł
drzwi opatrzone numerem 210. Zapukał.
– Wejść! – dobiegło ze środka.
Chłopak pełen obaw wszedł. Gabinet urządzony był surowo, niemal ascetycznie.
Biurko straszyło obłażącym pseudososnowym laminatem, fotel dla śledczego obity był brązową dermą. Naprzeciw stało krzesło dla przesłuchiwanego. Student wypatrzył też reflektor do świecenia w oczy... Na podłodze położono szare linoleum, brudne lamperie na ścianach pomalowane zostały olejną farbą na beżowo. Wystroju wnętrza dopełniał siedzący w fotelu za biurkiem cywil o zaciętym wyrazie tępej gęby.
– Major Nefrytow – przedstawił się, nie wstając. – Siadajcie, Brona.
Student posłusznie zajął miejsce przeznaczone dla przesłuchiwanego.
– Czy wiecie, po co zostaliście wezwani? – warknął ubek.
– Nie mam pojęcia... – bąknął.
– Nie mydlcie oczu, Brona. Wy wiecie i my wiemy, że wy wiecie... Twoja siostra została wampirem.
To prowokacja, przeleciało Radkowi przez głowę. Nie mogę dać się sprowokować...
– Wampiry nie istnieją – oznajmił dzielnie.
– Tak bardzo nie istnieją, że aż się do nich strzela na ulicy? – Major skrzywił się paskudnie.
– Mam światopogląd materialistyczny! – chłopak postanowił iść w zaparte.
– I doskonale się składa, bo my jesteśmy specjalną, ściśle tajną komórką powołaną do kontroli i likwidacji realnie istniejących przejawów zabobonów ludowych – wyjaśnił major z dumą.
– Czyli...
– Czasem ludzie gadają, że gdzieś straszy. Bywa, ktoś melduje, że pojawiają się duchy. Zdarza się, że idioci spotykają wampiry, wiedźmy, wilkołaki, diabły. Wtedy właśnie dzwoni się po nas – wyjaśnił. – Zagrajmy w otwarte karty. Widziałeś ją i strzelałeś do niej. Potem szukałeś informacji o wampirach w bibliotece...
Rozumiem, że chciałeś w imieniu własnym i ojca oczyścić honor rodu. Ale od tego jesteśmy my. Wydział Z.
– Z jak zaświaty? – Radek uśmiechnął się niepewnie.
– Z jak zabobon – sprostował major.
– Moja siostra wampirzyca to tylko zabobon? Widzieliśmy ją przecież...
– Słuchajcie, Brona. Trzeba na tę sprawę spojrzeć dialektycznie. Wampiry nie istnieją. Co więcej, ich istnienie jest z naukowego punktu widzenia całkowicie wykluczone. Z drugiej strony, niestety, musimy stwierdzić, że po świecie snują się osobniki podobne do opisywanych w legendach i horrorach wampirów. W ich istnieniu nie ma jednak nic nadprzyrodzonego. Przodująca radziecka nauka dawno wyjaśniła ten fenomen. Po prostu u pewnego odsetka populacji procesy życiowe przebiegają w sposób anormalny. Po śmierci zakłócona równowaga biochemiczna sprawia, że ciało nie ulega rozkładowi, a w niektórych przypadkach jest zdolne do poruszania się. Przemiany chemiczne generują śladowe napięcie elektryczne, co sprawia, że niektóre partie mózgu jeszcze pracują, wysyłając impulsy do mięśni, skutkiem czego istota taka zachowuje zdolność ruchu i szczątkową świadomość.
Ponieważ zachowaniem swoim przypomina wampiry z legend, dla uproszczenia nazywamy takie osobniki wampirami.
– Teza – antyteza – synteza – dialektyka... – szepnął Radek.
– No właśnie. Oczywiście lud mamy ciemny, dlatego istnienie takich istot utrzymać należy w tajemnicy. Sami wiecie, jak działa zabobon religijny. Do zupełnie naturalnych zjawisk, takich jak poruszanie się po mieście martwych ciał, ludzie gotowi sobie dorobić katolicką interpretację.
– Rozumiem. Zatem mamy zwalczać istoty, które wyglądają jak wampiry, ale nie są wampirami, choć dla uproszczenia nazywamy je wampirami.
– Dokładnie. Jeżeli komuś wystawiono akt zgonu, to ma grzecznie leżeć. A jeżeli nie chce – walnął pięścią w biurko – to my musimy go położyć. Teraz kwestie formalne. – Wyciągnął z szuflady plik kwestionariuszy. – Nam nie wolno werbować członków Partii, a członkom Partii nie wolno wstępować w szeregi ubecji. To słuszna decyzja i nie ma się o co obrażać. Sami rozumiecie, towarzyszu Brona, że prawdziwa tajna służba musi być całkowicie obiektywna i apolityczna.
– W jaki sposób apolityczna służba ma bronić socjalizmu!? – Radek wytrzeszczył
oczy. Major odchrząknął i spojrzał pod biurko, jakby chciał obejrzeć noski swoich oficerek.
Читать дальше