– Siadajcie, proszę. – Wskazał dwa rozklekotane krzesła, najwyraźniej przeznaczone na opał.
– To moje odkrycie – powiedział z dumą, wskazując akwarium, w którym pływały jakieś czarne robale.
– Węże? A może węgorze? – Zaintrygowana Gosia zrobiła krok w tamtą stronę.
– Bynajmniej, to są, młoda damo, megapijawy.
– Megapijawy? – powtórzyła. – Znaczy takie jak zwyczajne, tylko o wiele większe?
– Wyhodowałem je ze zwyczajnych pijawek lekarskich, drogą krzyżowania i selekcji – oznajmił. – Zajęło mi to blisko sześćdziesiąt lat!
– To niewątpliwie ogromne osiągnięcie! – powiedziała zupełnie szczerze. – Ale co zamierza pan z nimi zrobić teraz?
– Teraz karmię je krowimi mózgami – wyjaśnił. – To bardzo cenny suplement diety, którą dla nich opracowałem.
– Myślałam, że pijawki piją tylko krew – zdziwiła się dziewczyna.
– Teoretycznie tak. Trochę stawiają opór, więc używam lejka i pompki do roweru. – Uciekł spojrzeniem w bok, jakby zawstydzony. – Chodzi o to, żeby układ nerwowy rozwinął się na tyle, by poddać je prostej tresurze.
Wampir komunista z trudem tłumił chichot.
– Tresurze? – Gosia poczuła się naprawdę zaintrygowana. – A po co?
– Wymyśliłem sobie, że można je wykorzystać do zdobywania pożywienia.
Wyobraź sobie, siedzi ciepły w wannie, a tu z rury wypełza taki ciapuś, przysysa się,
ściąga krew, a potem znika w odpływie.
– I wtedy wystarczy taką pijawę złapać i wydoić? – domyśliła się.
– Właśnie.
– Brzmi nieźle – przyznała. – Tylko widzę jeden maluśki problem. W odpływach wanien są instalowane kratki...
– Spokojnie, nigdzie się nam nie spieszy. Zanim wyrosną odpowiednio duże i uda się je przyuczyć, wymyślę też sposób na pokonanie kratek. Igorze, tu jest obiecana dwudziestka. – Wyłowił z kieszeni okazałą monetę. – Wydaje mi się, że jest nawet prawdziwa...
– Wydaje ci się? – westchnął Igor.
– Dźwięk daje dobry. Ale sam wiesz, po tylu burzach dziejowych trudno w tym mieście o prawdziwe twarde...
– Ano nic. Sprawdzi się. – Komunista zacisnął złoty krążek w spracowanej dłoni.
– Dorzucę tylko do pieca i odprowadzę was...
Igor, pogwizdując pod nosem, maszerował Ząbkowską. Nie lubił zapuszczać się w te rejony Pragi. Tutejsze ulice nawet w samo południe były dziwnie ciemne. A teraz zapadał wieczór... Żule stali w bramach i bacznie obserwowali otoczenie. Z
półmroku co rusz wyłaniały się mordy tak odrażające, że wampir czuł dreszcze na karku.
– Diabli nadali – mruknął. – Wszystkich ich należałoby zwinąć z paragrafu o uchylaniu się od pracy!
Zakręcił na bazar Różyckiego. Targowisko mimo późnej pory tętniło życiem.
– Co potrzeba? – zagadnął kaprawy typ pilnujący wejścia.
– Potrzebuję wymienić twardą dwudziestkę na zielone.
– Prosto i na lewo. Budka z samowarem. Szukaj kobiety ze złotymi zębami.
– Dziękuję.
Faktycznie przed jedną z bud na stoliku wyeksponowano sporo rozmaitego szmelcu, w tym zaśniedziały carski samowar. Igor zapukał do drzwi.
– ...bry – przywitał się.
Przy zniszczonym biurku o marmurowym blacie siedziało dwóch tęgich zakapiorów, jeden z blizną po szwie na czole, drugi ze świeżo podbitym okiem, i rozłożysta matrona z klawiaturą zębów odlaną w złocie. Wnętrze rozświetlały tylko dwa cmentarne znicze.
– Oż kurde, wampir? – zdziwił się ten z blizną.
– Won!
– Wampir nie wampir, klient rzecz święta – burknęła kobieta.
– Pilnujcie go tylko, żeby nie wyciął jakiegoś numeru. Czym możemy służyć? –
zwróciła się do gościa prawie uprzejmie.
– Mam złotą dwudziestkę.
– Pokaż pan...
Wręczył handlarze monetę. Ta zważyła ją w palcach i rzuciła na marmur. Złoty krążek zatańczył i upadł. Baba i jej pomocnicy uważnie wsłuchali się w brzęk.
– Belgijka – skwitowała waluciara ponuro.
– Co proszę? – zaniepokoił się Igor.
– Odlew zrobiony w Belgii z surowców zastępczych, czyli złota niskiej próby –
wyjaśnił ten z limem. – Kamień czy kwas? – zwrócił się do szefowej.
– Kwas – poleciła.
Wyciągnął walizeczkę z odczynnikami. Złota dwudziestka nakropiona mieszaniną z miejsca pokryła się czarnymi plamami.
– Kuuuuso – burknęła złotozęba.
– Osiem karatów najwyżej.
– Próba trzysta trzydzieści trzy? – Igor wolał się upewnić.
– Toż mówię.
– Chciałbym to spylić za zielone.
Obaj bazarowi cwaniacy skrzywili się demonstracyjnie, jakby ugryźli cytrynę.
– W końcu coś tam złota w tym jest – dodał spawacz. Babsko zadumało się na moment.
– Czterdzieści dolców – orzekła wreszcie.
– Mało – zaprotestował.
Charakterystyczny trzask powiedział mu, że obaj goryle jednocześnie odblokowali ostrza sprężynowców.
– Z szefową się nie dyskutuje – wycedził bysior z podbitym okiem.
– Czy wy nie słyszeliście przypadkiem, że wampiry są niezwykle szybkie i pierońsko silne? – zirytował się Igor, pokazując kły.
– Takie gadki to możesz wciskać milicji, a nie praskim kiziorom. – Ten z blizną uśmiechnął się tak paskudnie, że komunistę aż ciarki przeszły. – A na przerost uzębienia też mamy swoje sposoby, niekoniecznie mające związek z praktykami zębodłubów i szlachetną sztuką stomatologiczną...
– Ząbki świetnie rwie się kluczem francuskim. – facet z limem swobodnym gestem położył rzeczone narzędzie na blacie.
Wyglądało na to, że mówią zupełnie poważnie. Igor tytanicznym wysiłkiem woli opanował atak paniki.
– Co wy, chłopaki, ja z Pragi i wy z Pragi. Przecież swojaka ciąć nie będziecie? Po prostu ta cena tak na pierwszy rzut oka wydała mi się trochę dziwna. Czterdzieści pięć? – zaproponował.
Kobieta westchnęła bardzo ciężko i przewracając oczyma, zaczęła odliczać banknoty. Zakapiorzy, widząc, że transakcja dobita, złożyli noże. Igor z niepokojem obejrzał każdy banknot. Na szczęście chociaż one były prawdziwe...
Impreza urodzinowa hrabiego Pruta była bardzo sympatyczna. Marek nie podał
wprawdzie nic do jedzenia ani picia, zabrakło też alkoholu i zakąsek, ale pod sufitem zawisły girlandy z wyblakłej krepiny, a całe wnętrze udekorowano na czerwono i czarno. Z magnetofonu dobiegały dźwięki menueta. Wreszcie nadeszła pora wręczenia tradycyjnego upominku.
– Hrabio – ślusarz ukłonił się przed gościem – zechciej przyjąć ten oto skromny składkowy podarunek...
Gosia wystąpiła o krok do przodu i z dygnięciem podała Xaweremu pakunek owinięty w szary papier.
Wampir zważył go w dłoniach, po czym rozpruł szponem. Wydobył płaszcz i zaraz przymierzył. Wyglądał na kompletnie zdumionego.
– Cudowny! – Owinął się połą. – Ale, ale, jakim cudem zdobyliście prawdziwy jedwab!?
– Wspólnym wysiłkiem, drogi hrabio – wyjaśnił Igor. – Dla zgranego kolektywu cwanych warszawskich wampirów nie ma zadań niewykonalnych!
Nim skończyli świętować, nadeszła dwudziesta druga. Dziadek Weteran i Profesor zmyli się wcześniej. Marek i Igor też zbierali się do wyjścia, tego dnia robili w fabryce na trzecią zmianę.
– To i ja pójdę. – Hrabia dźwignął się z fotela. – Trzeba wrzucić na ząb jakąś urodzinową wisienkę z wielkiego tortu naszego społeczeństwa...
Z kieszeni fraka wydobył zmięty bilet tramwajowy i poczłapał na przystanek.
Wybrał na łowy odludną część parku Praskiego. Miejsce było niezłe. Krzaki rosły gęsto, za to oświetlenie rozmieszczono rzadko. Wprawdzie opodal, przy ulicy Cyryla i Metodego, znajdowała się komenda MO i jednostka ZOMO, ale jak to mówią, pod latarnią najciemniej... Czarny płaszcz pozwolił idealnie roztopić się w mroku. Hrabia długo czatował ukryty w zaroślach. Przepuszczał kolejne kobiety, wypatrując potencjalnej ofiary.
Читать дальше