– Komm nach Hause Kinder machen – zaproponowała konkretnie.
– Was? – zdziwił się, wytrzeszczając oczy.
– Ich bin guten polnische Mädchen, schön und intelligent – wydukała. –
Komm...
Ruszyła chodnikiem, przy każdym kroku intensywnie kręcąc pupą. Szkop ruszył
za nią jak zaczarowany. Zakręciła w bramę, w której chwilę wcześniej zniknął
partyzant. Cudzoziemiec przystanął niezdecydowany.
– Komm hier! Guten polnisch Sex machen werden. – Przywołała go gestem i dla poparcia argumentacji rozpięła dwa guziczki bluzki.
– Ich habe, eeee... zdies kwartiren. Zimmer, verstehen?
Podszedł bliżej. Wprowadziła go do klatki schodowej. Stanęła na podeście i
patrząc mu w oczy, odpięła jeszcze jeden guzik. Niemiec zrobił krok do przodu i w tym momencie Dziadek Weteran, przyczajony za drzwiami, skoczył mu na kark.
– Heil Hitler! – warknął.
Dziab! Zęby wbiły się od razu w tętnicę.
Niemiec próbował się wyrywać i coś wybełkotał, ale zaraz zwiotczał, oklapł.
– Jak w czterdziestym czwartym – westchnął staruszek, ocierając krew z brody. –
Szkoda, że nie mogę cię, gnido, wyssać na amen, tobyś się ode mnie kłaniał
Hitlerowi w piekle. – Kopnął nieprzytomnego, a potem wyłuskał mu z kieszeni portfel.
– I po problemie. Waluta zdobyta. Dziękuję za pomoc. – uśmiechnął się do dziewczyny.
– Zwijamy się.
– Ku chwale ojczyzny!
Poczucie narodowej dumy i radość ze słusznego odwetu przepełniły ją do tego stopnia, że nawet zasalutowała.
Kilka minut później złapali sobie tramwaj na Pragę.
– Akcja bojowa przeprowadzona wzorowo – zameldował Dziadek, wkraczając do mieszkania Marka. – Okupant wyeliminowany. Na śmierć wprawdzie nie, ale w każdym razie na długo odechce mu się niewinnych polskich dziewcząt.
– Jaki znowu okupant? – westchnął ślusarz. – Wojna skończyła się czterdzieści lat temu. Nie słyszeliście o sowieckich inicjatywach pokojowych?
– Pobraliśmy od wroga reparacje wojenne! – Weteran z dumą położył na stole gruby portfel.
Marek otworzył go i wyciągnął niezły plik banknotów. Polskie odłożył na stosik.
Niemieckie przez chwilę przeglądał, a potem znowu westchnął, tym razem bardzo ciężko.
– No i co to niby jest? – zapytał partyzanta, machając mu przed nosem banknotem.
– Sto marek. Czyli pięćdziesiąt dolarów prawie. A tam jest takich jeszcze kilka...
– powiedziała dziewczyna. – Zdobyliśmy prawdziwą fortunę! Może nawet na antenę satelitarną starczy.
– Jaką tam fortunę? – warknął gospodarz. – W Peweksie przecież tego nie przyjmą...
– Dlaczego? – zaperzyła się.
– A czyj to jest portret? – Oskarżycielsko uderzył w papier palcem.
– A bo ja wiem? Brodacz jakiś... Gdzieś już go chyba widziałam. Może jakiś niemiecki pisarz albo kompozytor?
– To jest Karol Marks – rąbał słowo po słowie ślusarz. – A to znaczy, że to są
marki wschodnioniemieckie. Ten szkop, któregoście załatwili, był z NRD!
– Ha! – ucieszył się Igor, rozparty na kanapie. – Mówiłem od razu, żeby wyssać cinkciarza.
– Wszystko przez ten głupi podział Niemiec na NRD i RFN – biadolił partyzant.
– No nic, ruszam na miasto. Upoluję jakiegoś cudzoziemca. Niemcy to nasz główny i odwieczny wróg, ale przecież innym nacjom też się łomot należy...
– Innym? – zdziwiła się Gosia.
– Co, nie uczyłaś się w szkole historii? – Pogroził jej laską. – Anglicy i Francuzi nie pomogli nam w trzydziestym dziewiątym. Amerykanie sprzedali nas w Jałcie.
Szwedzi też nas napadli. Jest o tym nawet taka książka, Potop .
– To było w siedemnastym wieku.
– Nie szkodzi. Moja nienawiść jest wieczna! Narodów w Europie jest masa, ale na każdy coś się znajdzie.
– A na Belgów? – zaciekawiła się.
– Gierek pracował u nich w kopalni. Mogli komunistę zostawić pod ziemią na zawsze... – zakpił Marek.
– Licz się ze słowami, szczeniaku! Byłem oficerem Armii Ludowej! – zaperzył się Dziadek.
– To ja jestem komunistą – obraził się Igor. – Gierek to pachołek obcego kapitału z odchyłami prawicowymi, słusznie internowany za...
– Ty tak z tymi cudzoziemcami nie szalej – ślusarz zwrócił się do Dziadka. –
Złapiesz na którymś HIV–a i dopiero będzie.
– Waluta... – dumała Gosia, obracając enerdowskie banknoty w palcach. – Ojciec ma gdzieś zakopane dolary ze swoich handelków. Kiedyś, jak trochę wypił, chwalił
się, że to dwa albo trzy tysiące...
– Okradanie własnej rodziny to grzech – mruknął Dziadek Weteran.
– To już nie jest moja rodzina! Próbowali mnie kropnąć z dubeltówki! –
wybuchła. – Wywalili moją kolekcję plakatów... A co do grzechu, jestem ateistką! A nawet jakbym nie była, to my, wampiry, i tak jesteśmy potępione!
– Zostaw jego dolary w spokoju – uciął Marek. – Rodzina rzecz święta! To, że stałaś się wampirem, jest dla nich trudne do zaakceptowania, więc przesadnie nerwowe reakcje...
– Trzy kule w plecy to dla ciebie tylko „przesadnie nerwowa reakcja”!? – wściekła się. – Dobrze, że nie trafili! Jak bym wyglądała?
– Zwał jak zwał – uciął Igor. – Po prostu tu na Pradze panuje zasada, że swojaków się nie obrabia. Nie przejmuj się tak. Siadaj. Uspokój się. Poszydełkuj albo książkę poczytaj. Jest nas trzech dorosłych i doświadczonych facetów. Sami te dolary zdobędziemy.
– Idę – zadecydowała. – Mam własny plan!
Zgarnęła stosik wschodnich marek ze stołu i wyszła obrażona, fukając jak kotka.
Jednak gdy maszerowała po schodach na dół, animusz jej trochę przygasł.
– Waluta – burknęła. – Skąd niby można ją wytrzasnąć!? A może zebrać bandę wampirów i po prostu napaść na Pewex? Wyssać kasjerki, obrobić kasę, wynieść
towar... Zaraz jednak skrzywiła się w duchu.
– Nie, zaraz znowu wymyślą, że to nieetyczne – mruknęła.
– Zresztą jest w tym trochę racji. Obrobić Niemca to jeszcze jak cię mogę. Wróg odwieczny naszej ojczyzny, no i przez nich była wojna, a teraz ten zakichany socjalizm. Ale napadać na sklep jak jacyś bandyci to poniżej mojej hrabiowskiej godności.
Naraz zamarła w pół kroku. Zaraz, zaraz. Przecież Konrad ma parę dolarów!
– Ach, ty gadzie – warknęła pod adresem byłego chłopaka.
– Czekaj no! Teraz mi zatańczysz...
Wsiadła w tramwaj i pojechała na Żoliborz. Było wczesne popołudnie. Słońce wyjrzało zza chmur, drzewa płonęły kolorowymi liśćmi. Prawdziwe babie lato...
Nawet szare ściany budynków wyglądały jakby mniej ponuro. Po drodze usiłowała ułożyć sobie jakiś plan, ale nie bardzo jej to wychodziło...
– Co tam, improwizować będę... – zadecydowała wreszcie.
Blok stał cichy i spokojny jak zwykle. Podkradła się doń jak zwiadowca do wrogiego okopu. W klatce cuchnęło gotowaną kapustą i starą ścierą do podłogi.
Wjechała windą na górę. Podeszła do znajomych drzwi. Sinoniebieskie, wykonane z płyty paździerzowej i pociągnięte olejną farbą. Koło progu leżała wyliniała wycieraczka, wyżej tandetna tabliczka straszyła krzywo namalowanym numerem...
Tylko patentowany zamek błyszczał pod klamką.
– Ja bym na jego miejscu drzwi pancerne wstawiła, zawiesiła czosnek, albo chociaż poświęconą kredą krzyż wyrysowała – stwierdziła. – Ale cóż, istnieją tępaki, których nawet atak wampirzycy rozumu nie nauczy...
Читать дальше