Starego lubieżnika z wrażenia aż rzuciło do tyłu. Maślane spojrzenie w jednej chwili zamieniło się w przerażony wytrzeszcz. Na skroniach zaperlił się pot.
– No tak – bąknął. – Ja, eee... Nigdy nie odmawiam pomocy, ale, eeee... Dzisiaj nie mogę, coś mi się warga paskudzi, nie chcę cię zarazić opryszczką... Opracujmy sobie w takim razie konkretny plan poszukiwań – zmienił szybko temat. –
Zaczniemy od Biblioteki Uniwersyteckiej. Tam mają w dziale dokumentów życia społecznego przedwojenne książki telefoniczne. Ustalimy, gdzie ten Szot mieszkał, i rozejrzymy się trochę w tym miejscu. Może znajdziemy jakiś ciekawy trop.
Zabrzmiało to zaskakująco sensownie. Pan Tomasz zatrzasnął aktówkę i wyszli z mieszkania. Po chwili jechali już potwornie zatłoczonym autobusem D w stronę uniwersytetu.
– O, ministerstwo. – Wskazał gestem mijany budynek.
– To stąd mnie wylali. Ale do czasu. System socjalistyczny nie przetrwa następnej dekady! – nieoczekiwanie podniósł głos.
– Jeszcze wrócę tu na marmurowe korytarze i jako ofiara reżimu od razu na stanowisko wiceministra!
Wszystkie rozmowy w autobusie ucichły jak ucięte nożem, a zbity tłum nieoczekiwanie przestał napierać.
– Mam rację, no nie? – pan Tomasz zwrócił się do zażywnego jegomościa siedzącego najbliżej.
– No – bąknął tamten i czym prędzej czmychnął na koniec pojazdu.
Pan Tomasz zadowolony zajął zwolnione miejsce. Wysiedli na następnym przystanku.
– Nie lubię stać jak jakiś kołek – wyjaśnił Gosi.
– Dobra gadka, trochę psychologii tłumu i zawsze mam miejsce siedzące –
zachichotał.
– Dopóki jakiś ubek nie usłyszy – zgasiła go celnie.
Weszli przez bramę na teren uczelni. Wokół przetaczał się tłum studentów.
– Zaczekaj tutaj. – Pan Tomasz wskazał ławkę przed budynkiem biblioteki.
– I nigdzie się nie ruszaj. Wracam za godzinkę albo dwie. I znikł wewnątrz. Gosia westchnęła.
– I po kiego grzyba byłam mu potrzebna? – Pokręciła głową, a potem wyciągnęła z torebki robótkę i zabrała się do dalszego pracowitego dziergania rękawiczki. – Co za czasy parszywe – mruczała. – Na Zachodzie to się wchodzi do tego, no... a! sex shopu i kupuje, a tu męcz się, człowieku.
Przymierzyła. Nawet nieźle jej szło.
Jeszcze ze dwa dni i sięgnie do łokcia. Potem druga, na lewą rękę... Stanik już mam, do tego zrobię koronkowe majteczki, może nawet cały gorset, dumała. Jako hrabianka powinnam mieć odpowiednią bieliznę.
– O kurde! – usłyszała jęk. Podniosła głowę.
– Cześć, Radek – warknęła.
– Yyy... – brat stracił zdolność artykułowania dźwięków.
– Może byś mnie chociaż przeprosił za tamtą cholerną strzelbę? – warknęła. –
Mało mnie nie kropnąłeś!
– Ty... ty... ty... Ty upiorze! – wybełkotał.
– Jestem wampirem, a nie żadnym upiorem – parsknęła.
– O! – wyszczerzyła ząbki.
– Zobacz, nie rzucam cienia!
Popatrzył na płytki chodnika i zrobił się na twarzy jakby trochę zielony.
– Wwwynoś siii sii si... – próbował wydobyć głos z gardła.
– Bo co mi zrobisz? Jako wampir jestem niewyobrażalnie silna. Jedną ręką położę dwudziestu takich jak ty. Chcesz się przekonać, to gnaj po swoich kumpli z ZSP. Tylko ciekawe, co im powiesz – zakpiła. – Bo jak zaczniesz gadać o życiu pozagrobowym, to cię wyleją. Wiara w byty bionekrotyczne stanowi element zabobonu religijnego. Organizacja ci tego nie wybaczy.
– Ja ć... ć... cię zaraz...
– Lepiej się zmywaj, jeśli chcesz żyć. – Posłała mu drapieżny uśmiech. – Bo wiesz, czekam tu na przyjaciela...
– Po... po... policzymy się jeszcze!
– Raz i dwa – zakpiła. – A zaraz może być tylko raz.
Zmył się jak niepyszny. Wróciła do dziergania rękawiczki. Odczuwała głębokie zadowolenie. Wreszcie pokazała głupkowi, kto tu rządzi. I co z tego, że jest od niej cztery lata starszy? Uciekał aż się kurzyło!
Pan Tomasz wynurzył się z biblioteki po kolejnej godzinie. Był wyraźnie zadowolony.
– Mam co trzeba – powiedział. – Zdobyłem adres tego całego Marcina Szota z książki telefonicznej wydanej latem trzydziestego ósmego. Sześciu ich było w tym czasie w Warszawie.
– To jak pan odgadł, który jest ten właściwy? – zdumiała się.
– Dedukcja, moja droga. Tylko jeden przed nazwiskiem miał literki „hr.”.
– A to nie mógł być na przykład skrót od słowa hydraulik? – zaciekawiła się.
– Teoretycznie tak – skrzywił się. – Ale w takim przypadku nie! Ruszamy tropić.
Niezła rękawiczka – pochwalił jej robótkę. – Przydałyby ci się jeszcze pończoszki...
Poczuła wręcz, jak namolne spojrzenie przykleja jej się do łydki.
– Ma pan rację – podpuściła go. – Pończoszki kabaretki, a do tego podwiązki i oczywiście pasek do pończoszek. – Znowu pokazała ząbki.
Obleśny uśmiech znikł jak zdmuchnięty. Stary muzealnik pobladł i wrócił do rzeczywistości. Odchrząknął.
– Jedziemy na ulicę Wójcika – polecił. – Tam podejmiemy trop.
– A jeśli się nie uda?
– To wymyślimy coś innego.
Wysiedli przy „Czterech Śpiących” i ruszyli Targową. Pan Tomasz milczał.
Układał coś sobie w głowie. Skręcili w prawo. Przed „Prażanką” stała gigantyczna kolejka.
– Cie choroba – mruknął. – Chyba gruzińską herbatę rzucili. Tylko ogonek na dwie godziny stania, a mamy mało czasu...
– Dostanie pan za tę robotę dolary – przypomniała mu. – Kupi pan sobie prawdziwej herbaty w Peweksie.
– No tak... Z drugiej strony głupio tak dolary wydawać. Lepiej wsadzić do słoika i zakopać...
Szli zaśmieconym chodnikiem wzdłuż długiego ciągu przedwojennych kamienic.
– Paskudnie tu. – Dziewczyna wzdrygnęła się mimowolnie. – Te domy...
– Teraz paskudnie – westchnął. – Kiedyś to była naprawdę elegancka dzielnica. A oto i nasz adres. Do ataku.
Weszli w cuchnącą bramę. W zamierzchłej przeszłości wyłożono ją drewnianą kostką brukową. Przeszli przez rozklekotane drzwi, a potem po skrzypiących niemiłosiernie schodkach wdrapali się na drugie piętro. Pan Tomasz zastukał.
Skrzypnęły zawiasy i w szparze pojawiła się kobieta w wieku nieokreślonym.
– Czego tu? – Obrzuciła ich niechętnym spojrzeniem.
– Tomasz Nowak, Ministerstwo Kultury i Sztuki. – uśmiechnął się szeroko, pokazując nieaktualną już legitymację.
– Czy moglibyśmy zająć pani pięć minutek?
– ...no dobra...
Kobieta zatrzasnęła drzwi, by zdjąć łańcuch, i niechętnie wpuściła ich do środka.
– Czym mogę, eeee, służyć? – zapytała.
– Mam takie pytanie, mieszkanie, które pani obecnie zajmuje, należało przed wojną do znanego działacza kulturalnego polonii amerykańskiej, hrabiego Marcina Szota – podjął pan Tomasz.
– Przygotowujemy wystawę poświęconą jego szerokiej i różnorodnej działalności. Przeszli do pokoju. Gosia otaksowała kąty spojrzeniem. Wszystkie meble były w miarę nowe. Płyta paździerzowa oklejona błyszczącym papierem nadrukowanym w słoje, udającym lakierowany fornir, który z kolei miał udawać woskowane lite drewno. Nawet podłogę wymieniono, a może tylko przyklejono PCV
na parkiet?
– I co, u mnie niby ma być ta wystawa? – Właścicielka spojrzała na nich spode łba. – Chociaż, gadasz pan, polonijny był? No, jak dolarami zapłacicie, to może by się i dało zrobić.
– Nie, my w zupełnie innej sprawie. Problem w tym, że bardzo niewiele zachowało się pamiątek po nim. Pomyśleliśmy, że być może tu coś znajdziemy.
Читать дальше