– Dzięki temu? – nie zrozumiała.
– Wyleciał oczywiście z gabinetu w ministerstwie i skierowali go do najgorszej możliwej roboty. Jeździł po prowincjonalnych muzeach i robił w nich inwentaryzacje. No i tam w magazynach regularnie odkrywał zabytki, które uchodziły za zrabowane przez hitlerowców. Mało brakowało, żeby przywrócono go do członkostwa w Partii, ale...
– Co się stało?
– Smutna historia. Nadepnął na odcisk partyjnemu bonzie z Elbląga. Dygnitarz, jak przystało na komunistę, zajmował się na boku prywatną działalnością. Miał
udziały w kilku pracowniach produkujących wyroby z bursztynu. Pan Tomasz po prostu za dużo gadał. Twierdził, że te warsztaty przerabiają jantar nie z normalnych lewych poszukiwań, ale zawartość trzydziestu siedmiu poniemieckich skrzyń znalezionych po wojnie w piwnicach Komitetu Wojewódzkiego PZPR.
– Chce pan powiedzieć, że partyjniacy z Elbląga znaleźli Bursztynową Komnatę i pocięli ją na wisiorki!? – Wytrzeszczyła oczy.
– A czy ja coś mówię? – Marek wzruszył ramionami.
– W każdym razie pieklił się, aż się doigrał. Wylali go z kolejnej roboty. Teraz siedzi w stolicy i póki nie podłapał fuchy w MPO, miał kłopoty z milicją i status uchylającego się od pracy. Teraz robi za kierowcę śmieciarki. W każdym razie jak będziesz z nim biegać po mieście, uważaj, żeby nie lazł do ciebie z łapami. Trzymaj go na dystans.
– Sure.
Pierwsza i najważniejsza rzecz – przykazał sobie Radek – to pogłębienie wiedzy i przygotowanie planu działania. Zatem...
Gmach Biblioteki Uniwersyteckiej kusił. Student ruszył w jego stronę. W szatni zostawił płaszcz i teczkę i tylko z notatnikiem w ręce wspiął się po schodach na samą górę – ku katalogom.
Zaczął od rzeczowego i, niestety, srodze się rozczarował. Fiszek poświęconych wampirom nie znalazł wcale. Próbował szukać w podkatalogach, ale i to nie
przyniosło żadnych efektów.
– Myśl, myśl, myśl – przykazał sobie.
Ale nic nie wymyślił. Zszedł na pierwsze piętro i zajrzał do czytelni. Pech chciał, że dyżur pełnił akurat Robert. Student skrzywił się w duchu. Znali się od podstawówki i raczej nie pałali ku sobie sympatią. Gdy Radek starał się kontynuować czerwone tradycje swego rodu, Roberta pociągała wyłącznie ta ciemna, kapitalistyczno–faszystowska strona Mocy. Ale czego się spodziewać po dzieciaku pary solidaruchów, mającym w dodatku wujka w USA?
– Cześć, stary komuchu – powitał Radka.
– Co podać? Marksa, Engelsa czy Lenina?
– Odwal się... Albo nie!
Wieczorna rozmowa z suką, nawet jeśli była tylko urojeniem, niosła pewne cenne spostrzeżenia natury ogólnej. Lenin nie pisał o gadających psach, bo takowe nie istnieją. Ale skoro istnieją wampiry, to siłą rzeczy Lenin napisać o nich musiał!
– Potrzebuję ostatniego tomu Lenina. Tego, w którym są indeksy.
– To wydanie z medalionem tłoczonym w okładce? Stoi w podręcznym.
Dał legitymację i odebrał blaszkę z numerem miejsca. Przeszedł do sąsiedniej czytelni. Rozejrzał się po regałach, zaraz wypatrzył szarozielone pseudoskórzane grzbiety. Złapał ostatnie dwa tomy. Przy okazji wziął też indeks do pism Stalina.
Miał rację! W indeksie słowo „wampir” było. Wypisano odnośniki do co najmniej kilkunastu tomów!
Radek wybrał odpowiednie woluminy i zaczął kartkować. Już pierwszy rzut oka okazał się strzałem w dziesiątkę.
„Kapitalistyczne wampiry”, przeczytał ucieszony.
Chłopak zagłębił się w treść. Niestety, mimo obiecującego tytułu artykuł okazał
się mało przydatny. Lenin najwyraźniej używał słowa „wampir” w znaczeniu czysto przenośnym.
Dwie godziny później student wrócił do stolika dyżurnego.
– Mam problem – westchnął.
– Organizacja partyjna na pewno ci pomoże. Na mnie oczywiście nie licz. Już w podstawówce cię nie znosiłem.
– Zamknij się, kopany reakcjonisto.
– A jaki problem? – niedobitek NZS zaciekawił się jednak. – Chciałeś indeksy do Lenina. Lenin napisał przecież o wszystkim. I o tym, o czym miał pojęcie, i o tym, na czym się zupełnie nie znał... A może chciałbyś zajrzeć do Wielkiej Encyklopedii Sowieckiej ?
– „Radzieckiej!” – warknął Radek. – Jesteś geniuszem!
Pognał między półki, ignorując ścigający go tłumiony chichot. Po chwili wrócił
jeszcze bardziej skwaszony.
– Nie znalazłeś? – Obłudnik Robert zrobił minę pełną fałszywego współczucia. –
Cóż to za zagadnienie, o którym nie piszą klasycy marksizmu, ani nawet kompendium wszelakiej wiedzy?...
– Daruj sobie – żachnął się chłopak. – Chcę się dowiedzieć jak najwięcej o
wampirach.
– Fiu, fiu, a nie wywalą cię za takie zainteresowania z organizacji? – kpił Robert.
– W sensie zabobonu oczywiście – warknął Radek. – Jesteś na kulturoznawstwie. Możesz coś polecić?
– Absolutną klasyką gatunku jest powieść Brama Stokera Dracula . Z tego, co wiem, biblioteka tę książkę posiada. Może wydawca dodał jakiś wstęp albo posłowie.
– Dzięki! – Powędrował znowu na górę do katalogów. Dziesięć minut później z kwaśną miną składał rewers.
Wspomnianą książkę biblioteka miała tylko w wersji rosyjskojęzycznej.
Dochodziła jedenasta. Gosia zapukała do odrapanych drzwi.
– Wejść! – dobiegło ze środka.
Pan Tomasz wstał najwyraźniej wcześniej, umył się, ogarnął, wbił w całkiem przyzwoity garnitur, a teraz wiązał pod brodą zagraniczny krawat. Był nawet niemal ogolony.
– Gotowa? Za pięć minut wyruszamy. Tylko autobusem pojedziemy, bo jeszcze by mnie z alkomatem przydybali, a prawo jazdy już dwa razy traciłem...
– To bardzo przykre – rzuciła, by podtrzymać rozmowę.
– To miło, że tak sądzisz. Bardzo doceniam twoją troskę. Bo widzisz, od dawna jestem niewinną ofiarą milicji obywatelskiej – chlipnął. – Prześladują mnie, łajdaki...
– ZOMO pana zlało pałami?
– Wiesz, co roku latem jeździłem w Polskę szukać przygód. Kocham nasz kraj, a paszportu i tak mi nie dawali... No i jakoś się tak parę razy złożyło, że rozbijałem namiot w pobliżu obozów harcerskich. Przyjemnie było patrzeć, jak się młodzież kulturalnie bawi. Ogniska odbijające się nocą w rzecznej fali, śpiewy pobrzmiewające echem, brzdąkanie gitar w nocnej ciszy, nastoletnie harcereczki pluskające się nago w blasku księżyca... Godzinami potrafiłem leżeć w trzcinach i cieszyć oczy. Nie miałem nic złego na myśli – zastrzegł od razu. – Jestem tylko skromnym, cichym, wrażliwym koneserem pięknego ciała...
– Ale milicja nie uwierzyła?
– W zasadzie te cztery pierwsze razy to nawet uwierzyli, że siedzę w trzcinach zupełnie przez przypadek. – Skrzywił się. – Ale jak mnie po raz piąty wywlekli za nogi z krzaków, coś kopanych służbistów podkusiło i sprawdzili w centralnym rejestrze... A sama wiesz, jak na kogoś zagną parol, to już się nie odczepią...
Spod stosu gazet wyciągnął sfatygowaną czarną teczkę i grzebał w niej, jakby selekcjonując zawartość.
– Całowałaś się już kiedyś z chłopakiem? – zainteresował się nieoczekiwanie.
– Jeszcze nigdy – zełgała gładko. – A bardzo bym chciała tego spróbować. Bo
tylko wiem, że coś się przy tym robi z językiem i podobno to bardzo przyjemne –
westchnęła niby to smutno. – A może pan by mnie nauczył? – zapytała cichutko i nieoczekiwanie uśmiechnęła się szeroko, prezentując kły, na wszelki wypadek i górne, i dolne.
Читать дальше