– Jak zmienić się w nietoperza! – ucieszył się wampir komunista.
– Nikt od wieków nie próbował transformacji w nietoperza – skwitował Prut. –
Wiele razy poważnie zastanawiałem się, czy to w ogóle możliwe. Na filmach niby się zmieniają, ale coś mi się widzi, że to tylko sztuczka. Trick kinowy, i to w wykonaniu ciepłego aktora. Nie wydaje mi się, żeby jakiś wampir zgodził się na poniżającą pracę komedianta... No i musieliby użyć nie wiem jakiej taśmy, żeby się nagrało.
– Te filmy kręcą w Ameryce – powiedział w zadumie Igor. – Skoro mają lepsze taśmy, to niewykluczone, że i wampir może zostać aktorem. Tamtejsze społeczeństwo jest pewnie okropne. Nadmiar dolarów musiał ich straszliwie zdemoralizować – dodał rozmarzony. – A może ta księga podpowie nam, jak zrobić fotografię wampira! – zapalił się.
Hrabia uśmiechnął się pobłażliwie.
– A ty znowu o tej loterii wizowej – rzekł z przyganą. – Wybij sobie z głowy, do USA i tak cię nie wpuszczą! A nawet gdyby wpuścili, to wiesz przecież, co Coollenowie robią z obcymi wampirami.
– Coollenowie? – zaciekawiła się Gosia. – Kto to?
– Zasrani rzeźnicy! – burknął Xawery. – Lepiej, żebyś nigdy ich nie spotkała.
Wampiry sadyści! Wysysają nie ludzi, ale niewinne zwierzątka! Szczeniaczki, kotki, jagniątka, sarenki... A że krew zwierzęca ma kiepską kaloryczność, to kasują tych sarenek po kilka tygodniowo na głowę. Jak wymordują cały las, zmieniają stan, przenoszą się gdzie indziej i działają tak jak poprzednio, aż do kompletnego przetrzebienia zwierzyny. Ohydni kłusownicy!
Dziewczyna aż się wzdrygnęła, słysząc o takim bestialstwie.
– A najgorszy z nich jest Eduard – dorzucił Marek z nienawiścią w głosie. – To on wymyślił to zwyrodnienie. I jeszcze, na domiar złego, nazywa je...
wegetarianizmem!
– Eduardem się nie przejmuj, przecież to idiota – prychnął hrabia. – Chłopak ma tak na oko z osiemnaście lat – zwrócił się do Gosi. – Wymoczek z włoskami na żelu.
Wygląda jak przedmiot westchnień głupich amerykańskich dziewuch z głębokiej prowincji. Ale wygląd to nie wszystko. Liczy się to, co w głowie. A on ma tam kompletne siano. Od tysiąc dziewięćset osiemnastego bez przerwy chodzi do szkoły.
To do jednej, to do drugiej. Zdawał maturę już kilkadziesiąt razy, i co?
– Nie rozumiem? – Zatrzepotała rzęsami.
– I nigdy nie zdał! W ogóle nie zaczął studiować! Przygłup. Za to jego przybrane rodzeństwo...
– Bejsboliści zakichani. Ich ulubioną zabawą jest dziurawienie innych wampirów piłeczkami... – warknął Igor. – Wyobraź sobie, że stoisz na górskiej łące, rozkoszujesz się nadciągającą burzą, a tu nagle... Znam takiego, który oberwał, że na wylot przeszło. Z dziesięć lat łaził z dziurą, zanim się wygoiło!
– To przez nich mój przyjaciel musiał wracać do Polski – gość wrócił do tematu.
– Mam propozycję – mruknął ślusarz. – Sami nie odnajdziemy tej księgi. Do tego potrzeba fachowca.
– Jakiego znowu fachowca? – zdziwił się Prut.
– Eksperta od rozwiązywania zagadek historii – wyjaśnił Marek. – Chyba że spróbujemy to, nomen omen, ugryźć sami...
– Ja nie jestem od rozwiązywania. – Hrabia dumnie uniósł brodę. – Sam jestem nierozwiązywalną zagadką historii. A gryźć wolę raczej rzeczy zupełnie świeże.
– A ja jestem ślusarzem – odburknął jego podwładny. – I raczej wolę być świadkiem wydarzeń historycznych, a nie twórcą historii czy, nie daj Boże, historykiem. Igor?
– Ja się interesuję wyłącznie dziejami idei socjalistycznej, a ten pana znajomek to był jakiś burżuj czy arystokrata wręcz – odparł ze wstrętem spawacz.
– A ja z historii miałam same tróje – uzupełniła ich podopieczna.
– No tak – zasępił się Prut. – Profesor nie ma o tym pojęcia. Łeb jak szafa, ale zainteresowania nie te. Jak z nim gadam, to nic tylko ciągle robale i robale... Nasze siły szczupłe...
– Czyli, jak rozumiem, mam pańską zgodę na wynajęcie specjalisty? – zagadnął
ślusarz.
– A konkretnie?
– Pan Tomasz Nowak.
– To on jeszcze żyje? – zdziwił się hrabia. – Odnoszę wrażenie, że za dużo o nas wie. A nie zapominaj, że jest w ORMO!
– Był w ORMO – sprostował Igor. – Dawno temu go wylali.
– Ale to straszny komuch – protestował arystokrata.
– Komuchy też potrzebują pieniędzy. Nawet bardziej niż kapitaliści, bo oni
pieniądze już mają. Może i czerwony, ale łeb ma nie od parady. No i do partii już nie należy – przekonywał Marek.
– Jak uważasz... – Prut był wyraźnie zdegustowany. – Tylko dobrze go pilnujcie, żeby nie wykręcił nam jakiegoś parszywego numeru!
Za oknem dawno już zapadła noc. Żoliborz spał. Tylko w jednym z okien niewielkiej przedwojennej willi paliło się jeszcze światło.
– Jak u narkomanów w USA. – Radek spojrzał z nienawiścią na cienką kreskę białego proszku znaczącą parapet i kopnął opróżnioną już butelkę czystej, leżącą na podłodze. – A i kosztował ten granulowany czosnek prawie tyle co kokaina... Zatem wampiry istnieją realnie i jeden z nich to moja siostra – zwrócił się do suki Luny i pociągnął z gwinta kolejnej flaszki.
– Tak czasem w życiu bywa – ponuro skomentował pies. – Niby kraj ateistyczny, a tu taka wtopa...
– Chcesz łyka? Zagraniczna wóda. Ojcu z barku zwinąłem. Niezłego kopa daje, ale strasznie zajeżdża, jakby choinką.
– Dzięki, raczej nie skorzystam. – Pies wzgardliwie pokręcił nosem.
– Skoro istnieją wampiry, to logiczne, że potrzebni są też łowcy wampirów. Hyp...
– student czknął potężnie. – A że w socjalistycznym kraju łowców nie ma i z przyczyn ideologicznych być nie może, to widać padło na mnie.
Suka spojrzała na niego jak na idiotę.
– A co myślisz? Sam ją zlikwiduję, ku chwale Partii i dla bezpieczeństwa kraju. –
Wypiął dumnie chuderlawą pierś. – I dla dobra marksizmu zachowam to w ścisłej tajemnicy – uzupełnił.
– Na mnie w każdym razie nie licz – odezwał się pies. – Zostaw tę flaszkę i idź
już lepiej spać.
Radek drgnął zaskoczony. Teraz dopiero zorientował się, że coś jest nie tak.
– Luna, to ty umiesz mówić!? – wykrztusił.
– No co ty? Zgłupiałeś? – zirytowała się. – Czy Lenin pisał o mówiących zwierzętach?
– Nie pisał – odparł po chwili.
– No to sam rusz głową. To, o czym nie pisał Lenin, po prostu nie istnieje.
– Ale przecież... – Uszczypnął się.
– To tylko delirium – poinformowało go zwierzę.
– Kładź się, a rano pobiegniesz do biblioteki. Może coś znajdziesz...
Marek i Gosia rozłożyli parasole i wyszli z bramy kamienicy w deszcz. Dochodziła dwudziesta. Latarnie paliły się jedną trzecią mocy. Stanęli na przystanku.
Trzynastka nadjechała po chwili. Dziewczyna skasowała bilet, jej towarzysz miał
miesięczny. Zasiedli na nowoczesnych plastikowych siedzeniach i pojazd, poskrzypując, ruszył. Mijali sypiące się elewacje. Szyny przecięły kawał nieużytków, a po chwili po lewej zabłysły światła dworca Warszawa Wschodnia. Dosiadło się tylko paru pasażerów. Instynktownie zajęli miejsca jak najdalej od pary krwiopijców. Tramwaj, skrzypiąc osiami i brzęcząc obluzowanymi szybami, toczył
się wzdłuż „jamnika” vel „glizdy” – długachnego gierkowskiego bloku mieszczącego na parterze kilkanaście sklepów.
– Opowie pan coś o tym człowieku, którego mamy wynająć? – poprosiła. –
Читать дальше