Czemu hrabia aż tak się sprzeciwiał?
– To stary muzealnik. No, nie taki stary – zreflektował się. – Ze sześćdziesiąt lat ma. Albo i to nie. Tylko grube szkła w okularach dodają mu wieku. No i ten trupowaty wehikuł, którym jeździ.
– Trupowaty wehikuł?
– Ma samochód, wartburga znaczy. Zapomniał zabezpieczyć na zimę wazeliną i sól zżarła karoserię. Wkleił łaty, gdzie tylko mógł, polakierował, ale dużo to nie dało.
Autko wygląda teraz jak dzieło jakiegoś Frankensteina. Już ze trzy razy milicja odholowywała go na złomowisko... Facet musiał płacić łapówki, żeby odzyskać grata.
Gosia wytrzeszczyła oczy.
– To Pan Samochodzik istnieje naprawdę? – przypomniała sobie czytaną w podstawówce książkę. – Myślałam, że to fikcja literacka...
– Lepiej, żeby to była fikcja – westchnął Marek. – Rzeczywistość bywa... Jak by to powiedzieć... Bardziej wyrazista. Wiesz, pisarze wszystko potrafią przekręcić, a jak piszą dla dzieci, to jeszcze cenzurują, jakby ich amok ogarnął.
– Co cenzurują?
Nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami. Jechali ulicą Targową. Minęli
„Prażankę”, a po chwili pocztę. Cerkiew stała ciemna i niepokojąca, tylko po oknach widać było słaby poblask światła. Park Praski, Wisła i po chwili byli już przy Starówce. Dłuższą chwilę wędrowali mokrymi i ciemnymi zaułkami. Wreszcie weszli przez odrapane drzwi małej kamieniczki. W sieni cuchnęło stęchlizną.
Wdrapali się na ostatnie piętro. Ślusarz zapukał do drzwi. Odpowiedziała im głucha cisza.
– Chyba nie ma go w domu – zauważyła Gosia.
– A gdzie by poszedł? Przecież nie do muzeum. O tej porze już zamknięte. W
robocie też nie siedzi, już fajrant...
Marek załomotał silniej.
– Wejść! – rozległ się zachrypnięty głos.
Ślusarz nacisnął klamkę i weszli do wnętrza. Znaleźli się w ciasnym przedpokoju z wnęką kuchenną. Obok był salonik, a zarazem jadalnia i sypialnia. Stół, tapczan i regały z książkami wypełniały go na sztywno. Całą jedną ścianę pokoiku zajmowały reprodukcje kobiecych aktów. Większość była niewielka i czarno–biała –
najwyraźniej powycinano je z gazet. Gospodarz siedział przed nimi w fotelu. Mebel obito niegdyś czerwonym pluszem, obecnie tkanina poszarzała i wytarła się. W dłoni trzymał szklankę. Opróżniona do połowy butelka wódki stała na stole. Obok w powyginanej niebieskiej blaszanej misce piętrzył się ogromny stos niedopałków.
Pod sufitem unosił się gęsty welon dymu ze sportów.
Na fachowca to on raczej nie wygląda, pomyślała dziewczyna.
Pan Tomasz był prawie łysy. Twarz zdobiły mu okulary o mocnych szkłach i trzydniowy zarost. Miał na sobie zielony, powyciągany szlafrok, tu i ówdzie naznaczony dziurkami wypalonymi papierosem. Stopy oparł na wyliniałym pufie, brudne paznokcie sterczały przez dziury w przetartych skarpetkach.
– Czego chcesz, wampirku? – zwrócił się do ślusarza. – Zajęty jestem. Widzisz, jak przystało na historyka sztuki, obcuję z arcydziełami ludzkiego geniuszu, a zarazem kontempluję piękno ciała kobiecego, uwiecznione na płótnie przez najznamienitszych artystów wszelkich czasów i narodów.
– To niezwykle szlachetne zajęcie – uśmiechnął się gość – ale proponuję przerwę. Jest robota.
– Robota? – Mężczyzna spojrzał na niego przez okulary. – Chyba nie jestem zainteresowany. Kierowanie śmieciarką to odpowiedzialne zajęcie. Nie mogę znowu zawieść kolektywu i zawalić tylko z powodu jakiejś marnej fuchy za kilka groszy.
– Zapłacimy, ile będzie trzeba.
– Czyli konkretnie, jak dobrze płatna? – Oczy fachowca na chwilę straciły maślany wyraz.
– Trzydzieści dolarów za odnalezienie pewnej księgi.
– Dracula Brama Stokera, pierwsze wydanie, z Chicago? Wiedziałem, że wcześniej czy później po to przyjdziecie. Już znalezione. Stoi na regale pod oknem.
Tylko kosztować będzie nie trzydzieści, a trzydzieści pięć. – Historyk dolał sobie wódki. – To jak za darmo, biały kruk. Nawet Biblioteka Narodowa tego nie ma.
Teraz dopiero ujrzał, że Marek nie przyszedł sam. Zamarł ze szklanką w połowie drogi do ust. Gapił się na Gosię jak sroka w gnat.
– Widzę, że przyprowadziłeś ze sobą malutką przekąskę. – Uśmiechnął się.
Gosi nie spodobał się ten uśmiech. Był dziwnie drapieżny. A przecież Marek nic nie mówił, że ten koleś jest wampirem.
– Siadajcie. – Pan Tomasz machnął ręką w nieokreślonym kierunku.
Marek usiadł na tapczanie, Gosia przycupnęła na przedwojennym krześle.
– Przejdźmy do rzeczy – powiedział ślusarz.
– Cena jest ostateczna. – Muzealnik stanowczym gestem uniósł dłoń.
– Tylko że nie tej pozycji szukamy – wyjaśniła dziewczyna.
– Nie tej? – zdumiał się. – Zatem Wampir Polidoriego, legendarne pierwsze polskie wydanie? – pan Tomasz rzucił kolejną propozycję. – Boję się, że temat kompletnie nie do ugryzienia. Na wzmiankę o istnieniu tej książki natrafił
Estreicher, ale nawet on nie zdołał nigdy potwierdzić, że istniała faktycznie... Takie poszukiwania mogą potrwać i pół roku. Biorę to zlecenie. Po trzydzieści dolarów za miesiąc, to będzie razem... – rozmarzył się.
– To nie ta książka – przerwał Marek. – Szukamy pewnego manuskryptu.
– A zatem to może być tylko... Hmm... Rękopis Wampira Władysława Reymonta został spalony przez hitlerowców w podziemiach Królikarni – stwierdził
autorytarnie pan Tomasz. – Czyżbyście znaleźli jakąś informację, że jednak ocalał?
– ucieszył się. – No, to jest prawdziwe wyzwanie dla takiego geniusza jak ja! Na ile wiarygodne są te dane?
– A może, zamiast zgadywać, posłucha pan, czego szukamy? – prychnęła Gosia.
– Ależ oczywiście. – Uśmiechnął się do niej znowu trochę zbyt serdecznie. –
Mówcie, proszę.
– Necronomicon – rzucił ślusarz.
– Co takiego? Nigdy nie słyszałem tej nazwy. Sprawdzaliście w Bibliotece Narodowej?
– Nie, nie sprawdzaliśmy – westchnął ciężko Marek. – A sądzi pan, że warto?
– Tam mają niemal wszystko. Chyba że zagraniczne, wtedy lepiej zacząć od uniwersyteckiej. A tak właściwie, co to takiego?
Zaczęli opowiadać. Słuchał uważnie, coraz bardziej podekscytowany. Nawet butelkę z wódą zakręcił.
– Doskonale – powiedział wreszcie. – Oto wyzwanie godne takiego geniusza jak ja! Znajdę wam tę książkę za... – zamyślił się. – Pięćdziesiąt dolarów. Połowa oczywiście jak zwykle z góry. A, i warunek dodatkowy: panna... eee...
– Małgorzata – podpowiedziała.
– Panna Małgorzata będzie mi towarzyszyć. Potrzebuję w tej trudnej misji pomocy młodej, zdolnej asystentki. No, przynajmniej po lekcjach, jakby mogła...
– Mogę nawet rano. Wampiry nie chodzą do szkoły – wyjaśniła. – O której zaczniemy?
– Rano to ja śpię. Jutro o jedenastej tutaj.
– Przyjdę.
– No to jesteśmy umówieni. A ja dopiję tylko tę reszteczkę – przelał kolejną porcję wódy do szklanki – i do jutra będę na chodzie.
Pożegnali się i wyszli.
– On jest wampirem? – zapytała Gosia, gdy schodzili po schodach.
– Skąd ten idiotyczny pomysł?
– No bo zobaczył mnie i powiedział to o przekąsce... I tak patrzył, jakby chciał się na mnie rzucić i pożreć...
– Miał na myśli przekąskę erotyczną, stary, lubieżny satyr. To właśnie za alkoholizm i rozkład moralny wyleciał z PZPR. Żadnej nie przepuścił. Aż wreszcie przebrała się miarka. Klepnął sekretarkę ministra w pośladek. Jak się do niego dobrali, to tylko wióry leciały. Paradoksalnie, dzięki temu dokonał odkryć, które potem, nieco ubarwione, opisano w książkach.
Читать дальше