zamyśliła się.
– No ba. Wesoła wdówka to dopiero fajne przedstawienie, do dziś pamiętam –
westchnął komunista.
– Ja tam jestem prostym człowiekiem. Wiesz, horror obejrzę na wideo, kryminał
poczytam, uwielbiam te o Sherlocku Holmesie... – snuł rozważania Marek. – Jak
jeszcze żyłem, to zamiast wina wolałem sobie kufel haberbuscha strzelić.
Subtelności to nie dla mnie.
– My, wampiry... – zaczęła i umilkła.
– A ty, o czym niby myślisz? – Ślusarz wzruszył ramionami.
– O Limahlu zapewne? Jak dla mnie ma strasznie głupią fryzurę, a śpiewa, jakby go nożykiem po jajkach połaskotali. O, przepraszam – zreflektował się, przypomniawszy sobie, że rozmawia z nastolatką.
– Rozmyślam o modzie i strojach. O klejnotach, pałacach... O dziełach sztuki i karetach... – rozmarzyła się.
– Wybijają ci hrabiowskie geny po przodku – skwitował lekceważąco Igor – albo się za dużo tych pseudo–wiktoriańskich horrorów naoglądałaś.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Gosia spojrzała spłoszona w stronę przedpokoju.
– Spokojnie – mruknął gospodarz, mocując się z zamkiem. – Tym razem to nie Van Helsing – zażartował makabrycznie. – I nie blednij.
– Dlaczego?
– Bo wampiry nie bledną – zachichotał. – Brak krążenia.
Do wnętrza wszedł jakiś przybysz. Był drobny, cały ginął w grubej puchowej kurtce. Na głowie miał narciarską czapę głęboko nasuniętą na oczy.
– Małgorzato, pozwól, że ci przedstawię: to hrabia Xawery Prut, nestor i poniekąd wódz warszawskich wampirów – odezwał się ślusarz.
– Małgorzata hrabina Bronawska. – Dygnęła, podając dłoń do ucałowania.
Hrabia cmoknął ją z wdziękiem, jakiego nabiera się tylko skutkiem wielowiekowej praktyki, przywitał się z Markiem i ściągnął czapę. Dziewczyna wrzasnęła, aż zadrżał żyrandol.
– Czego się boisz, to tylko wampir – uspokajał ją ślusarz. – Trzy wieki na karku, to i wygląd się zmienia...
Ciekawe, czy za trzysta lat też będę miała takie czerwone oczy i spiczaste uszy? –
zadumała się Gosia, ale nic nie powiedziała.
– Bronawska. – Głos hrabiego skrzypiał jak wieko trumny. – Z tych Bronawskich, którzy mieli browar na Woli?
– Tak. Moi przodkowie robili dobre piwo? – zaciekawiła się.
– W czasie powstania tysiąc osiemset trzydziestego nazywano je siuśkami artylerzysty. Nie jestem pewien, czy można uznać to za komplement. – Uśmiechnął
się kpiąco, odsłaniając przy tym klawiaturę iście krokodylich zębów.
– Zapraszamy na pokoje. – Gospodarz zgiął się w ukłonie, wskazując przybyszowi drzwi saloniku. – Czym chata bogata. To znaczy do jedzenia nic nie ma, ale mogę wyskoczyć na miasto po jakąś przekąskę...
– Nie trzeba. Pozwoliłem sobie odwiedzić was, bo mam sprawę. Coś sobie przypomniałem... – mówił hrabia, zdejmując wierzchnie okrycie.
Miał na sobie nieprawdopodobnie wytarty czarny smoking oraz flanelową koszulę w kratkę. Na nogach połyskiwały bielą i błękitem potwornie sprane tureckie jeansy.
– Nie gap się tak – westchnął pod adresem dziewczyny. – Czasy są ciężkie, a rodowy majątek przepadł... To i człowiek ubiera się jak potrafi i w to, co zdobędzie.
Ściągnął z nóg relaksy.
– Czym zatem możemy służyć, hrabio? – Ślusarz ponownie ukłonił się przed gościem.
Igor też zwlókł się z kanapy i mimo swojego radykalnie czerwonego światopoglądu oddał pokłon przedstawicielowi byłych klas posiadających.
– Tak sobie leżałem w grobie, przewracałem się z boku na bok i nagle zaświtała mi idea. Pomyślcie, czego najbardziej potrzeba nam do szczęścia?
– Krwi młodych, dobrze odżywionych, wysportowanych, niepalących, abstynentek... – westchnął wampir komunista. – Najlepiej córek badylarzy, cinkciarzy, milicjantów, ubeków i wyższych kręgów partyjnych. – Puścił oko do Gosi.
– Durnyś, mój drogi Igorze. Najważniejsza dla nas jest bowiem wiedza o możliwościach i ograniczeniach naszej rasy.
– To znaczy, że nie wiemy wszystkiego? – zdumiała się dziewczyna.
– Gdy byłem młody, wampiry potrafiły robić rzeczy dziś zapomniane.
Przechodziły przez ściany, niezależnie od wieku nie bały się słońca. Tylko zanim mnie tego wszystkiego nauczono, przyszli ci dranie od Kościuszki ze swoimi kosami postawionymi na sztorc. – Hrabia wzdrygnął się na samo wspomnienie. – Zaraz potem sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu. To na całym świecie był ciężki okres.
Ukazała się książka Polidoriego Wampir . Ciepłym otworzyły się oczy. Zaczęli zwracać baczniejszą uwagę na wszystko to, w co wcześniej nie wierzyli. I jak ruszyli w tany z kołkami w dłoniach, to w parę lat nie było chyba na kontynencie jednego nienaruszonego grobu! Ale starożytna wiedza nie przepadła tak zupełnie bez śladu.
Kilka starych wampirów zebrało się i napisało coś w rodzaju podręcznika...
– Necronomicon ! – Igor aż się poderwał z kanapy. – Myślałem, że to tylko legenda!
– Wydaje mi się, że nie. Miałem kiedyś znajomka wampira, Marcin Szot się nazywał. Wyjechał do Ameryki zaraz po trzecim rozbiorze i wcięło go na ponad sto lat. Tam przeczekał okres kołkowania. Wrócił niedługo przed drugą wojną, no i miał
pecha. Zaraz w trzydziestym dziewiątym namierzyło go Ahnenerbe.
– Co to takiego? – zdziwiła się dziewczyna. – Gestapo jakieś?
– Tajny instytut Himmlera – wyjaśnił Marek. – Oficjalnie powołany do badania dziedzictwa przodków, czyli historii i dorobku rasy aryjskiej. Ale w praktyce zajmowali się wszystkim, co dziwne i tajemnicze. Pewnie chcieli wykorzystać nas do celów militarnych. Złapali jednego wampira, był słaby, wsypał wszystkich, których znał. Kto się nie wyrwał – zginął. Gdzieś z piętnastu naszych wykończyli.
– Osiemnastu – sprostował hrabia. – W tym kilku naprawdę wiekowych, którzy jak ja przetrwali wiele polowań... Mojego przyjaciela dostali, niestety, w pierwszej kolejności. Tylko że on przewidywał, iż ta wojna będzie inna niż poprzednie, dlatego jeszcze we wrześniu podjął decyzję o ukryciu swoich pamiątek przywiezionych z USA. Mówił mi o tym przed aresztowaniem.
– Chcesz, mistrzu, powiedzieć, że wśród nich była ta księga? – Ślusarz aż płonął z ciekawości.
– Pamiętam, że miał takie grube tomiszcze oprawione w ludzką skórę, z okuciami na rogach i z tłoczonym, złoconym napisem na grzbiecie. Stała za szybką w serwantce. Raz tylko powiedział, że przegląda ją, gdy najdzie go tęsknota za dawnymi czasami. Pewnie by mi pozwolił poczytać, ale nie wiedziałem wtedy, dlaczego jest taka ważna. Dopiero wiele lat po wojnie usłyszałem po raz pierwszy o Necronomiconie , a teraz skojarzyłem, że to musiała być ta właśnie księga! No i tytuł
na grzbiecie!
Ze czterdzieści lat dumał, zanim się kapnął, pomyślała Gosia z rozbawieniem.
Cóż, lepiej późno niż wcale.
– Musimy zdobyć tę księgę – westchnął z nabożeństwem Igor.
– Podobno jedyny znany egzemplarz znajduje się na pokładzie jachtu, który nigdy nie przybija do brzegu. Drugi ponoć miał być w bibliotece Uniwersytetu Arkham, problem w tym, że w atlasie nie znalazłem takiego miasta... – dumał
ślusarz. – To ten będzie trzeci?
– Ciepli gadają różne bzdury. – Hrabia wzruszył ramionami. – Nie sądzę, żeby księga istniała tylko w jednym egzemplarzu, ale to jedyny odpis, o którym wiemy. A gdy ją zdobędziemy, będziemy mogli zrobić wszystko – warknął. – Są w niej opisane sekrety wszystkich bytów nekrobiotycznych. Możemy się z niej dowiedzieć na przykład...
Читать дальше